Szukaj na tym blogu

Translate

Krótko o blogu

Ten blog powstał z połączenia dwóch innych - to impuls serca i duszy, jego wściekłości. Miałem zamiar go skasować, ale chyba się jeszcze przyda. Kiedyś jeden mądry człowiek powiedział "Nie rób głupot z wściekłości, lepiej krzycz" Więc czasem będę krzyczał, właśnie tutaj.

********************************************************
Nie wiem kogo i dlaczego może zainteresować ta opowieść. Opowieść różna - czasem ciekawa, częściej nudna- czasem romantyczna, częściej głupia i prozaiczna - czasem szczęśliwa, częściej do bani, wręcz nieszczęśliwa - taka jak życie... moje... i większości Tych, którzy tu trafią... zajrzą i przejdą jak powiew nowej wiosny obok marnej kupki brudnego śniegu zimy... przebrzmiałej zimy.


Nie wiem, po co to piszę. Nie piszę ku uciesze gawiedzi, nie piszę ku żadnej przestrodze - ani współczesnych, ani potomnych ludzi. Piszę bo muszę, bo mam taką wewnętrzną potrzebę, bo chcę pisać, bo chcę ułożyć sobie własne myśli, a to jest najlepszy dla mnie sposób.


Piszę więc ten blog wyłącznie dla siebie. No, może jeszcze dla córki, Blusika i... mojej kochanej Agnieszki, a zwłaszcza... BOŻENKI - ISKIERKI. Tylko im to dedukuję...
https://www.cytaty.info/autor/irracja.htm

14 listopada 2009

Model rodziny...

Patronat. PL                                                 Patreon. ENG

Witam...
Długo tutaj nie byłem, lecz był to dla mnie dość skomplikowany okres...Dużo się wydarzyło i dużo pozmieniało...Sam też się zmieniam, widzę i czuję to...
Przede wszystkim zacząłem zmiany w moim życiu osobistym. Od pięciu lat żyję jak "pies z kotem" z moją drugą połową, z "moją byłą", nawet nie rozmawiamy ze sobą od
dłuższego czasu. Lecz jakoś nie kończyłem tego związku. Był jakby w zawieszeniu, dla nie wtajemniczonych trwał chyba nadal. Jedyną zmianą dla wielu ludzi było tylko to że dużo rzadziej chodzilismy razem. Tak na prawdę to już od paru lat nigdzie nie bylismy razem. Nawet sąsiedzi nie wiedza że jest u nas rozłam. Widzą nas jak wychodzimy osobno, jak wracamy osobno. Nawet nie słychać już jakichkolwiek kłótni, przecież nie rozmawiamy ze soba więc i kłótni nie ma. Po prostu żyjemy, jak wiekszość małżeństw o których wie się że są obok i nic więcej. Przecież nie jesteśmy "celebrites" i nikt nas nie śledzi by pokazać społeczeństwu skandal czy coś innego...
Lecz parę dni temu, ni z tego ni z owego, poszedłem do adwokata i w wysłałem "mojej byłej" pismo z żądaniem opuszczenia mieszkania. Jest moje, dostałem je jeszcze jako kawaler a dzieci ( w zasadzie dorosłe pasiebice ) nie mieszkają z nami. Nie wiem jak to się skończy, pewnie w sądzie, lecz nie o tym dziś chciałem pisać. Raczej o motywach tego kroku. A motywy, nawet dla mnie, były do wczoraj nie znane. Po prostu podjąłem takie postanowienie i koniec. I tak było do wczoraj...
Wczoraj poszedłem do kolegi i troche plotkowaliśmy o problemach znajomych. No cóż, mężczyźni też potrafią plotkować. A problemy znajomych ? Takie same jak moje, niby są razem lecz żyją każde obok. Pewnie już dawno by się rozeszli lecz, jak twierdzą sami, są razem dla dzieci. I to stwierdzenie bardzo mnie poruszyło. Dało do myślenia. Bo co to tak na prawdę daje dzieciom. Czy chodzi tylko o to że rodzice się nie rozeszli, że byli razem aż dorośli czy też do śmierci ? A może nie daje nic albo wręcz jest szkodliwe. Zacząłem sobie przypominać swoją własną rodzinę i małżeństwa które znam lub znałem. Najlepiej te wielopokoleniowe. Teraz już wiem dlaczego wysłałem to pismo. Po prostu nie chcę tak żyć jak oni. Bo jak żyją ?
Ano tak. Ojcowie żyli obok siebie. Matka zajmowała się domem. Robiła chałpniczo, albo prowadziła rodzinny interes, nie wiem np. jakiś warsztat albo chodowlę. No i zajmowały się dziećmi. Ojciec ? Chodził do pracy a później na piwo z kolegami. Albo pracował w warsztacie lub na fermie lecz równie często spotykał się z kolegami czy kontrahentami na piwo. Nie, nie nadużywali alkoholu nagminnie. Nie przepijali majątku. Wybudowali domy, coś zostawili dzieciom. Może więcej lub mniej ale dzieci miały jakiś start. Nawet nie chodzi o to że oboje stali się na stare lata alkoholikami. Chodzi o to jakie mieli małżeństaw. Małżeństwa które żyły osobno. Do tego stopnia że nawet, w końcu, sypiali osobno. Nic ich nie łączyło. Żona sobie a mąż sobie. On we własnym świecie, ona we własnym świecie. A co miały dzieci ? Pewnie się nie zastanawiają. Pewnie pamietają kolonie, obozy, nawet wyjazdy z dziadkami. Ale ile maja wspomnień z wspólnych wyjazdów z rodzicami, jak pamietają życie rodzinne ? Co będą powielać we własnym życiu ?
Dzieci powychodziły za mąż, ożeniły się. I co dalej. U jednych córka pracuje gdzieś w urzędzie i zajmuje się domem. Gotowanie, pranie, dzieci. Mąż też pracuje a po pracy remontuje dom po teściach. Ona w kuchni, on w łazience. Ona w pokoju, on w garażu. Ona czyta lub sie uczy, on ogląda telewizję. Ona idzie do sypialni, on zasypia przed telewizorem. Czasami gdzieś się spotkają, chwilę porozmawiają, czasem nawet seks, i to wszystko. I jak rodzice żyją wspólnie lecz samotnie.
U drugich syn i żona pracują razem. Mają wspólną działalność. Ale i tak stoją odzielnie. Czasem blisko, czasem daleko od siebie. Lecz każde sobie. W domu też. On w garażu lub przed telewizorem. Ona w kuchni lub przy sprzątaniu. Czasem wspólny wieczór. On telewizja, ona komputer, lub na odwrót. On chce być w domu, ona wychodzi sama. Samotność wśród bliskich. Samotność wspólnej rodziny. Taka sama jak i wśród reszty rodzeństwa. U jednych i drugich. A ich dzieci ? Szkoła, komputer, koledzy. Czasem wspólna kolacja wigilijna czy kawałek tortu z okazji jakiś urodzin lub imienin. No i nauki i połajanki jeżeli coś zbroją lub stopnie są złe.
I tak się zastanawiam. Jaki model rodziny będa miały ich dzieci ? Jaki model przekażą wnukom, a wnuki prawnukom. I od kiedy ten model funkcjonuje. od pradziadków czy jeszcze dalej wstecz. No i podstawowe pytanie, co zrobić by ten model zmienić. Sam nie wiem. Jedno wiem, chcę coś zmienić, przerwać ten horror. Nawet kosztem samotności. A może znajdę kogoś z kim mógłbym żyć inaczej. Jednak inaczej sobie wyobrażałem rodzinę. Rodzinę a nie związek z kobietą.
Mam jeszcze jedno pytanie. Czy rodzice są zadowoleni z rodzin swych dzieci ? Czy są zadowoleni z tego że ich dzieci męczą się tak samo jak oni ? Chyba nie. Lecz żadne sie nie przyzna do tego. Musieliby przyznać że nie potrafili ich wychować, przygotować do szczęśliwego związku i życia. Musieliby też przyznać że nic nie zrobili aby samym być szczęśliwymi. Owszem, już słyszę te głosy. Przecież nauczaliśmy ich, mówiliśmy jak trzeba żyć. Lecz to tylko teoria, nie poparta przykładem własnym. Zapominają o tym. Zapominają również że teoria bez widocznej praktyki to zwykłe kłamstwo.



