Szukaj na tym blogu

Translate

Krótko o blogu

Ten blog powstał z połączenia dwóch innych - to impuls serca i duszy, jego wściekłości. Miałem zamiar go skasować, ale chyba się jeszcze przyda. Kiedyś jeden mądry człowiek powiedział "Nie rób głupot z wściekłości, lepiej krzycz" Więc czasem będę krzyczał, właśnie tutaj.

********************************************************
Nie wiem kogo i dlaczego może zainteresować ta opowieść. Opowieść różna - czasem ciekawa, częściej nudna- czasem romantyczna, częściej głupia i prozaiczna - czasem szczęśliwa, częściej do bani, wręcz nieszczęśliwa - taka jak życie... moje... i większości Tych, którzy tu trafią... zajrzą i przejdą jak powiew nowej wiosny obok marnej kupki brudnego śniegu zimy... przebrzmiałej zimy.


Nie wiem, po co to piszę. Nie piszę ku uciesze gawiedzi, nie piszę ku żadnej przestrodze - ani współczesnych, ani potomnych ludzi. Piszę bo muszę, bo mam taką wewnętrzną potrzebę, bo chcę pisać, bo chcę ułożyć sobie własne myśli, a to jest najlepszy dla mnie sposób.


Piszę więc ten blog wyłącznie dla siebie. No, może jeszcze dla córki, Blusika i... mojej kochanej Agnieszki, a zwłaszcza... BOŻENKI - ISKIERKI. Tylko im to dedukuję...
https://www.cytaty.info/autor/irracja.htm

29 grudnia 2010

Piąte - Nie zabijaj... zła.

Patronat. PL                                                 Patreon. ENG


"Piąte - Nie zabijaj"
... bo nie chodzi o to by zabić zło... chodzi o to by zło służyło dobru...

... człowiek, gdy leży chory w łóżku, ma nieraz całkiem różne myśli i skojarzenia. Z nudów, wszystko mu się kojarzy i nad wszystkim się zastanawia. Zwłaszcza gdy trafi go choroba w Święta i uziemienie pogłębia samotność. A ja właśnie, ostatnie Święta, spędziłem w łóżku. Telewizja oferowała same powtórki, prasy jakoś nie kupiłem na tę okazję a książki, wbrew pozorom, wymagają trochę zdrowia. Właściwie to dłuższa lektura jest idealna na rekonwalescencję, a nie na samą chorobę. Coś jednak trzeba robić, cały czas spać się nie da. Sięgnąłem więc do sterty reklam i broszur, podrzucanych czasami do skrzynki pocztowej. Jakoś brakło czasu, przed Świętami, by je wyrzucić. Mieszkam w rejonie gdzie tradycja wielości religijnej, i jej tolerancji, jest dość wiekowa. Nie dziwota więc, że różne broszury "nawracające" nie są czymś wyjątkowym. Trafiła się i taka w stercie reklam. Nic szczególnego, choć jeden artykuł przykuł uwagę. A w zasadzie tytuł, pytanie - "Dlaczego Bóg jeszcze nie zniszczył Diabła ?". Sam artykuł nic specjalnego, oparty na domniemaniu sądu w którym Diabeł ( jako oskarżony, czy też oskarżający - nie ważne ) jest na razie nietykalny by nie złamać zasad procesu sądowego. Lecz tytuł dał do myślenia, dlaczego jeszcze nie został unicestwiony...

... kiedyś - w zamierzchłej przeszłości - spotkałem się z pewną, dość specyficzną teorią dotyczącą świata i jego stworzenia. Teoria specyficzna, zwłaszcza ze względu na, przytoczone wcześniej, pytanie. O czym więc, ta teoria, mówi. Otóż, według niej, jedynym życiem we wszechświecie jest "Bóg". Wszystko zaś inne co istnieje, by mogło żyć ( lub istnieć ) musi otrzymać cząstkę "Boga". I taką cząstkę posiada, nawet kamień który bez niej rozpadłby się na podstawowe składniki, a może i nawet one by nie mogły istnieć. Nie będę całości tłumaczył, efektem ( do tego dążyła ) tejże teorii jest przekonanie, iż "Bogiem" jest samo Życie i wszelkie prawa z niego wywodzące się. Ciekawostką, tejże teorii, jest przekonanie iż, nauka i wiara mają te same cele i są niezbędne dla siebie. Podobno, gdy poznamy całokształt "Boga" ( tak wiarą jak i nauką ) to doznamy wiecznej szczęśliwości. Dotrzemy do bram nieba, uzyskamy "nieśmiertelność i skończą się Nasze doczesne cierpienia...

