Szukaj na tym blogu

Translate

Krótko o blogu

Ten blog powstał z połączenia dwóch innych - to impuls serca i duszy, jego wściekłości. Miałem zamiar go skasować, ale chyba się jeszcze przyda. Kiedyś jeden mądry człowiek powiedział "Nie rób głupot z wściekłości, lepiej krzycz" Więc czasem będę krzyczał, właśnie tutaj.

********************************************************
Nie wiem kogo i dlaczego może zainteresować ta opowieść. Opowieść różna - czasem ciekawa, częściej nudna- czasem romantyczna, częściej głupia i prozaiczna - czasem szczęśliwa, częściej do bani, wręcz nieszczęśliwa - taka jak życie... moje... i większości Tych, którzy tu trafią... zajrzą i przejdą jak powiew nowej wiosny obok marnej kupki brudnego śniegu zimy... przebrzmiałej zimy.


Nie wiem, po co to piszę. Nie piszę ku uciesze gawiedzi, nie piszę ku żadnej przestrodze - ani współczesnych, ani potomnych ludzi. Piszę bo muszę, bo mam taką wewnętrzną potrzebę, bo chcę pisać, bo chcę ułożyć sobie własne myśli, a to jest najlepszy dla mnie sposób.


Piszę więc ten blog wyłącznie dla siebie. No, może jeszcze dla córki, Blusika i... mojej kochanej Agnieszki, a zwłaszcza... BOŻENKI - ISKIERKI. Tylko im to dedukuję...
https://www.cytaty.info/autor/irracja.htm

13 czerwca 2009

"Ojcostwo..."

Patronat. PL                                                 Patreon. ENG

Od pewnego czasu dręczy mnie jedno pytanie - " CZYM TAK NAPRAWDĘ JEST OJCOSTWO, GDZIE I KIEDY SIĘ RODZI ? "
Bo co tak naprawdę o tym decyduje. Wszyscy mówią, rodzi się dziecko, trzeba dojrzeć i podjąc wyzwanie. Stać się odpowiedzialnym, zbudzić uczucia ojcowskie. Czy to naprawdę takie proste? Wystarczy tylko akt urodzenia ? Wystarczy tylko powiedzieć sobie "...jestem ojcem..." ? Czy napewno wystarczy to aby pojawiły się uczucia, troska i miłość rodzicielska ? Jak to było u mnie ?
Jak tak spojrzę wstecz to, to nie była ani łatwa ani krótka droga.

Miałem 23 lata jak poznałem córkę. Chyba moją córkę, tak sądziłem do niedawna. Miała 7 lat. Dziwne to no nie. ale to wina Breżniewa. Gdyby nie to że był w lipcu 1974 roku w Polsce, gdyby nie to że był wtedy "międzynarodowy spęd harcerstwa i pionierów" to pewnie nie zacząłbym tak wcześnie przygody z seksem. Pewnie rok później nie zostałbym mężczyzną bo na pewno bym uciekł. Urodziwy nigdy nie byłem, ale wygląd, zachowanie i styl ubierania sprawiał że wszyscy dawali mi z jakieś 4-5 lat więcej. Paranoicznie, teraz nikt nie wierzy że mam tyle lat, wszyscy oceniają mnie na 5-10 lat mniej. Ale nie o tym ten post...

No więc miałem 23 lata. Rok wczwśniej wróciłem do pracy po wojsku ( ponad 2,5 roku w Warszawie i okolicy też swoje zostawiło w życiu i na psychice ). I od razu szok... Drugi raz spotkałem tę samą kobietę. Teoretycznie nigdy nie powinniśmy się drugi raz spotkać. I znów swoje piętno na życiu wywarła polityka. Gdyby nie ona to pewnie nigdy by nie przeniosła się do pracy do miasta oddalonego o kilkanaście kilometrów dalej od miejsca zamieszkania. Ale przeniosła się, a ja musiałem wrócić do starego zakładu pracy, i ...zostałem. Początkowo obchodziliśmy się z daleka, lecz coś zaiskrzyło. Dla mnie była "tą pierwszą". Nie, nigdy nie rozmawialiśmy wprost o tym co było wcześniej. Tylko jakieś pytania "...czy myśmy sie wcześniej nie spotkali...", jakieś przypadkowe odwiedziny w tym pamietnym miejscu. Nawet rozmowy o tym co się z nami w tamtym okresie działo, ale nigdy nie było bezpośredniej rozmowy. Wystarczyło przypuszczenie, pobieżne liczenie miesięcy - tak zgadza się, to jest możliwe. Wystarczyło że pozwoliła mi w to wierzyć. Ale czy już wtedy zaczęło się "ojcostwo" ? Przecież nie figuruję w "akcie urodzenia", nigdy nie kąpałem i nie przewijałem. Nigdy nie tuliłem i nie kołysałem, nie byłem z nim od samego początku. Więc czym jest ojcostwo, czym jest dla mnie ?