[Copyright]

02 listopada 2009

Zaduszkowe myśli...

Patronat. PL                                                 Patreon. ENG

Dawno tutaj nie byłem...No cóż, czasem brak czasu, czasem brak serca do czegoś a czasem to tylko "dołek"...
No właśnie, "dołek", mój własny i prywatny. I ktoś próbował mnie pocieszyć. Na tyle skutecznie że moja odpowiedź zmusiła go do poważnych przemyśleń. Przemyśleń które, chyba, więcej dały tej osobie niż mnie. A zaczęło się od wzmianki o św. Józefie, podobno patronie rodziny. A do czego doprowadziło oceńcie sami../może też Was zmusi do rozmyślań. Dziś są Zaduszki...idealny dzień na takie rozmyślania....

...Tak...św. Józef...patron ojców a zwłaszcza ojczymów...tak własnie, bo był...ojczymem Jezusa...symbol ojcostwa z wyboru a nie z przymusu...ale o tym jakoś nikt nie myśli, nikt nie pamięta...
Nigdy nie miałem 100% pewności że córka jest moja...ale pokochałem, tak samo jak i jej rodzeństwo...czy gdybym tak często nie zapominał o św. Józefie to byłoby dziś inaczej ?... myślę że nie...od lat obserwuję świat i widzę nie zakłamanie ale strach i wygodnictwo ludzi....wiesz ile razy widziałem zazdrość bo dzieci bardziej mnie lubiły ? ...i to we własnej rodzinie....a czy to mój grzech że więcej poświęcałem czasu np. wnukowi ?...że siadałem z nim do tego co go interesuje np. do komputera podczas gdy "moja byłe" nie chciała się nauczyć nawet załączać komputer bo ją to nie interesowało....
Przeszedłem całą drogę...od euforii innych jaki to dobry ojciec...aż po krytykę że chcę też czegoś dla siebie....że wtrącam się do życia kogoś kto nie jest moim dzieckiem....nie jest moim bo ktoś inny figuruje na akcie urodzenia....
I nie tylko mnie to spotkało...to spotyka, aż za często, tych wszystkich którzy chcą coś dać od siebie...z miłości a nie z obowiązku...i myślę że większość moich obecnych krytyków postępuje tak ze strachu i wygody...boją się pytań dziecka....
Bo dlaczego?...Dlaczego tamto przybrane dziecko miało szczęśliwsze dzieciństwo niż ja?...Dlaczego ojczym czy macocha poświęcała mu więcej czasu, więcej miłości niż ja miałem ?...Dlaczego to dziecko bardziej kocha przybranych rodziców niż moje własne dzieci mnie ?....Dlaczego, dlaczego i dlaczego....Tylko po co odpowiadać na te pytania...po co się starać...czy nie wygodniej, z góry dyskredytować dar miłości na korzyść obowiązku wynikającego z "aktu własności", z aktu urodzenia czy ślubu ?....
Czy zastanawiałaś się kiedyś czym zgrzeszył Kain?...niby co ma to wspólnego z dzisiejszym światem...a ma wiele wspólnego....bo zabójstwo Abla nie było grzechem Kaina....to zabójstwo było wynikiem innego grzechu Kaina....dużo większego, grzechu pychy, zarozumialstwa i zawiści....
Przecież był starszy...to jemu należało się uznanie Boga...nawet mimo tego że jego dary były takie sobie, że nie starał się tak jak Abel...i to właśnie ta pycha, zarozumiałość i zawiść doprowadziła do zbrodni...i własnie za to został ukarany....
Dzisiejszy świat jest pełen takich Kainów...czy to w życiu codziennym, czy każdym innym....aż po politykę...łatwiej jest zniszczyć kogoś....zdyskredytować i odsunąć...łatwiej pokazać że jest gorszy...dużo łatwiej jest tak postąpić niż pokazać światu że samemu jest się lepszym...łatwiej znaleźć wadę u kogoś niż zaletę u siebie samego...to własnie jest piętno Kaina"...

Pozdrawiam...I namawiam na spacer po cmentarzu...To dziś są Zaduszki...dzień pamięci o naszych bliskich...tych których już nie ma...za którymi się tęskni...ale i dziś powinno się pamiętać też o tych którzy jeszcze są a w każdej chwili może ich zabraknąć...w ten dzień warto przysiąść na brzegu grobu...porozmawiać...przemyśleć własne życie...może Nasi przodkowie coś podpowiedzą...dadzą jakąś radę...pewnie to głupie...ale czyż głupie pomysły muszą się kończyć głupio ?...one też czasem dają coś pozytywnego...nieraz bardzo pozytywnego...


[Copyright]

13 czerwca 2009

"Ojcostwo..."

Patronat. PL                                                 Patreon. ENG

Od pewnego czasu dręczy mnie jedno pytanie - " CZYM TAK NAPRAWDĘ JEST OJCOSTWO, GDZIE I KIEDY SIĘ RODZI ? "
Bo co tak naprawdę o tym decyduje. Wszyscy mówią, rodzi się dziecko, trzeba dojrzeć i podjąc wyzwanie. Stać się odpowiedzialnym, zbudzić uczucia ojcowskie. Czy to naprawdę takie proste? Wystarczy tylko akt urodzenia ? Wystarczy tylko powiedzieć sobie "...jestem ojcem..." ? Czy napewno wystarczy to aby pojawiły się uczucia, troska i miłość rodzicielska ? Jak to było u mnie ?
Jak tak spojrzę wstecz to, to nie była ani łatwa ani krótka droga.

Miałem 23 lata jak poznałem córkę. Chyba moją córkę, tak sądziłem do niedawna. Miała 7 lat. Dziwne to no nie. ale to wina Breżniewa. Gdyby nie to że był w lipcu 1974 roku w Polsce, gdyby nie to że był wtedy "międzynarodowy spęd harcerstwa i pionierów" to pewnie nie zacząłbym tak wcześnie przygody z seksem. Pewnie rok później nie zostałbym mężczyzną bo na pewno bym uciekł. Urodziwy nigdy nie byłem, ale wygląd, zachowanie i styl ubierania sprawiał że wszyscy dawali mi z jakieś 4-5 lat więcej. Paranoicznie, teraz nikt nie wierzy że mam tyle lat, wszyscy oceniają mnie na 5-10 lat mniej. Ale nie o tym ten post...