... i właśnie w tej teorii, dostrzegłem możliwość odpowiedzi na pytanie "Dlaczego Bóg nie zniszczył Diabła". Czasami zdaje się, że nawet nie próbuje tego dokonać, choć przeciwdziała złu czynionemu przez Diabła. Nota bene, z teorii tej również można się dowiedzieć dlaczego Diabeł nie występuje bezpośrednio przeciw Bogu. Ale to inna bajka, temat na inną okazję. Wróćmy do pytania "Dlaczego Bóg nie zniszczył Diabła". Wychodzi na to że nie bardzo może. Skoro sam stworzył ten, niegdyś potężny lecz zbuntowany, byt - to znaczy, że obdarzył go też cząstką samego siebie. A to oznacza, że niszcząc go, zniszczyłby też część siebie. Musiałby wpierw odzyskać tę cząstkę "boskości", a to jest możliwe tylko wtedy gdy Diabeł stanie się, na powrót, częścią dobra. Gdy na powrót, na stałe powróci do Boga i zespoli się z nim, w pierwotnej "równowadze dobra i zła". I tutaj rodzi się następne pytanie, jak tego dokonać i jak ( my ludzie ) możemy w tym dopomóc. Odpowiedzią na to można znaleźć w wielu miejscach, choćby w grze "Baldur's Gate"...

... w drugiej jej części, jest taka specyficzna misja. Musimy pokonać wyznawców "Oka". By tego dokonać potrzeba zdobyć dwie części różdżki. Pierwszą otrzymujemy od wyznawców, lecz drugą trzeba zdobyć samemu. I właśnie podczas tego zadania spotykamy "smoka nienawiści". Żadna broń i czary nie pomagają, jeszcze go wzmacniają. By go pokonać trzeba zrezygnować z ofensywnych działań, trzeba natomiast okazać mu współczucie i użyć magi leczniczej. Z Diabłem i grzechem też tak powinno się postępować. Zamiast niszczyć, trzeba zaprząc zło do służby dobru. Tak pokierować by zamiast zła, dały pozytywne i dobre efekty. W taki sposób, nawet Nasz własny egoizm zaczyna być dobrem. Wystarczy zrezygnować z wykorzystania go do oceny co jest dobre dla świata. Zamiast tego trzeba, przez jego perspektywę, oceniać co jest złe, tak by nie doświadczać zła i nie oferować go innym. Dużo łatwiej jest ocenić co może być złe dla Nas, a więc i dla świata - niż ocenić co jest dobre. Dobro dla Nas może być często złem dla innych. Zaś co złe dla Nas, najczęściej jest też złem dla "dobra świata"...

... na tym skończę swe rozmyślania. Resztę pozostawiam Wam, myślącym ludziom. Może coś dobrego wyciągniecie z tego dla siebie. No i choroba ustępuje więc czas na inne zajęcia...



[Copyright]


20 grudnia 2010

Reich Autonomen Schlesien... cz. II...

Patronat. PL                                                 Patreon. ENG



... Śląsk i śląskość... te dwa pojęcia zawsze miały, dla mnie, różne znaczenia i swoje aspekty. Może nie każde znaczenie lubiłem i nie z każdym się zgadzałem. Lecz nie były złe i nie drażniły. Nie wprowadzały niepokoju i sprzeciwu wewnętrznego i zewnętrznego. Jakie to znaczenia i aspekty ? Proszę bardzo, nie mam powodu ich skrywać...