No właśnie, czym jest ojcostwo dla mnie. Co sie wtedy czuje i przeżywa, co widzę i słyszę gdy sięgam pamięcią wstecz ? Ano, różne fragmenty i różne uczucia.
Słyszę wspomnienia z dzieciństwa, tak realne jakbym był przy nich. Jak się bawiła i jak zachowywała. Jak uciekała do budy psa który był jej najlepszym przyjacielem. Jak woziła karabiny z drzewa zamiast lalki, jak ganiała z chłopcami - taka mała chłopczyca. Jak wolało suchy chleb z zielonym ogórkiem lub smalcem, tak bardzo aż w szkole zainteresowali się czy w domu nie ma biedy. Jak z ręką w gipsie głaszcze rower, przyczynę tegoż gipsu, i cicho szepcze "... jeszcze cię ujeżdżę...". Wiem skąd jest mała, ledwie widoczna blizna naznaczona kawałeczkiem pozostałej szlaki. Pierwsze pytania o świat, nawet to pierwsze intymne o "miesiączek".
Widzę dziecko ukryte za moim fotelem i przekomarzające się ze mną jak z nikim dotychczas.
Czy wiecie ile dziecko może przekazać uczuć dłonią ? Mała dziecięca dłoń zamknieta w dużej, ojcowskiej ręce podczas nocnej wędrówki do schroniska. Pełna strachu i obawy, a jednocześnie pełna ufności i ciekawości przygody. A ten błysk w oczach, to pełne zachwytu wciągnięcie powietrza, gdy w świetle latarki ujrzało pierwszy raz salamandry. Nie, nie jedną lecz dziesiątki jak nie setki.
Czy wiecie jak smakują rozmowy o wszystkim. O szkole, o pracy, o chłopcach i pierwszych miłościach. Nawet o tym co przeważnie mówi sie tylko matce. Czy wiecie jak to jest gdy przyszły zięć przychodzi was pytać co ma zrobić by zdobyć serce waszego dziecka. Czy czuliście ścisk gardła i łzy w oczach gdy błogosławiliście dziecko na nowej drodze życia. A oczekiwanie na wnuka i jego urodziny, a wiadomość o następnym wcześniej niż matka ?

Tak, pamiętam, czuję, słyszę i widzę to wszystko. To wszystko oraz dużo, dużo więcej... To własnie jest moje ojcostwo. I wtedy nie ważny jest "akt urodzenia", nie ważna pewność że ono moje czy nie. Bo prawdziwe ojcostwo, a bardzo w to wierzę, to strach i radość. To codzienne kłopoty i szczęścia. To przeszłość i przyszłość, to pamięć tego co było i nadzieja na to co przyjdzie. To życie i uczucia, uczucia i jeszcze raz uczucia...

Właśnie uczucia. Tego nie zapewni żaden papier, żadna genetyka. Nie zapewni też, żadna wdzięczność czy "obowiązek moralny". Nawet zachowanie czy prośby matki nie zapewnią tego. Ani przyrodzone czy przyznane "prawa rodzicielskie". Tak własnie, przyznane. Bo ojcem można być również gdy jest się tylko "ojczymem". Wystarczy tylko nim chcieć być, pokochać dziecko.
I tego nie może zabronić żadne prawo... nawet to które przewiduje pełne prawa rodzicielskie tylko rodzicom naturalnym. Bo takie prawo krzywdzi wszystkich. I tych którzy chcą adoptować dziecko, i tych którzy chcą stworzyć rodzinę z samotną matką, i wiele innych.