No więc miałem 23 lata. Rok wczwśniej wróciłem do pracy po wojsku ( ponad 2,5 roku w Warszawie i okolicy też swoje zostawiło w życiu i na psychice ). I od razu szok... Drugi raz spotkałem tę samą kobietę. Teoretycznie nigdy nie powinniśmy się drugi raz spotkać. I znów swoje piętno na życiu wywarła polityka. Gdyby nie ona to pewnie nigdy by nie przeniosła się do pracy do miasta oddalonego o kilkanaście kilometrów dalej od miejsca zamieszkania. Ale przeniosła się, a ja musiałem wrócić do starego zakładu pracy, i ...zostałem. Początkowo obchodziliśmy się z daleka, lecz coś zaiskrzyło. Dla mnie była "tą pierwszą". Nie, nigdy nie rozmawialiśmy wprost o tym co było wcześniej. Tylko jakieś pytania "...czy myśmy sie wcześniej nie spotkali...", jakieś przypadkowe odwiedziny w tym pamietnym miejscu. Nawet rozmowy o tym co się z nami w tamtym okresie działo, ale nigdy nie było bezpośredniej rozmowy. Wystarczyło przypuszczenie, pobieżne liczenie miesięcy - tak zgadza się, to jest możliwe. Wystarczyło że pozwoliła mi w to wierzyć. Ale czy już wtedy zaczęło się "ojcostwo" ? Przecież nie figuruję w "akcie urodzenia", nigdy nie kąpałem i nie przewijałem. Nigdy nie tuliłem i nie kołysałem, nie byłem z nim od samego początku. Więc czym jest ojcostwo, czym jest dla mnie ?

No właśnie, czym jest ojcostwo dla mnie. Co sie wtedy czuje i przeżywa, co widzę i słyszę gdy sięgam pamięcią wstecz ? Ano, różne fragmenty i różne uczucia.
Słyszę wspomnienia z dzieciństwa, tak realne jakbym był przy nich. Jak się bawiła i jak zachowywała. Jak uciekała do budy psa który był jej najlepszym przyjacielem. Jak woziła karabiny z drzewa zamiast lalki, jak ganiała z chłopcami - taka mała chłopczyca. Jak wolało suchy chleb z zielonym ogórkiem lub smalcem, tak bardzo aż w szkole zainteresowali się czy w domu nie ma biedy. Jak z ręką w gipsie głaszcze rower, przyczynę tegoż gipsu, i cicho szepcze "... jeszcze cię ujeżdżę...". Wiem skąd jest mała, ledwie widoczna blizna naznaczona kawałeczkiem pozostałej szlaki. Pierwsze pytania o świat, nawet to pierwsze intymne o "miesiączek".
Widzę dziecko ukryte za moim fotelem i przekomarzające się ze mną jak z nikim dotychczas.
Czy wiecie ile dziecko może przekazać uczuć dłonią ? Mała dziecięca dłoń zamknieta w dużej, ojcowskiej ręce podczas nocnej wędrówki do schroniska. Pełna strachu i obawy, a jednocześnie pełna ufności i ciekawości przygody. A ten błysk w oczach, to pełne zachwytu wciągnięcie powietrza, gdy w świetle latarki ujrzało pierwszy raz salamandry. Nie, nie jedną lecz dziesiątki jak nie setki.
Czy wiecie jak smakują rozmowy o wszystkim. O szkole, o pracy, o chłopcach i pierwszych miłościach. Nawet o tym co przeważnie mówi sie tylko matce. Czy wiecie jak to jest gdy przyszły zięć przychodzi was pytać co ma zrobić by zdobyć serce waszego dziecka. Czy czuliście ścisk gardła i łzy w oczach gdy błogosławiliście dziecko na nowej drodze życia. A oczekiwanie na wnuka i jego urodziny, a wiadomość o następnym wcześniej niż matka ?

Tak, pamiętam, czuję, słyszę i widzę to wszystko. To wszystko oraz dużo, dużo więcej... To własnie jest moje ojcostwo. I wtedy nie ważny jest "akt urodzenia", nie ważna pewność że ono moje czy nie. Bo prawdziwe ojcostwo, a bardzo w to wierzę, to strach i radość. To codzienne kłopoty i szczęścia. To przeszłość i przyszłość, to pamięć tego co było i nadzieja na to co przyjdzie. To życie i uczucia, uczucia i jeszcze raz uczucia...

Właśnie uczucia. Tego nie zapewni żaden papier, żadna genetyka. Nie zapewni też, żadna wdzięczność czy "obowiązek moralny". Nawet zachowanie czy prośby matki nie zapewnią tego. Ani przyrodzone czy przyznane "prawa rodzicielskie". Tak własnie, przyznane. Bo ojcem można być również gdy jest się tylko "ojczymem". Wystarczy tylko nim chcieć być, pokochać dziecko.
I tego nie może zabronić żadne prawo... nawet to które przewiduje pełne prawa rodzicielskie tylko rodzicom naturalnym. Bo takie prawo krzywdzi wszystkich. I tych którzy chcą adoptować dziecko, i tych którzy chcą stworzyć rodzinę z samotną matką, i wiele innych.

A zwłaszcza dzieci, dzieci które nieraz bardzo tęsknią do rodziców. Rodziców którzy by je kochali... nawet jeśli nie są ich naturalnymi rodzicami.




[Copyright]

12 czerwca 2009

" Ojciec..."

Patronat. PL                                                 Patreon. ENG

"...To nie ten który spłodził, lecz ten który prawdziwie pokochał..."
— Irracja

Nie tylko pokochał! Ale też wychował.
Wielu jest takich co się nie przyznają do swojego dziecka... Nie akceptują go...
Tak samo niektóre matki zostawiają swoje dzieci w szpitalu, porzucają na śmietnikach czy byle gdzie. Takich ludzi powinno się wysterylizować jak zwierzęta....... Raz na zawsze.

— EVA610

Faktycznie, czasami ojczym bardziej kocha dziecko niż biologiczny ojciec.To jest piękne bo "obcy" pokochał bardziej niż "swój własny".
Ale samotni nie muszą być-chyba,że już tak chcą... Życie toczy się dalej.

— EVA610

To była prawdziwa lekcja...
Dziękuję i przepraszam jednocześnie...
Współczuję problemów, teraz już wiem skąd ta myśl...
Patronat. PL                                                 Patreon. ENG

Tak to jest jak się nie wie, nawet nie pomyśli o co może chodzić...
Historia wprost niesamowita ale dla osób bezpośrednio z nią związanych dość nieprzyjemna...
Hmmm... Z tym,że rodzice zastępczy muszą być samotni to nie do końca się zgodzę...
Czy nie można znaleźć drugiej połówki?(oczywiście już po zakończeniu poprzedniego związku).
Okrutne życie potrafi płatać figle... Niesprawiedliwie... :(
Mnie nie uraziłeś-to nauczka za bezmyślność w wypowiadaniu swojego zdania.

— EVA610

Pomysł tego posta narodził sie przy okazji pewnego cytatu i ataku na ten cytat. A właściwie dyskusji jaka się wywiązała. Okazało się bowiem, że mój konwersarz jest młodą osobą. Młodą i, jak to często bywa, bardzo zapalczywą w tropieniu niegodziwości tego świata oraz wyrażaniu swych opini. Okazało się również, że jest osobą bardzo samokrytyczną wobec siebie. Potrafiącą przyjąć krytykę i umiejącą się na niej uczyć. Mam nadzieję że pozostanie taką do końca swych dni. Oby do takich ludzi należała przyszłość naszego świata.