... znaczenie historyczno-polityczne... to znaczenie, jego powstanie, zawdzięczamy Bolesławowi III Krzywoustemu. A w zasadzie jego testamentowi w którym, tak niefortunnie, podzielił kraj miedzy swych synów. Wtedy to podzielono Polskę na 5 dzielnic, a w sumie na 7 części. Dlaczego taka różnica liczb? Ano, dzielnica senioralna składała się z dwóch osobnych części, dzielnicy Krakowskiej oraz Pomorza Gdańskiego. Część Łęczycka, zaś została wydzielona czasowo, jako odprawa wdowy po Bolesławie Krzywoustym ( księżna Salomea ) i po jej śmierci, miała wrócić do dzielnicy senioralnej. Wśród tych, dość dziwnie można rzec powstałych tworów, powstała i dzielnica "śląska". Jedyna pozostałość tamtych czasów, którą usilnie próbuje się lansować ( po dziś dzień - w jej ówczesnych granicach ) jako jednolity teren. Jednolity pod względem historyczno-etnicznym, podczas gdy tę nazwę powinno się rozpatrywać pod względem historyczno-politycznym. Skąd więc takie problemy z tą "śląskością", i z takim podejściem do jedności. Jest ich kilka...

... granice i nazwa... dzielnica "śląska" została przeznaczona dla Władysława II Wygnańca. Od zachodu obejmowała tereny aż po ziemię Lubuską. Tak, tak - to dla tych z państwa którzy uważają, iż "lubuskie" to sztuczny twór ostatnich czasów. A jednak to pozostałość po Lubuszanach i czasach sprzed Mieszka I, jeszcze. Od północy to Wielkopolska, od południa Czesi ( z drugiej strony Sudetów ), zaś od wschodu ?... No właśnie, od wschodu była dzielnica Senioralna która również miała należeć do Władysława Wygnańca. Naturalne więc, że nie chciano wpychać między te dwie dzielnice, żadnych innych tworów. Wszystkie więc ziemie, leżące między nimi, włączono albo do dzielnicy Senioralnej - albo do "śląskiej". Co do nazw, to przyjęto ( nieoficjalne ) nazwy dzielnic od ziem na których leżała oficjalna stolica dzielnicy. Np. dzielnica Mazowiecka w skład której wchodziły i Kujawy - jakoś nikt nie próbował ( i nie próbuje ) z "kujawiaków" robić "mazowszan". Albo Senioralna zwana inaczej Krakowską, tutaj też częścią składową były, i inne ziemie. Choćby Podhale z góralami, ich też nikt nie przerabiał na "małopolan" czy inną nację. Tak samo jak i Kaszubom na pomorzu nikt nie próbował przypinać "obcej łatki"...

... zapotrzebowanie na "śląsk"... granice, jak i sama nazwa, Śląska wynika również z zapotrzebowania politycznego naszych sąsiadów. W późniejszych wiekach, również władców polskich. Według historycznych zapisów, ziemie "śląskie" pierwszy raz weszły w skład Polski w 990 roku n.e. Włączył je Mieszko I, i od tamtej pory stanowią strefę sporną z sąsiednimi państwami. Początkowo głównie z Czechami, później zaś z Węgrami. Dziwne ?. Nie tak bardzo gdy uświadomimy sobie, że władcami ziem czeskich bywali i Węgrzy - przynajmniej niektórych jak Morawy. O ziemiach słowackich już nie wspomnę, a stąd już blisko do "żywiecczyzny" i ziem "śląska Cieszyńskiego". Przemyślidzi i Luksemburgowie ( jak i Jagiellonowie ), też władali Węgrami. .Warto to zapamiętać bo, spadek po Przemyślidach i Luksemburczykach, to jeden z powodów dla których, austriaccy Habsburgowie rościli sobie prawo do "Śląska". To właśnie Czesi i Węgrzy byli zainteresowani "ujednoliceniem" nazwy "śląska", ułatwiało to im roszczenia do tych ziem. Zainteresowani też byli tym by "ziemia cieszyńska" zaliczana była do tegoż "Śląska". Oprócz kotliny Kłodzkiej, to własnie "brama morawska" tworzyła najdogodniejszy i najbliższy dostęp do ziem "śląskich". Zwłaszcza do "górnego śląska", i zwłaszcza dla Węgrów. Dla Niemców, choć to okres dużo późniejszy, przynależność "ziemi Cieszyńskiej" nie miała większego znaczenia. Wszak mieli bardzo dobry i szeroki dostęp od strony zachodniej. Również polskim władcom, z biegiem czasu, nazwa "śląsk" zaczął być na rękę - i znów z powodów czysto politycznych. Nazwa ta stanowiła dogodny "ogólnik" pod jakim rozumiano ziemie polskie, najpierw niezależne pod panowaniem Piastów, a później zajęte przez Niemców. Czyż to nie czysta polityka ? A ona rządzi się trochę innymi kryteriami niż geografia i etnografia...