A zwłaszcza dzieci, dzieci które nieraz bardzo tęsknią do rodziców. Rodziców którzy by je kochali... nawet jeśli nie są ich naturalnymi rodzicami.




[Copyright]

12 czerwca 2009

" Ojciec..."

Patronat. PL                                                 Patreon. ENG

"...To nie ten który spłodził, lecz ten który prawdziwie pokochał..."
— Irracja

Nie tylko pokochał! Ale też wychował.
Wielu jest takich co się nie przyznają do swojego dziecka... Nie akceptują go...
Tak samo niektóre matki zostawiają swoje dzieci w szpitalu, porzucają na śmietnikach czy byle gdzie. Takich ludzi powinno się wysterylizować jak zwierzęta....... Raz na zawsze.

— EVA610

Faktycznie, czasami ojczym bardziej kocha dziecko niż biologiczny ojciec.To jest piękne bo "obcy" pokochał bardziej niż "swój własny".
Ale samotni nie muszą być-chyba,że już tak chcą... Życie toczy się dalej.

— EVA610

To była prawdziwa lekcja...
Dziękuję i przepraszam jednocześnie...
Współczuję problemów, teraz już wiem skąd ta myśl...
Patronat. PL                                                 Patreon. ENG

Tak to jest jak się nie wie, nawet nie pomyśli o co może chodzić...
Historia wprost niesamowita ale dla osób bezpośrednio z nią związanych dość nieprzyjemna...
Hmmm... Z tym,że rodzice zastępczy muszą być samotni to nie do końca się zgodzę...
Czy nie można znaleźć drugiej połówki?(oczywiście już po zakończeniu poprzedniego związku).
Okrutne życie potrafi płatać figle... Niesprawiedliwie... :(
Mnie nie uraziłeś-to nauczka za bezmyślność w wypowiadaniu swojego zdania.

— EVA610

Pomysł tego posta narodził sie przy okazji pewnego cytatu i ataku na ten cytat. A właściwie dyskusji jaka się wywiązała. Okazało się bowiem, że mój konwersarz jest młodą osobą. Młodą i, jak to często bywa, bardzo zapalczywą w tropieniu niegodziwości tego świata oraz wyrażaniu swych opini. Okazało się również, że jest osobą bardzo samokrytyczną wobec siebie. Potrafiącą przyjąć krytykę i umiejącą się na niej uczyć. Mam nadzieję że pozostanie taką do końca swych dni. Oby do takich ludzi należała przyszłość naszego świata.

Pierwsza rozmowa, atak... On spłodził i uciekł od odpowiedzialności. Ona urodziła i porzuciła w szpitalu, lub gorzej, gdzieś na ulicy czy śmietniku. Tak, takich ludzi można by wykastrować, a przynajmniej pozbawić skutecznie i nieodwracalnie praw rodzicielskich. Jakichkolwiek praw rodzicielskich, tak jak sami zrezygnowali z obowiązków i pozbawili opieki swoje dziecko. Sami zrezygnowali z tytułu ojca. Ale czy wszystkich? Czy należy generalizować? Przecież świat nie jest czarno-biały. Ma wiele kolorów jak i odcieni szarości.
Ot taki przykład. On, głupi niedorostek. Ona, załamana czymś mężatką. Nie dochodźmy okoliczności jak to się stało, ale się stało. Mieli sie więcej nie spotkać. Ale się spotkali. Po iluś tam latach. On już dojrzały, choć młody męźczyzna. Ona nieszczęśliwa mężatka. Poznali się lepiej, pokochali. On dowiedział sie prawdy, a przynajmniej tak sie domyślił. I podjął wyzwanie.
Ona nie zaprzeczała, pozwalała mu w to wierzyć. I jakaż tu ich wina? Czy mieli wcześniej szansę podjąć odpowiedzialną decyzję. A on? Zna ludzką zawiść, nietolerancję, pruderyjność i zakłamanie. Gdyby powiedział prawdę, gdyby próbował weryfikować własne prawa? Ludzie nigdy by nie wybaczyli takiego "grzechu", odbiłoby się to na wszystkich. Zwłaszcza na dziecku. Wie jak okrutne potrafią być dzieci gdy usłyszą coś niepochlebnego w domu, sam to kiedyś przeszedł. Dla dobra kobiety i dziecka został "ojczymem własnego dziecka"