Pierwsza rozmowa, atak... On spłodził i uciekł od odpowiedzialności. Ona urodziła i porzuciła w szpitalu, lub gorzej, gdzieś na ulicy czy śmietniku. Tak, takich ludzi można by wykastrować, a przynajmniej pozbawić skutecznie i nieodwracalnie praw rodzicielskich. Jakichkolwiek praw rodzicielskich, tak jak sami zrezygnowali z obowiązków i pozbawili opieki swoje dziecko. Sami zrezygnowali z tytułu ojca. Ale czy wszystkich? Czy należy generalizować? Przecież świat nie jest czarno-biały. Ma wiele kolorów jak i odcieni szarości.
Ot taki przykład. On, głupi niedorostek. Ona, załamana czymś mężatką. Nie dochodźmy okoliczności jak to się stało, ale się stało. Mieli sie więcej nie spotkać. Ale się spotkali. Po iluś tam latach. On już dojrzały, choć młody męźczyzna. Ona nieszczęśliwa mężatka. Poznali się lepiej, pokochali. On dowiedział sie prawdy, a przynajmniej tak sie domyślił. I podjął wyzwanie.
Ona nie zaprzeczała, pozwalała mu w to wierzyć. I jakaż tu ich wina? Czy mieli wcześniej szansę podjąć odpowiedzialną decyzję. A on? Zna ludzką zawiść, nietolerancję, pruderyjność i zakłamanie. Gdyby powiedział prawdę, gdyby próbował weryfikować własne prawa? Ludzie nigdy by nie wybaczyli takiego "grzechu", odbiłoby się to na wszystkich. Zwłaszcza na dziecku. Wie jak okrutne potrafią być dzieci gdy usłyszą coś niepochlebnego w domu, sam to kiedyś przeszedł. Dla dobra kobiety i dziecka został "ojczymem własnego dziecka"

Rozmowa druga, dlaczego samotność... No tak, faktycznie, to największe chyba poświęcenie. Dać obcemy dziecku miłość, opiekę, całego siebie. Przynajmniej większość tak sądzi. A ja sądzę że to należy się każdemu dziecku, i nie jest to poświęcenie lecz przywilej. Przywilej pozyskania serca, dziecięcego serca.
Niestety, często nie jest to przygoda zakończona pozytywnie. I owszem, najpierw jest szczęście. Szczęście obojga, i ojczyma i dziecka. Najpierw obchodzenie siebie wzajemnie, takie "bokserskie punktowanie". I rosnące zaufanie, i uczucia, i radość rodziny. I nieraz więź tak mocna że nawet "naturalne " więzi przy tym wysiadają. No oczywiście, jest też podziw reszty członków rodziny, sąsiadów i znajomych. Ach, och, jaki on dobry i czuły, jaki kochający. Takie poświęcenie dla dziecka, taka miłość do ojczyma.
Ale powoli coś się zaczyna psuć. Powoli słychać jakieś podszepty koleżanek i kolegów, nawet dorosłych. I nagle przychodzi dzień kiedy pierwszy raz ojczym słyszy "...nie masz prawa, nie jesteś moim ojcem..." I pierwszy raz czuje bół, strach i niepewność. A tych razy przybywa, przychodzą coraz częściej. Coś się kończy, zaczynacie się oddalać. I nie pomagają żale i skargi. Ci którzy do tej pory Cię chwalili i hołubili zaczynaja się dziwić. O co Ci chodzi, przecież nie jesteś ojcem. Ono ma swojego naturalnego ojca. To on ma wszelkie prawa. Prawo do miłości, szacunku, do całego dziecka. Nie, nie za to że był przy nim w radości i chorobie. Nie za to że dbał o nie, dawał radość i poczycie bezpieczeństwa. Ma prawo bo miał kiedyś 5 minut przyjemności, bo jego nazwisko figuruje na akcie urodzenia. Wtedy ojczym boleśnie uświadamia sobie że w życiu nie są ważne uczucia, serce czy poświęcenie. To jest dobre dla ojczyma, takiego "jelenia" jak on. W życiu liczą się tylko papierki...

Rozmowa trzecia, a jednak samotność... Kiedy dziecko odchodzi, czy własne czy też przybrane. Kiedy dziecko, czy to zakłada własną rodzinę czy też odchodzi do naturalnego ojca. Kiedy przestaje mieć czas na zainteresowanie i uczucia, wtedy człowiek zostaje samotny. Owszem, nieraz ma nawet kochająca małżonkę, czasami znajduje inny związek. Nieraz dziecko wraca, daje opiekę, nawet nieraz przyjmuje pod swój dach. Ale brak już tej więzi, uczuć, tego co daje więź rodzinną. Pozostaje tylko "obowiązek moralny" lub "obowiązek prawny".
Ale widziałem ludzi umierających wśród swoich dzieci. Ludzi dla których śmierć była wybawieniem. W ich oczach nie było widać radości, widać było ulgę że nareszcie przestana przeszkadzać. Że nareszcie nie będą przedmiotem "obowiązku moralnego".
Bo "obowiązek moralny" to też SAMOTNOŚĆ. To ta bardziej GORSZA samotność, BARDZIEJ GORZKA, BARDZIEJ BOLESNA.



[Copyright]

Nożyce...

Patronat. PL                                                 Patreon. ENG

...Mądrość ludowa, choć nieraz ubrana w głupie słowa, jest bardzo aktualna. Aktualna od wieków. I aktualna będzie na wieki...

Jest takie stare powiedzenie "... Uderz pięścią w stół a odezwą się nożyce..." Czasami się sprawdza, ba... nawet bardzo często, zwłaszcza w polityce. Pewnie zastanawiacie się jak to działa. Bardzo prosto. Wystarczy tylko " uderzyć w stół" czyli postawić jakiś ogólny zarzut, coś powiedzieć, np. że gdzieś sprzedano działki po zaniżonej cenie. Niby nic wielkiego, bez wymieniania nazwisk, bez wymieniania szczegółów. Ale "nożyce" odezwą się od razu, tak jakby ktoś wymienił je z imienia i nazwiska. Zaraz zaczynają się tłumaczenia, sprostowania i zarzuty "to przecież napaść polityczna".
Tak jakby czuli się winni jakiegoś występku... I chyba, rzeczywiście, nieraz są winni. Strach zaczyna nimi rządzić.

W życiu codziennym także się tak dzieje, i to spotkało mnie ostatnio. A chodzi o post "Pies ogrodnika ..."
Fakt , opisałem pobieżnie swoją sytuację. Fakt, napisałem co mnie dręczy, co mnie spotkało i czyja to wina. Lecz, przecież nikt nie wie kim jest "Irracja". Nikt też nie wie kim jest "moja była". Jesteśmy całkowicie anonimowi, tak samo jak większość ludzi obecnych w sieci.
A jednak?...

Od paru dni mam wojnę w domu. Niestety, jak większość, mam podstawowy problem - dwoje ludzi i jedno mieszkanie. Kogo to nie spotkało po rozpadzie związku . Zaczęło się od drobnych docinek i wyśmiewania. Później zaś były wyrzuty - "... jak śmiałem ją opisać, jak śmiałem ją o cokolwiek oskarżać...". Ano śmiałem.
Zastanawiam się tylko czego się boi, rozpoznania i osądu innych ? Czyżby tytuł "moja była" był tak unikatowy i przypisany do konkretnej osoby jak tytuł "królowej Angli" ? A może czuje sie winna i próbuje zagłuszyć wyrzuty sumienia ?
Nie wiem, i pewnie nigdy sie nie dowiem. Nie interesuje mnie to już.

A tak, przy okazji. To dziwne, jak nieraz, stare powiedzenia sprawdzają się w obecnych czasach.
Wyrzuty sumienia i strach mają dużą siłę. Tak dużą że ludzie nieraz nie widzą jak się sami oskarżają. Bo czyż niewinny człowiek będzie wiązął luźne oskarżenia ze swoją osobą ? Czy będzie sie tłumaczył z czegoś co nie zrobił ? Chyba nie, i bardzo w to wierzę.