... a tak a propos... tzw. "ogólnie uznane prawdy" bywają bardzo zwodnicze, czasami wręcz "nierzeczywiste" ( by nie powiedzieć "kłamliwe" ). Ot, choćby nazewnictwo regionalno-polityczne. Nazwy i tytuły potoczne, używane w mowie codziennej ( zwłaszcza prostych ludzi ) bardzo odbiegały od nazw i tytułów oficjalnych. Ludzie, na co dzień, używali sformułowań bardzo ogólnych. Bazujących na jakimś wspólnym mianowniku, i ten tok myślenia pozostał do dziś. Przecież od wieków, jeżdżąc na zachód, jeździło się do "niamców" ( dziś do Niemiec ). Kiedyś jeździło się do "krzyżaków". Kiedyś pływało się do "Hameryki", a dziś się jeździ ( sorry, lata ) do Ameryki. Dopiero później się uściśla czy do USA czy Kanady, czy też do Ameryki Południowej. Do dziś, myśląc o władcach Polski, mówi się król - choć niektórym ten tytuł się nie należy. Nawet o władcach, od czasów Jagiellonów, myśli się król Polski i Litwy. A przecież byli tylko królami Polski, na Litwie byli Wielkimi Księciami - księciami Litwy i Żmudzi, dla ścisłości...

... skąd ta rozbieżność... otóż oficjalne tytuły władców, bardzo ściśle, uwzględniały odrębność terytorialną rządzonych ziem. I nie chodzi o odrębność geograficzną, lecz o tę wynikającą z poczucia odrębności narodowej, lub jeszcze wcześniejszej odrębności - etniczno-plemiennej. I pilnowali tego nie tylko możni, często równie skrupulatnie i uboższe warstwy. Pilnowali również władcy gdyż wiedzieli, że takie "ukłony" pomagają rządzić, nieraz całkiem obcym, narodem czy plemieniem. Nie dawali im żadnej władzy i autonomii, pilnowali tylko prawa i dawali poczucie jakiejś tam tradycji. I nic więcej. Dlatego cesarze Austrii byli tylko królami Węgier i Czech, książętami Oświęcimia i Cieszyna, margrabiami Łużyc. A nawet, zwykłymi panami Triestu i wojewodami Serbii...


... Cesarstwo Niemieckie... to również ciekawostka na skale Europy. Ten słynny i potężny, średniowieczny wróg Polski to kilkaset, plemienno-feudalnych, księstw, biskupstw, opactw, miast, hrabstw i drobniejszych majątków uznających zwierzchnictwo elekcyjnego króla niemieckiego który był zarazem cesarzem rzymsko-niemieckim. Ten drugi tytuł był raczej wyrazem pretensji do ciągłości od cesarstwa Rzymskiego. Każdy wie że rozbiorów Polski dokonały, m.in. Prusy. Bo nowoczesne Cesarstwo Niemiec powstało dopiero w 1871 i było monarchią konstytucyjną i państwem federalnym, złożonym z państw wchodzących w skład Rzeszy i będących monarchiami. Godność cesarską sprawował zawsze "ex officio" król największego państwa, czyli Prus. Lecz i ten tytuł był, pewnego typu ułudą. Oficjalny tytuł nie brzmiał "Cesarz Niemiec", lecz "cesarz niemiecki", co oznaczało, że cesarz miał jedynie prezydować Rzeszy, gdyż był on "primus inter pares", czyli "pierwszy wśród równych" wobec innych władców niemieckich. Również Konstytucja Cesarstwa była napisana tak, że do końca jego istnienia prawnicy spierali się czy uznać Niemcy za "państwo związkowe", czy za "związek państw"...