Rozmowa druga, dlaczego samotność... No tak, faktycznie, to największe chyba poświęcenie. Dać obcemy dziecku miłość, opiekę, całego siebie. Przynajmniej większość tak sądzi. A ja sądzę że to należy się każdemu dziecku, i nie jest to poświęcenie lecz przywilej. Przywilej pozyskania serca, dziecięcego serca.
Niestety, często nie jest to przygoda zakończona pozytywnie. I owszem, najpierw jest szczęście. Szczęście obojga, i ojczyma i dziecka. Najpierw obchodzenie siebie wzajemnie, takie "bokserskie punktowanie". I rosnące zaufanie, i uczucia, i radość rodziny. I nieraz więź tak mocna że nawet "naturalne " więzi przy tym wysiadają. No oczywiście, jest też podziw reszty członków rodziny, sąsiadów i znajomych. Ach, och, jaki on dobry i czuły, jaki kochający. Takie poświęcenie dla dziecka, taka miłość do ojczyma.
Ale powoli coś się zaczyna psuć. Powoli słychać jakieś podszepty koleżanek i kolegów, nawet dorosłych. I nagle przychodzi dzień kiedy pierwszy raz ojczym słyszy "...nie masz prawa, nie jesteś moim ojcem..." I pierwszy raz czuje bół, strach i niepewność. A tych razy przybywa, przychodzą coraz częściej. Coś się kończy, zaczynacie się oddalać. I nie pomagają żale i skargi. Ci którzy do tej pory Cię chwalili i hołubili zaczynaja się dziwić. O co Ci chodzi, przecież nie jesteś ojcem. Ono ma swojego naturalnego ojca. To on ma wszelkie prawa. Prawo do miłości, szacunku, do całego dziecka. Nie, nie za to że był przy nim w radości i chorobie. Nie za to że dbał o nie, dawał radość i poczycie bezpieczeństwa. Ma prawo bo miał kiedyś 5 minut przyjemności, bo jego nazwisko figuruje na akcie urodzenia. Wtedy ojczym boleśnie uświadamia sobie że w życiu nie są ważne uczucia, serce czy poświęcenie. To jest dobre dla ojczyma, takiego "jelenia" jak on. W życiu liczą się tylko papierki...

Rozmowa trzecia, a jednak samotność... Kiedy dziecko odchodzi, czy własne czy też przybrane. Kiedy dziecko, czy to zakłada własną rodzinę czy też odchodzi do naturalnego ojca. Kiedy przestaje mieć czas na zainteresowanie i uczucia, wtedy człowiek zostaje samotny. Owszem, nieraz ma nawet kochająca małżonkę, czasami znajduje inny związek. Nieraz dziecko wraca, daje opiekę, nawet nieraz przyjmuje pod swój dach. Ale brak już tej więzi, uczuć, tego co daje więź rodzinną. Pozostaje tylko "obowiązek moralny" lub "obowiązek prawny".
Ale widziałem ludzi umierających wśród swoich dzieci. Ludzi dla których śmierć była wybawieniem. W ich oczach nie było widać radości, widać było ulgę że nareszcie przestana przeszkadzać. Że nareszcie nie będą przedmiotem "obowiązku moralnego".
Bo "obowiązek moralny" to też SAMOTNOŚĆ. To ta bardziej GORSZA samotność, BARDZIEJ GORZKA, BARDZIEJ BOLESNA.



[Copyright]

Nożyce...

Patronat. PL                                                 Patreon. ENG

...Mądrość ludowa, choć nieraz ubrana w głupie słowa, jest bardzo aktualna. Aktualna od wieków. I aktualna będzie na wieki...