To tyle na dzisiaj. Cześć.



[Copyright]

07 czerwca 2009

Moje złego początki - podwórkowe zabawy...

Patronat. PL                                                 Patreon. ENG

Niedzielny poranek. Pogoda w kratkę, trochę słońca, trochę deszczu. Do wyjazdu jeszcze parę godzin a drobne naprawy autokaru odpadają. Jakoś przed "sumą" nie wypada zajmować sie pracą. Taki mały przesąd, pozostałość z dzieciństwa. Śniadanko zjedzone, druga kawa zrobiona ( pierwsza do śniadania, więc się nie liczy). I co tu robić ? Dawno tu nie byłem więc może coś "upichcę"...

Dziś może o dziecięcych zabawach. Nie koniecznie tych najwcześniejszych. Od czego by tu zacząć. Chyba od tych spontanicznych, organizowanych przez nas samych, bez dużuch nakładów i jakiś skomplikowanych zabawek.
Z najwcześniejszych to chyba "zabawa z kółkiem" . Kiedyś bardzo popularna, na tyle że nawet powstała piosenka o tej zabawie. Czy ktoś jeszcze pamięta taki mały przebój Czerwono- Czarnych ( a może Niebiesko-Czarnych, oba zespoły istniały ) i chyba Kasi Sobczyk - "Piosenka z kółkiem". Kasię to jeszcze dużo ludzi pamięta, ale piosenka i oba zespoły jakoś odszedły w niepamięć. A sama zabawa nie była skomplikowana. Wystarczyła stara "rawka" z roweru i jakiś kijek. Kijkiem toczyło sie kółko i można było tak ganiać godzinami.
Co następnego ? To chyba "skuwany" , taka odmiana szkolnej gry zwanej "dwa ognie". Wymagała tylko piłki a i ilość uczestników mogła być znacznie ograniczona. Wystarczały nawet trzy osoby. Dwójka, na krańcach wyznaczonego pola, rzucała piłkę tak by trafić kogoś w środku pola. Trafiony zamieniał rzucającego. Była też odmiana bardziej prywatna, nasza podwórkowa a raczej ogrodowa. Całe "towarzycho" wchodziło na wysoką papierówkę ( odmiana jabłoni, jakby ktoś nie pamiętał lub nie wiedział ). Jeden z nas zostawał pod drzewem i rzucał, lub częściej kopał piłkę w górę. Kto dostał piłką schodził na ziemię. Powie ktoś, niebezpieczna zabawa. Owszem, dziś pewnie rodzice by posiwieli ze zgrozy, ale jakoś nie pamiętam przypadku by ktoś spadł z drzewa. Tylko sąsiedzi patrzyli jakoś "spod byka", no i piłka szybko sie kończyła.
Następna zabawa z piłką to "wywoływany". Taka mieszanina "berka" i "skuwanego". Wylosowany uczestnik wchodził w kąg utworzony przez uczestników. Wymawiał "magiczne" słowa - "... wywołuję, wywołuję, wywołuję.." - tytaj mówił czyjeś imię i wyrzucał piłkę jak najwyżej w górę. Wywołany musiał chwycić piłkę i krzyknąc "...raz,dwa, trzy, stój..." . W między czasie, pozostali rozbiegali się jak najdalej. W momencie okrzyku "stój" trzeba było sie zatrzymać i pozostać w pozycji w jakiej zastał nas okrzyk, pod żadnym pozorem nie wolno było odrywać nóg od ziemi. Wywołany miał prawo zrobić trzy kroki ( częściej skoki ) w stronę wybranej osoby i starać się ją trafić piłką. Jeżeli nie trafił lub ktoś chwycił piłkę, to rzucający wywoływał. Przegrywał ten kto najwięcej razy wywoływał.
Pozostałych zabaw jak "berek","chowany" czy inne nie będe opisywał. Zna je i dziś każde dziecko. Były też skakanka i "gumy", zabawy raczej typowo dziewczęce, ale skoro wychowywałem sie raczej z nimi niż chłopcami ? Z kolegów nikt mnie w te gry nie potrafił pokonać, a i wiekszość koleżanek miała duże problemy by być lepszymi.
A co w czasie deszczu ? Ooo... tego też było dużo. A więc warcaby, bierki i karty. W tych ostatnich to "wojna", "tysiąc", "oczko". Póżniej był i "poker", "remi-brydź", "makao" i wiele innych. No i wiele zabaw do których nie trzeba było nic, lub prawie nic. Np. gra w "zielone", trzeba było mieć tylko coś zielonego przy sobie. Albo w "atramen", nie pamiętam jak się w to grało ale też polegało na posiadaniu jakiejś rzeczy w konkretnym kolorze. W większości gier i zabaw przegrywający musiał wykonać coś konkretnego np. wejść do ciemnej piwnicy, lub coś oddać lub czymś się podzielić.
Na tym chyba skończę. Tych gier i zabaw było dużo więcej. Kiedyś jeszcze wrócę do tego. ale to może przy okazji tematów szkoły czy sportu. Część z nich kojarzy sie właśnie z innymi tematami, część pojawiała sie nagle i tak samo znikała.
Spadam. Czas się przygotować do wyjazdu. Dziś drobny kurs, jakieś 60 kilometrów w obie strony. Lecz jutro wyjeżdżam na trzy dni. Trochę kilometrów zrobię, i autokarem i na pieszo. Jeżeli tylko nie będzie padać to góry Świętokrzyskie sa piękne o tej porze roku.

Pa.


~Irracja ©
[Copyright]

12 kwietnia 2009

Moje złego początki - narodziny i pierwsze lata...

Patronat. PL                                                 Patreon. ENG

Wielkanocna niedziela. Właśnie wróciłem od rodziny i mam koniec świąt. A że nie mam gdzie się wybrać i nie mam co robić więc może coś naskrobię.

Urodziłem się jako pierwszy więc siłą rzeczy jestem najstarszy z rodzeństwa. Urodziłem się jak Bóg i kościół przykazał. Nie jestem przyczyną ślubu ani efektem wielkiej miłości. Skąd wiem, ano urodziłem się półtora roku po ślubie. Wtedy ludzie nie zawierali, jak teraz, małżeństwa dla seksu.
Rodzice poznali sie przez daleką rodzinę. Spodobali się sobie, a że rodziny dogadały się więc wzięli ślub. A miłość ? Wtedy trochę inaczej rozumiano to słowo. Na pewno była, ale jaka tego nie wiem. Raczej nie nadaje się do "Harlekina" ale pozwoliła im żyć długie lata.

Urodziłem się zimowej nocy. Śnieg był głeboki i duży mróz. Ale nie był to kłopot, żadnej karetki czy szpitala nie było. Pomoc była na miejscu. W końcu obok mieszkała akuszerka, wystarczyło zastukać w ścianę. Kłopotów raczej nie było. Raczej zaskoczenie. Podobno wszyscy byli przekonani że będzie dziewczynka, a tu wyskoczył chłopak.