... tak więc... "ogólnie uznane prawdy" mają wiele do życzenia. Jeżeli chodzi o historię poszczególnych państw i regionów dużo mogą powiedzieć tzw. tytulatury władców. A wracając do sprawy "Śląska", to Władysław Wygnaniec był księciem "Śląskim, Opolskim, Lubuskim" i jeszcze paru ziem. Jego tytulatura ( i nie tylko jego ), na pewno, przetrwała przy jakiś dokumentach z tamtego okresu. Tylko jakoś nikt nie ujawnił ich - a może nie chce - dla szerszej rzeszy odbiorców. Jakoś w innych państwach nie wstydzą się tego...


[Copyright]

18 grudnia 2010

Reich Autonomen Schlesien... cz. I...

Patronat. PL                                                 Patreon. ENG



... Śląsk i śląskość... te dwa pojęcia zawsze miały, dla mnie, różne znaczenia i swoje aspekty. Może nie każde znaczenie lubiłem i nie z każdym się zgadzałem. Lecz nie były złe i nie drażniły. Nie wprowadzały niepokoju i sprzeciwu wewnętrznego i zewnętrznego. Jakie to znaczenia i aspekty ? Proszę bardzo, nie mam powodu ich skrywać...

... znaczenie historyczno-regionalne... to najstarsze znaczenie tych dwóch pojęć. Dotyczy ono terenów plemienia Ślężan, terenów bardziej dziś kojarzonych jako Dolny Śląsk. Co prawda, istniały większe związki plemienne "śląska" lecz, oprócz powoływania się na terminologię, nie są zbyt dobrze zbadane. Ani pod względem etnicznym, ani żadnym innym. Badania te nie są popularne, jakby niechciane z jakiś względów. Dużo więcej wiemy, i o Polanach, i o Wiślanach, czy choćby o plemionach pomorskich - niż o plemionach, zasiedlających kiedyś tereny, szeroko dziś rozumianego Śląska. A już, naprawdę mało się mówi o takich plemionach jak Opolanie czy Gołęszycach. Ci pierwsi, ulokowani byli między zgrupowaniami plemiennymi Ślężan i Wiślan. Drudzy zaś bardziej na południowy wschód. I graniczyli, w większości z Morawskimi Słowianami i Wiślanami. Ich granice zachodnie, jeżeli już, to granice z Opolanami. Dziś ich ziemie, nie wiem dlaczego, nazywa się śląskiem Cieszyńskim i od wieków stanowiły teren sporny między Polską i Czechami... (mapka)...

... a tak a propos. Człowiek, a więc i historyk i etnograf ( choć oni powinni w minimalnym stopniu ), mają taką dziwną przypadłość. Mają niechęć do zbyt wielkiego skomplikowania czegoś. Dlatego starają się uprościć wiele spraw, zestandaryzować i ujednolicić "naklejki". Jak dalece ta tendencja zaważyła na historii ?. Ano bardzo. Każdy wie kto to byli Celtowie, Łączył ich, przede wszystkim ( i wielu wypadkach tylko ), wspólny kult. Lecz kto wie, że były to różne plemiona, tak pod względem etnicznym jak i pozostałym. Nie wierzycie ?. Popatrzcie, choćby na Szkocję i Irlandię. Oba, zamieszkujące te tereny, plemiona to Celtowie. Mało tego, plemię Scotti ( od którego powstała nazwa regionu i ludności ) przybyła na północną część Brytanii, właśnie z Irlandii. A czy ktoś próbuje, Szkotów i Irlandczyków ( nota bene nazwa pochodzi od plemienia Irów ), łączyć w jedną całość ?. Niechby tylko spróbował, a "maska oklepana" by była. Tak w jednym, jak i w drugim regionie...

... Albo inny przykład. Choćby Brytowie, ludność powstała heterogenicznie ( dla ścisłości, prawdopodobnie ). Ta nazwa została stworzona przez Rzymian jako "ujednolicenie" nazw plemion zamieszkujących wyspę. Była ułatwieniem dla administracji rzymskiej i obejmowała różne plemiona celtyckie oraz, całkiem im obce etnicznie i kulturowo, plemiona Piktyjskie. Dopiero mieszanie się, wzajemne, Celtów i Piktów ( część Piktów zachowała swą odrębność ), oraz wspólny wróg, wpierw rzymski, później zaś Sasi i Anglowie, doprowadził do stworzenia wspólnego poczucia narodowo-plemiennego, właśnie pod nazwą Brytów...