Jest takie stare powiedzenie "... Uderz pięścią w stół a odezwą się nożyce..." Czasami się sprawdza, ba... nawet bardzo często, zwłaszcza w polityce. Pewnie zastanawiacie się jak to działa. Bardzo prosto. Wystarczy tylko " uderzyć w stół" czyli postawić jakiś ogólny zarzut, coś powiedzieć, np. że gdzieś sprzedano działki po zaniżonej cenie. Niby nic wielkiego, bez wymieniania nazwisk, bez wymieniania szczegółów. Ale "nożyce" odezwą się od razu, tak jakby ktoś wymienił je z imienia i nazwiska. Zaraz zaczynają się tłumaczenia, sprostowania i zarzuty "to przecież napaść polityczna".
Tak jakby czuli się winni jakiegoś występku... I chyba, rzeczywiście, nieraz są winni. Strach zaczyna nimi rządzić.

W życiu codziennym także się tak dzieje, i to spotkało mnie ostatnio. A chodzi o post "Pies ogrodnika ..."
Fakt , opisałem pobieżnie swoją sytuację. Fakt, napisałem co mnie dręczy, co mnie spotkało i czyja to wina. Lecz, przecież nikt nie wie kim jest "Irracja". Nikt też nie wie kim jest "moja była". Jesteśmy całkowicie anonimowi, tak samo jak większość ludzi obecnych w sieci.
A jednak?...

Od paru dni mam wojnę w domu. Niestety, jak większość, mam podstawowy problem - dwoje ludzi i jedno mieszkanie. Kogo to nie spotkało po rozpadzie związku . Zaczęło się od drobnych docinek i wyśmiewania. Później zaś były wyrzuty - "... jak śmiałem ją opisać, jak śmiałem ją o cokolwiek oskarżać...". Ano śmiałem.
Zastanawiam się tylko czego się boi, rozpoznania i osądu innych ? Czyżby tytuł "moja była" był tak unikatowy i przypisany do konkretnej osoby jak tytuł "królowej Angli" ? A może czuje sie winna i próbuje zagłuszyć wyrzuty sumienia ?
Nie wiem, i pewnie nigdy sie nie dowiem. Nie interesuje mnie to już.

A tak, przy okazji. To dziwne, jak nieraz, stare powiedzenia sprawdzają się w obecnych czasach.
Wyrzuty sumienia i strach mają dużą siłę. Tak dużą że ludzie nieraz nie widzą jak się sami oskarżają. Bo czyż niewinny człowiek będzie wiązął luźne oskarżenia ze swoją osobą ? Czy będzie sie tłumaczył z czegoś co nie zrobił ? Chyba nie, i bardzo w to wierzę.

To tyle na dzisiaj. Cześć.



[Copyright]

07 czerwca 2009

Moje złego początki - podwórkowe zabawy...

Patronat. PL                                                 Patreon. ENG

Niedzielny poranek. Pogoda w kratkę, trochę słońca, trochę deszczu. Do wyjazdu jeszcze parę godzin a drobne naprawy autokaru odpadają. Jakoś przed "sumą" nie wypada zajmować sie pracą. Taki mały przesąd, pozostałość z dzieciństwa. Śniadanko zjedzone, druga kawa zrobiona ( pierwsza do śniadania, więc się nie liczy). I co tu robić ? Dawno tu nie byłem więc może coś "upichcę"...