Jako dziecko byłem podobno nietypowy. Zreszta, jak mama się śmieje - nawet góry poznałem jeszcze przed urodzinami, jeszcze w łonie mamy. We wszystkim byłem taki "chłopak na opak".
Mówić zacząłem po około 7 miesiącach. a właściwie powiedziałem pierwsze słowo, i nie było to mama czy tata. W którąś niedziele rodzice wybrali sie na spacer. Wózek był ale ja lubiałem zwiedzać świat na rękach. I właśnie kiedy przechodzili przez ulice nie zauważyli samochodu nadjeżdżającego z tyłu. Właśnie wtedy krzyknąłem pierwsze słowo "auto". Nie, nie zacząłem wtedy mówić. Jeszcze przez pół roku nie chciało mi się mówić. Zresztą do dziś nie z każdym chce mi sie rozmawiać. tak jakoś mi zostało.
Hobby, jak na te najmłodsze lata też miałem dziwne. Na przykład muzyka. Wystarczyło włączyć radio lub nastawić gramofon i już był spokój. Nie trzeba było mnie kołysać ani huśtać, sen też szybko przychodził. Na wszystkich zabawach i festynach też nie było kłopotu. Dziecko się zawieruszyło ? Żaden problem, napewno było w podliżu estrady. Stało i próbowało dyrygować orkiestrą albo wsłuchiwało się w słowa piosenek.
Drugą ulubioną rzeczą były książki. Do dzisiaj bardzo lubię czytać. Wtedy raczej interesowały mnie obrazki, no chyba że rodzice mi czytali. Z książkami wiąże się najciekawsza historyjka z moich najmłodszych lat. Kiedykolwiek rozmowa schodziła na temat czytelnictwa, zawsze ją mama przypominała. Wyobraźcie sobie trzylatka uczepionego kiosku "Ruch-u" i płaczącego w niebogłosy. I czego to dziecko chciało ? Zabawki, samochodziku czy słodyczy ? Nie, ono krzyczało - "Mamusiu bądź grzeczna i kup mi książeczkę".
Na tym skończę. I tak nic więcej nie pamiętam.

I jeszcze jedno - życzę wszystkim Wesołych Świąt i mokrego Dyngusa.


~Irracja ©
[Copyright]

02 kwietnia 2009

Mój Blusik...

Patronat. PL                                                 Patreon. ENG

Dzisiaj miałem... nie, na razie mam dobry dzień. Od rana trzyma mnie się dobry humor, jakaś taka spokojność. Były małe kłopoty, drobne troski jak codziennie. A zaczęła się wszystko od pomysłu na wierszydło. I tyle radości sprawiło to mojemu Blusikowi, wywołało taki radosny śmiech że nic nie było w stanie mnie na dłużej zdenerwować. Mam nadzieję że będzie tak do końca dnia..

Mój Blusik...

Jakiż piekny jest świat,
i słońce tak mocno grzeje;
wystarczy tylko jedna myśl,
"mój Blusik się dziś śmieje..."

Dlaczego kwitnie cały świat ?
cóż tak pięknego się dzieje ?
czy to jakiś czar lub cud ?
to " mój Blusik sie śmieje..."

Szukają przyczyn ludzie źli,
i myślą dobrodzieje.
Cóż powodem tego jest,
że "mój Blusik sie śmieje..."

I tylko niepozorny wiem ja,
mam taką cichą nadzieję.
choć nie jestem dużo wart...
do mnie się "mój Blusik śmieje ..."




[Copyright]

31 marca 2009

Pies ogrodnika...

Patronat. PL                                                 Patreon. ENG

Czy wiecie co to, a właściwie kto to jest "pies ogrodnika"? Pies ogrodnika pilnuje ogrodu, owoców nie je ale spróbujcie się poczęstować? Przekonacie się jak ostre ma zęby, jak potrafi bronić terenu. Jakbyście chcieli go pozbawić wszystkich kości świata.
Tacy sami są niektórzy ludzie. Całe życie taplają się we własnym bagnie. Nurzają się jakby pływali w najczystszych wodach Adriatyku lub jakieś "błękitnej laguny". Smród swojskiego bagienka przebija wszystkie zapachy świata, nawe "Chanel no.5" nie ma szans. Rodzicielstwo, praca i wszystko inne to tylko niechciane obowiązki, skaranie Boskie. Jedyna rozrywka to alkohol i ploty, największa radość to płacz i ból innych. Uczucia i miłość sprowadzili do poziomu zwierzęcego seksu i kasy. Jedynych rzeczy które mogą ich pchnąć do jakiegoś działania. Nawet nie pomyślą że można inaczej.
Od czterech lat jestem sam, bez miłości i przyjaźni. Moja była użądziła sobie życie, znalazła przyjaciół i znajomych. Nawet nie pomyśli o mnie, definitywnie skończyła ten rozdział życia.
Co miałem robić. Znalazłem kogoś z kim jest mi dobrze. Przyjaciel, wpierw człowiek dopiero później kobieta. Pełne zaufanie czułość i chyba miłość. Nie , nic z tych rzeczy. Każde z nas ma swoje życie, swoje problemy i radości. Zresztą odległość robi swoje. Zostają tylko telefony i sieć.
No i nieśmiała nadzieja że może kiedyś, za ileś tam lat... Inaczej nie można ale jest to warte czekania.
No i nagle wczoraj sie okazało że nadal jestem czyjąś własnością. Nadal nie mam prawa do własnego szczęścia i losu. Odezwał się "mój pies ogrodnika". Te wszystkie głuche telefony, wpisy na prywatnych stronach, e-maile na skrzynki pocztowe. Ktoś zadał sobie dużo trudu, znalazł sojuszników znających się na sieci. Moja zawsze była "noga" jeżeli dotyczy kompa, chyba nie nauczyła się tak dużo by samej sobie poradzić. Sprawa nadaje się do prokuratury. Jeżeli się będzie to powtarzało to nie będe miał innego wyjścia. Na razie jednak się zastanawiam czy opłaca sie zejść do ich poziomu. Wejść do tego cuchnącego bagienka i zeszmacić sie jak oni?
Czy wiecie jaka jest różnica miedzy psem ogrodnika a "psem ogrodnika"? Tak, ten pierwszy robi to za jedzenie i czułości, to jest jego praca i obowiązek. Ale ten drugi? Jakie ma z tego korzyści?
Jest tylko jedna taka korzyść. To poczucie że nikt nie opuści bagienka, nikt nie stanie się lepszy i szczęśliwszy. Przecież na świecie może istnieć tylko jego ukochane bagienko, szambo w którym czuje się najlepiej. I ktoś chce opuścić ten "cuchnący raj"? Nie, to nie mozliwe, trzeba go zniszczyć. Wepchnąc jak najgłębiej, na samo dno...
Czy to jest świat który Wam odpowiada? Chyba nie ale sami go tworzycie, sami nie chcecie się z niego wydostać. Sami też trzymacie innych, ze wszystkich sił, aby czasem ktoś sie nie wyrwał.
Wtedy macie usprawiedliwienie dla własnej bezczynności, przecież innym sie też nie udało. Naprawdę się nie udało???...



[Copyright]

29 marca 2009

Wściekłość serca..

Patronat. PL                                                 Patreon. ENG

A miał być taki piękny dzień.....