... I jeszcze jeden przykład - Galowie. Galia to kraina historyczna w Europie Zachodniej, obejmująca obecne tereny Francji, Belgii i północnych Włoch. Również tutaj, nazwa Galia i Galowie, to terminy narzucone przez Rzymian. Tereny te zamieszkane były przez plemiona celtyckie. Lecz czyż możliwe jest, by na tak dużym terytorium istniały wyłącznie, plemiona jednolite lub zbliżone pod względem etnicznym i kulturowym ?. Jeżeli powiecie że to nie możliwe to macie całkowitą rację. Przynajmniej do czasu podboju przez Juliusza Cezara, nie miało to pokrycia w rzeczywistej organizacji państwowej czy międzyplemiennej. Istniały tylko pewne, bardzo luźne, podobieństwa kulturowe i niezbyt intensywne związki ekonomiczne między poszczególnymi plemionami...

... Ciekawa jest historia plemienna Europy. Można się dużo nauczyć, można też dużo pytań postawić. Ot, choćby historia Celtów, Brytów, czy Galów. To co się wydaje oczywiste i pierwotne, wcale takie nie jest. Celtowie to nazwa raczej związana, jak się wydaje z powyższych dywagacji, z kultem religijnym niż, z etnografią, polityką czy kulturą. Tak samo Brytowie i Galowie. Również ich, historyczna, nazwa nie jest związana ze wspólnotą kulturową i etniczną, lecz z wspólnotą polityczną ( przyjętą dla dobra Rzymu, a nie przez samych Galów ). Wspólnotą nazwy, czasami narzuconą przez innych, czasami zaś przyjętą samoistnie pod wpływem wspólnego zagrożenia i wroga. Skutkowało to też, w efekcie, wspólnotą gospodarczą. Jednak dużo rzadziej wspólnotą etniczno-kulturową. Tak przecież powstała i nazwa Polska i polskość. Z całą swą różnorodnością folkloru i gwary, tak jak i w całej Europie...

... Istnieje jednak też i inna droga historyczna plemion. Jak choćby Irów i Scotti'ch. Jak bardzo musieli się różnić od swych sąsiadów, jak wielkie musiało być ich poczucie własnej odrębności etnicznej i kulturowej, skoro potrafili wywrzeć trwałe piętno w regionie gdzie zamieszkiwali. I w nazewnictwie, i w poczuciu własnych korzeni obecnych mieszkańców tych ziem. Korzeni wywodzonych, właśnie od nich. Tak samo w Polsce. Jakim plemieniem musieli być Opolanie ? Statystyczny Polak nic nie wie na ich temat. Niewiele wiadomo dziś o ich kulturze, prawie żadnego wpływu nie mieli na polityczną historię Polski ( czy ktoś potrafi coś powiedzieć na ten temat ? ). A jednak każdy potrafi ich skojarzyć z odpowiednim regionem - Opolszczyzna - i każdy wie jak nazywa się główne miasto tego regionu - Opole. I nagle, na jednolitej ( zda się ) mapie, historyczno-etnicznego jak niektórzy twierdzą, Śląska pojawia się coś o nazwie Opolszczyzna. Opolszczyzna zwana, choć nie wiem czy poprawnie ze względu etniczno-kulturowego, Śląskiem Opolskim...


[Copyright]

16 grudnia 2010

Przyjaciel...

Patronat. PL                                                 Patreon. ENG


... " I znów zwracam się do Ciebie, drogi "mentorze" z prośbą o radę jak zyskać przyjaciela i jak go nie stracić"...

******

... Oj, trudne to pytanie, bardzo trudne. Trudniejsze od poprzedniego, gdyż dotyczy "jak zyskać i utrzymać". Dużo łatwiej określić co to jest i gdzie szukać. I chyba na tym się oprę, licząc na Twoją inwencję i dotychczasowe doświadczenia rodzinno-towarzyskie...