Dziś może o dziecięcych zabawach. Nie koniecznie tych najwcześniejszych. Od czego by tu zacząć. Chyba od tych spontanicznych, organizowanych przez nas samych, bez dużuch nakładów i jakiś skomplikowanych zabawek.
Z najwcześniejszych to chyba "zabawa z kółkiem" . Kiedyś bardzo popularna, na tyle że nawet powstała piosenka o tej zabawie. Czy ktoś jeszcze pamięta taki mały przebój Czerwono- Czarnych ( a może Niebiesko-Czarnych, oba zespoły istniały ) i chyba Kasi Sobczyk - "Piosenka z kółkiem". Kasię to jeszcze dużo ludzi pamięta, ale piosenka i oba zespoły jakoś odszedły w niepamięć. A sama zabawa nie była skomplikowana. Wystarczyła stara "rawka" z roweru i jakiś kijek. Kijkiem toczyło sie kółko i można było tak ganiać godzinami.
Co następnego ? To chyba "skuwany" , taka odmiana szkolnej gry zwanej "dwa ognie". Wymagała tylko piłki a i ilość uczestników mogła być znacznie ograniczona. Wystarczały nawet trzy osoby. Dwójka, na krańcach wyznaczonego pola, rzucała piłkę tak by trafić kogoś w środku pola. Trafiony zamieniał rzucającego. Była też odmiana bardziej prywatna, nasza podwórkowa a raczej ogrodowa. Całe "towarzycho" wchodziło na wysoką papierówkę ( odmiana jabłoni, jakby ktoś nie pamiętał lub nie wiedział ). Jeden z nas zostawał pod drzewem i rzucał, lub częściej kopał piłkę w górę. Kto dostał piłką schodził na ziemię. Powie ktoś, niebezpieczna zabawa. Owszem, dziś pewnie rodzice by posiwieli ze zgrozy, ale jakoś nie pamiętam przypadku by ktoś spadł z drzewa. Tylko sąsiedzi patrzyli jakoś "spod byka", no i piłka szybko sie kończyła.
Następna zabawa z piłką to "wywoływany". Taka mieszanina "berka" i "skuwanego". Wylosowany uczestnik wchodził w kąg utworzony przez uczestników. Wymawiał "magiczne" słowa - "... wywołuję, wywołuję, wywołuję.." - tytaj mówił czyjeś imię i wyrzucał piłkę jak najwyżej w górę. Wywołany musiał chwycić piłkę i krzyknąc "...raz,dwa, trzy, stój..." . W między czasie, pozostali rozbiegali się jak najdalej. W momencie okrzyku "stój" trzeba było sie zatrzymać i pozostać w pozycji w jakiej zastał nas okrzyk, pod żadnym pozorem nie wolno było odrywać nóg od ziemi. Wywołany miał prawo zrobić trzy kroki ( częściej skoki ) w stronę wybranej osoby i starać się ją trafić piłką. Jeżeli nie trafił lub ktoś chwycił piłkę, to rzucający wywoływał. Przegrywał ten kto najwięcej razy wywoływał.
Pozostałych zabaw jak "berek","chowany" czy inne nie będe opisywał. Zna je i dziś każde dziecko. Były też skakanka i "gumy", zabawy raczej typowo dziewczęce, ale skoro wychowywałem sie raczej z nimi niż chłopcami ? Z kolegów nikt mnie w te gry nie potrafił pokonać, a i wiekszość koleżanek miała duże problemy by być lepszymi.
A co w czasie deszczu ? Ooo... tego też było dużo. A więc warcaby, bierki i karty. W tych ostatnich to "wojna", "tysiąc", "oczko". Póżniej był i "poker", "remi-brydź", "makao" i wiele innych. No i wiele zabaw do których nie trzeba było nic, lub prawie nic. Np. gra w "zielone", trzeba było mieć tylko coś zielonego przy sobie. Albo w "atramen", nie pamiętam jak się w to grało ale też polegało na posiadaniu jakiejś rzeczy w konkretnym kolorze. W większości gier i zabaw przegrywający musiał wykonać coś konkretnego np. wejść do ciemnej piwnicy, lub coś oddać lub czymś się podzielić.
Na tym chyba skończę. Tych gier i zabaw było dużo więcej. Kiedyś jeszcze wrócę do tego. ale to może przy okazji tematów szkoły czy sportu. Część z nich kojarzy sie właśnie z innymi tematami, część pojawiała sie nagle i tak samo znikała.
Spadam. Czas się przygotować do wyjazdu. Dziś drobny kurs, jakieś 60 kilometrów w obie strony. Lecz jutro wyjeżdżam na trzy dni. Trochę kilometrów zrobię, i autokarem i na pieszo. Jeżeli tylko nie będzie padać to góry Świętokrzyskie sa piękne o tej porze roku.

Pa.


~Irracja ©
[Copyright]