I wszystko zapowiadało że taki będzie. Od rana byłem szczęśliwy. Aż do obiadu...
Pieprzone zmęczenie. Zmogło mnie. Nie wiem dlaczego. Fakt byłem trochę zmęczony. Noc zarwana na rozmowie z moją luba. Rano wcześnie nastawiłem budzik, i znów oczekiwanie na krótkie wiadomości od niej. Ale cały czas czułem się dobrze.
Dopiero obiad. Jeszcze ten program na Pulsie. Prowadziła Majka Jeżowska. No i zaśpiewała... zaśpiewała "Najpiękniejszą w Klasie". Zawsze mnie ruszała ta piosenka. Od samego początku, od kiedy pierwszy raz ja usłyszałem. Kojarzy się mi z moja pierwszą miłością, miłościa szkolną, miłością która bardzo zaważyła na moim losie. Więc się rozmarzyłem. Nie, nie o tamtej miłości. To co teraz przeżywam przypomina tamtą. Tak bardzo zwariowałem, takiej kobiety nigdy nie spotkałem. Nigdy nie spotkałem... a to coś znaczy u mnie. Trochę kobiet się przewinęło przez moje życie.
I zasnąłem zamiast czekać na rozmowę. zanim sie obudziłem była w sieci. Spóżniłem sie 30 minut. Sms nie pomógł, nie wróciła. I zaczęły się różne domysły. Boże, ja stałem sie zazdrosny...
Zazdrosny a nigdy taki nie byłem. Idiotyństwo.. .byle tego jednego nie zrobiła...ale serce wariuje...idę się upić... upić by nie myśleć...


[Copyright]

Moje złego początki - ludzie...

Patronat. PL                                                 Patreon. ENG

Ale mam dziś zwariowany dzień... I znów się czegoś o sobie dowiedziałem... jednak potrafię być zazdrosny... ale nie o tym mam dzisiaj pisać.

Ludzie?.. ludzie moich pierwszych lat to sąsiedzi z rodzinnego domu. Resztę poznawałem później.
Kim oni byli ? Normalni jak na tamte czasy, z normalnymi problemami i radościami ludzi pracujących w zdominowanym przez komunę kraju. A jednak starali się żyć jakby nic specjalnego się nie działo. Czasem szorstcy lecz częściej ciepli i uśmiechnięci. Wszystkich dobrze pamietam i miło wspominam, choć zdaję sobie sprawę że wspomnienia zawsze wybielają i gloryfikują. A więc po koleii...
Za ścianą rodzina trójpokoleniowa. Seniorka rodu była znana niemal wszędzie w okolicy. To z jej pomocą niejeden z mieszkańców zaczął swoje ziemskie życie. Ja i moje rodzeństwo także. Skąd to jej zaangażowanie w urodziny innych ? Żadna tajemnica, była akuszerką czyli położną. W tamtych czasach bardzo ważna osoba w życiu wielu ludzi. Zwłaszcza w życiu kobiet, nie wszystkie rodziły w szpitalu. Dlaczego, nie pytajcie, nie wiem. Podobno znowu do łask wraca rodzenie w domu. Wraz z nią córka z mężem i trójka dzieci. Dwójka chłopców i dziewczynka.
Na poddaszu były dwa mieszkania. W obu rodziny dwupokoleniowe. I w obu dwójka dzieci, w obu też starsi chłopcy i młodsze dziewczęta w zbliżonym do mnie wieku. Zresztą, tak jakoś się składało że i w dalszej okolicy, w moim przedziale wiekowym dominowały dziewczęta. Siłą rzeczy wychowywałem się w "damskim" towarzystwie. Chłopcy byli albo znacznie starsi lub młodsi ode mnie.
Obie rodziny wniosły do mojego życia duży wkład, choć z różnych powodów. Mama Dorci była woźną w szkole obok domu. Sami rozumiecie co z tego wynikało. Cokolwiek bym zbroił czy dobrego zrobił w szkole nie mogło się ukryć przed rodzicami. Tak jakoś się składało że, czy to przedszkole czy obie placówki szkoły, zawsze był tam ktoś blisko związany z moją rodziną. Zresztą, mama krawcowa miała wśród klientali moje wychowawczynie i nauczycieli. Prawdę mówiąc nie musiałaby nigdy chodzić na wywiadówki, wywiadówki nieraz odbywały się u nas w domu. Zwłaszcza te które dotyczyły mnie i rodzeństwa.
Druga rodzina była "nie pełna", a właściwie pełna tylko nie było tam ojca lecz ojczym. To dało mi pierwsze lekcje miłości do "wszystkich" dzieci. Uczyło że nie genetyka i "akty urodzenia' sa najważniejsze ale miłość i chęć bycia rodzicem. Niestety, dało też pierwsze lekcje nie tolerancji ludzi . Prawdę mówiąc nie wiele tych przykładów ( zwłaszcza nie tolerancji ) pamietam. Bardziej dziś kojarzę tylko niektóre symptomy i zachowania, ale dało to mi jakieś podstawy światopoglądowe na późniejsze życie. Życie dużo mnie nauczyło na ten temat a nie tolerancja ludzka bardzo zaszkodziła, wręcz zniszczyła mi życie, zabrała córkę.
Ale to temat do którego wrócę później, muszę zachować jakąś chronologię.
I to tyle na ten temat. Pewnie jeszcze nie raz wrócę do nich. Przecież byli częścią mego życia. Na razie jednak nic więcej nie powiem. Nie powinno się, bez potrzeby naruszać czyjeś prywatności. Inaczej byłbym podobny do tych wszystkich "plotkar" ( obojga płci ) które zniszczyły nie jedno życie ludzkie. Moje również...

Spadam - Cześć.


~Irracja ©
[Copyright]

26 marca 2009

Moje złego początki - mój "pierwszy świat"

Patronat. PL                                                 Patreon. ENG
Hey. Mam dziś podły nastrój, muszę się czymś zająć więc znowu trochę ponudzę.