... Do czego można przyrównać i na czym oprzeć przyjaźń... W kontekście uczuć i zachowań, przyjaciele są jak dobre rodzeństwo, w zbliżonym wieku. Zawsze mogą na siebie liczyć. Jeden drugiemu pomoże. Bez wykorzystywania i z wzajemnością. W kontekście znajomych, spotkań i ( niestety ) finansów przyjaciele są jak bardzo lubiące się kuzynostwo, również w zbliżonym wieku. Każde ma swoją rodzinę, inne obowiązki i upodobania. Mają, jednak, wspólnych znajomych i dobrze się wśród nich czują. Dobrze też im razem, więc czasem idą na wspólne wyjścia typu kino czy wycieczka. Jeżeli to możliwe to odwiedzają się nawzajem, odwiedzają też swoje rodziny...

... Co robić by nie stracić przyjaciela?.... Nie wiem. Tutaj należy pamiętać, że przyjaciel nie jest instytucja charytatywną. Należy więc, by nikt się nie czuł wykorzystywany, bilans uczynków trzymać blisko zera. Jeżeli ci w czymś pomoże to trzeba być gotowym na rewanż. Gdy jest czymś strapiony trzeba mu zaoferować pomoc. Zaoferować a nie dawać "na siłę". Przyjaciel to nie "kasa zapomogowo- pożyczkowa". Należy więc, starać się, rachunki płacić wspólnie. Jeżeli zapłaci za Ciebie, należy się spytać ( po dłuższym czasie to będzie już wiadome ) czy zwrócić mu dług czy też, lepszym wyjściem będzie rewanż, przy najbliższej okazji. Przyjaciel to, również, nie "instytucja pomocy doraźnej". Przyjaźń to nie obowiązek lecz dobra wola. Rozmowy typu "musisz mi pomóc" należy stosować bardzo rzadko, naprawdę wtedy gdy już nie ma innego wyjścia. Natomiast wskazane jest proszenie o pomoc w formie zbliżonej do " wiesz, mam problem i nie wiem jak sobie poradzić, może mi coś poradzisz". Nie zmusza to, bezpośrednio do pomocy, lecz dobry przyjaciel pomoc zaoferuje. Ewentualnie coś poradzi lub podpowie. Zależy to od jego możliwości, a nie będzie się czuł wykorzystywany ani zmuszany. Raczej będzie miał poczucie własnej wartości i posiadania Twego zaufania. Oczywiście, to wszystko jest oparte na zasadzie wzajemnego zaufania i, w miarę możliwości i okoliczności, pełnej wzajemności...

... Gdzie szukać i jak szukać przyjaciół?.... Chyba, najlepiej, w miejscach gdzie lubisz chodzić i przebywać. Można też tam gdzie musisz chodzić. Choćby szkoła. Na początek szukać ludzi o podobnych upodobaniach, czy podobnym podejściu do świata, oraz tego co się robi i lubi. Wspólne zainteresowania ( rzadziej niechęć do czegoś ) jest dość dobrą podstawą do przyszłej przyjaźni. Z biegiem czasu poznacie się na tyle że znajdą się i inne przyczyny do przyjaźni...

... Jak zacząć?... Rożnie, czasami los sam ułatwia, czasami trzeba samemu zacząć. Zacząć można od prostej rozmowy i pytań na temat tego co się w danej chwili robi. Czasami od pytania na jakiś konkretny temat, na przykład zadanego zadania czy wrażeń z jakiegoś spotkania czy zdarzenia jakie właśnie się odbyło. Można też zacząć od prośby o pomoc w jakiejś kwestii, bieżącego problemu. Na pewno nie warto wymyślać tematów na siłę, na przykład pytań o coś czego nie wiesz czy dana osoba będzie umiała odpowiedzieć. Ani głupich pytań o pogodę czy coś w tym rodzaju. Jeżeli skończy się temat rozmowy to nie należy ciągnąc jej na "wyrost czy siłę". Lepiej podziękować i odejść. Nie znaczy to że poznanie się nie udało. Przy najbliższej okazji, czasem za kilka chwil, można znów rozpocząć rozmowę. Na zasadzie że już się trochę znacie i łatwiej Ci o coś spytać czy porozmawiać z ta osoba niż z kimś innym. Głupio też wygląda specjalnie szukanie czyjegoś towarzystwa, lub uciekanie przed kimś. Oczywiście, nie znaczy to że nie możesz przejść przez salę by zagadnąć kogoś. Zawsze też, możesz przechodząc obok jakiejś osoby ( gdy na przykład spóźniłaś się gdzieś ) zatrzymać się na chwilę, powiedzieć "cześć" i spytać się czy było coś ciekawego i czy dużo straciłaś". Zawsze też możesz, na jego odpowiedź, zaproponować że porozmawiacie później ( np. "to może później porozmawiamy" ). Nie znaczy to też że musisz z kimś rozmawiać, jeżeli Cię zaczepi. Pamiętaj że druga strona może czuć się podobnie do Ciebie. Może być "spięta", lub nie chcieć znajomości...