Dom rodzinny już opisałem. Czas na okolice, tę bliższą i dalszą.
Zaraz przed domem biegła droga, główna droga. Nawet brukowana z ruchem tak dużym że zastępowała plac zabaw. Dlaczego by nie, więcej na niej było furmanek niz aut. Dopiero w latach 70-tych pojawiło się ich więcej, nawet autobus raz na dwie godziny ( później połozono asfalt bo autobusy łamały resory) . Wczśniej komunikacja bardzo sprzyjała równouprawnieniu. Kto miał na bilet szedł na autobus, jakiś kilometr. Kto nie miał biletu szedł na nogach około trzy kilometry. w centrum miasta byli w jednakowym czasie, czyż to nie równouprawnienie?
Za drogą stało kilka budynków mieszkalnych i przedszkole "państwowe" a za nim rzeka. Teraz to bardziej struga, wtedy bardziej rozłożysta. Prawdziwy skarb, zwłaszcza zimą gdy człowiek dostał jakimś cudem pierwsze łyżwy. Kto dziś pamięta łyżwy na "żabki" lub na "blaszkę". Te pierwsze bardziej popularne choć trochę niewygodne, po prostu często odpadały, nieraz wraz z obcasem. Drugie to już prawdziwy "cud techniki" choć tez wymagały ingerencji w obuwie. Trzeba było umiejętnie wyciąć w obcasie wgłębienie pod "blaszkę". Obie wymagały butów ze sztywną i dobrą podeszwą, i takie buty były. Zresztą nie było innych, masowa produkcja, taka byle jaka miała dopiero przyjść.
W jedną stronę mój świat był bardzo mały . Mieściły się w nim sklep spożywczy i fryzjer oraz parę budynków mieszkalnych ( w jednym z nich kiedyś była policja później gestapo ale o tym dowiedziałem sie później). No i oczywiście "snopki", rozlewisko rzeczne z dużą łąką. Trochę bagniste, z pozostałościami wojennymi ( zapory przeciw czołgowe), później ujarzmione kamiennym jazem. Najwspanialsze, pierwsze i całkiem darmowe kąpielisko.
W druga stronę ten świat był bardziej rozległy. I to całkiem daleko. Najbliżej była szkoła, duży ceglany, przedwojenny budynek z boiskiem, mieszczący starsze roczniki, od od 4 do 8 klasy. Dalej poczta, rzeźnik i biblioteka. Miałem 6 lat gdy mnie do tej biblioteki zanisoło pierwszy raz, później spędzałem tam dużo czasu. Dalej zaś najważniejsza część dzielnicy czyli duży plac zwany rynkiem. Tak, własnie tam odbywały sie, w zamieszchłej dla mnie przeszłości, targowiska. Ale jeszcze i ja pamietam jak odżywał z okazji "odpustów". Czego tam nie było. Karuzele, strzelnice i inne cuda, oraz stragany zwane , nie wiem dlaczego, "budami". Dookoła tego placu toczyło sie całe życie towarzyskie miejscowości ( właśnie tak, bo mimo włączenia w obszar dużego miasta, dzielnica nie wiele straciła ze swego podmiejskiego charakteru, i to po dzisiejszy dzień). Od stony szkoły plac otoczony jest rzeką z mostem. Po prawo stoi strażnica OSP, wozy bojowe, sprzęt pożarniczy i zawsze jakiś ruch. Na piętrze sala wykorzystywana na wesela i bankiety. Zabawy były tam sporadycznie organizowane. Po lewo był bar "Ludowy" ( a jakby, musiał jakis być) oraz duży budynek Domu Ludowego. To tam była sala teatralna, tam też organizowano zabawy w razie niepogody. Po tej też stronie są również dwie drogi, drogi prowadzące do innego świata. Nimi dochodziło sie do głównej drogi krajowej, do przystanków komunikacji miejskiej i PKS-u.
Na przeciw mostu widać jest niski długi budynek. To przedwojenna ochronka, za moich czasów była tam szkolna sala gimnastyczna. Po lewej stronie, delikatnie oddzielony strumieniem, duży plac z małym amfiteatrem ( drugi, dużo większy był parę kilometrów dalej, pięknie połozony w środku lasu). To tutaj były wszystkie zabawy jeśli tylko pogoda dopisywała. Dziś stoi tu nowa strażnica ale nadal jest dużo miejsca na zabawy.
Po prawej stronie sali gimnastycznej biegnie droga prowadząca do kościoła i dalej, obok "starej szkoły" gdzie uczyły sie młodsze roczniki (1-3 klasy) aż do cmentarza. Na przeciw cmentarza jest warsztat kamieniarski ( do dziś) oraz gospodarstwo gdzie często chodziłem po mleko.
Cały ten świat to również świat pagórków i gór. Zawsze gdzieś trafiało się na wzgórze a w niedalekiej dali widac góry Beskidów. Oczywiście istniał też inny świat. Świat odwiedzany przy okazji wizyt rodzinnych. Ale to uświadomiłem sobie później, później też zacząłem odkrywać inne światy.
I to koniec na dzisiaj - nie mam natchnienia ani humoru. Pa.


~Irracja ©
[Copyright]

23 marca 2009

Moje złego początki - dom rodzinny.

Patronat. PL                                                 Patreon. ENG
Dom jak dom, raczej taka czynszowa kamienica typu podmiejskiego lub nawet wiejskiego. Wysoka, mieszkalno-użytkowa piwnica: piętro i poddasze, tak samo jak piwnica mieszkalno-użytkowe. W sumie jakieś 5-6 mieszkań o ńiskim raczej standarcie, bez łazienek i ze wspólna, domurowaną do budynku ubikacją. Woda ze studni ( oj, ale pobudzała do życia) , ogrzewanie standardowo-kaflowe.
To ogrzewanie miało nawet swoje plusy. Zimowe wieczory o temperaturze prawie 24-25 stopni w mieszkaniu nie pozwalały łatwo zasnąć ale doświadczenie przydatne gdy zamieszkało się w bloku, z reguły tak samo przegrzanym. Poranki znów odwrotnie, temperatura około 15-16 stopni w połaczeniu z zimną wodą szybko stawiała na nogi, budziły momentalnie ze snu. Dobry trening, zwłaszcza dla chłopców przed wojskiem.
Od tyłu podwórze z zabudowaniami gospodarczymi typu komórka ( a młodzi się śmieją gdy mówię że juz wtedy miałem własną "komórkę") . Te komórki kryły duzo skarbów, oprócz węgla i drzewa, oprócz modnych wtedy "króli" i "niosek"( chyba każdy chodował wtedy króliki i kury) także rózne szpargały i złom. W tym złomie wszystko mozna było znaleźć, od jakiś śrubek i gwoździ, przez zamki i klucze z dziurką ( przez pewien czas bardzo pożądany towar) aż po stare poniemieckie hełmy. Istne skarby dla każdego młodego, wówczas człowieka.
Jeszcze dalej ogród podzielony, tak naturalnie bez żadnych siatek, na dwie części. Część warzywna ( ach te świeże rzodkiewki i surowe kalarepy, ten zroszony rankiem szczypiorek) i sad z zapomnianymi już odmianami jabłek, wysoka czeresnia i jeszcze wyższym orzechem.
I to chyba wszystko co pamiętam, a może chcę pamietać. Na pewno wszystko co chcę powiedziec o moim rodzinnym domu bo przecież kazdy z nas ma jeszcze inne wspomnienia związane z domem rodzinnym. Ja też ale o tym nie bede pisał, może później, przy okazji innych postów.
Nara , cześć.


~Irracja ©
[Copyright]

18 marca 2009

Wstęp...

Patronat. PL                                                 Patreon. ENG
Chciałem napisać maila do... nieważne. Nie wasza sprawa. Miał być osobisty ale właśnie przyszła moja była. Cały nastrój prysł jak bańka mydlana. Niestety wciąż mieszkamy razem. Nie stać mnie na, w tej chwili, na nowe mieszkanie. Cały majątek... ale to później. Co tu robić? Myśli się kłębią niczym chmury burzowe na jesiennym niebie, i to od dłuższego czasu. Chyba jak zwykle posurfuję po necie. Ot tak, bez celu, bez potrzeby. Od myśli do czynu nie daleko. Odwiedzę jakiś portal, jeden i drugi, trochę poczytam. może coś zaciekawi i poszukam więcej informacji. Byle zabić nudę samotności. Ale najpierw poczta - jest, zalogowało. Są dwa maile służbowe, to później, nie chce mi się teraz czytać i odpowiadać. Pozostałe to samo barachło, francowaty spam. Jakieś reklamy, parę propozycji bez znaczenia. Ooo... jest, mail w sprawie zapomnianego hasła z Google. Trzeba wejść, mam jakieś zaległe zdjęcia do uporządkowania. Tyle że nie chce mi się nimi zajmować. Ale co tam, spróbować można. Wchodzę i... na samym początku znowu reklamy... googlowskie. Szybki ślizg wzrokiem po treści i szukam linku do galerii. Jest, już mam kliknąć... ale, ale, curig z powrotem. No własnie, można otworzyć na Googlach blog. Chodzi za mną, od dłuższego czasu, taka myśl - pisać, pisać i pisać. O czym, nie ważne, byle przelać na papier własne myśli i uczucia - jakieś wspomnienia. Tylko że nie chcę tego całego bałaganu z kartkami. A może by... tak, czemu nie. Założenie okazało się niezbyt trudne, spróbujcie sami. Nie będę opowiadał. Tytuł, nagłówki, o sobie jakoś poszło. sam nie wiem jak i dlaczego w ten sposób ale jest strona. Teraz tylko pisać. Mam nadzieję że jakoś pójdzie, może wytrwam w jakieś systematyczności. Zresztą nie ważne. Jestem tutaj i koniec. Zaczynam. No, może później, jutro lub pojutrze.


~Irracja ©
[Copyright]