... Jeżeli chodzi o umówienie się na spotkanie?... Raczej uważam że nie powinno się, tak od razu umawiać. No chyba że na jakiś super i na topie film czy koncert, zwłaszcza w większym towarzystwie znanym Ci. No i, o ile planowałaś takie wyjście wcześniej, a film czy koncert może się już nie powtórzyć. Jakaś krótka kawa czy herbata jest dopuszczalna, zwłaszcza gdy kawiarnia jest w budynku lub w pobliżu i możesz poświęcić z pół godziny czasu. Tutaj, jednak dużo zależy od Waszych zwyczajów i okoliczności. Ja jednak jestem "starszej daty" i nie do końca wiem co jest w normie dzisiaj...

... I na koniec jeszcze jedna uwaga... Jeżeli to ma być tylko przyjaźń to ucinaj, w zarodku, wszystkie próby podrywu. W podobny sposób zaczyna się, tak samo przyjaźń, jak i miłość czy romans. Druga strona może chcieć czegoś innego, niż przyjaźń. Warto być trochę ostrożnym, przynajmniej dopóki się lepiej nie poznacie i nie dojdziecie do porozumienia o co wam, wzajemnie, chodzi....

... Uff... nie wiem czy dobrze Ci odpowiedziałem, lecz lepiej nie umiem... Pozdrawiam...


[Copyright]


Czym jest miłość...

Patronat. PL                                                 Patreon. ENG

..."Czy mógłbyś mi mniej więcej powiedzieć czym jest miłość? Bo szczerze mówiąc nie wiem czym ona jest i ciężko jest mi teraz siebie zrozumieć, gdyż wydaje mi się, że mnie dopadła."...
... "Dziękuję za bardzo wyczerpującą odpowiedź. Nie sądziłam, że można tak logicznie wytłumaczyć na czym polega miłość"...

******

...Tak jak w realu, tak i w necie spotykaj mnie różne przygody i prośby. Od zawsze miałem tę przypadłość, że ludzie widzieli we mnie to czego sam nie dostrzegałem. I całkiem irracjonalnie, przynajmniej dla mnie, obdarzali mnie zaufaniem. Nie powiem, często sprawia to przyjemność. Jednak, równie często nosi to znamiona fatum, lub nawet przekleństwa. Jednak przyzwyczaiłem się do tego, jest częścią mnie i mego życia. Dlatego nie dziwię się takim prośbą, nie zżymam i w miarę swych możliwości odpowiadam. Tak jak to czuję i spostrzegam. Jak najlepiej umiem. A skoro nie spotyka się to z potępieniem proszących. Skoro daje jakąś tam korzyść, choćby w formie własnych przemyśleń. To postanowiłem parę, tych moich wypocin, zamieścić na szerszym forum. Właśnie tutaj. Może komuś się przyda...

******

... hmmm... od nader trudnego pytania zaczynasz... miłość ma dla każdego trochę inny wymiar, ale spróbuję...

...Podstawą każdej miłości są te same uczucia które czujesz do członków swej rodziny ( oczywiście mam na myśli rodzinę taką jaką przeważnie oczekujemy gdyż nie znam Twojej ). A więc poczucie bezpieczeństwa, chęć niesienia pomocy w każdej sytuacji, chęć dzielenia cierpień i radości drugiej osoby, chęć poświęcenia ważnych dla Ciebie wartości ( niekiedy z życiem włącznie ), pełna szczerość i czucie się swobodnym w swoim towarzystwie. Zrozumienie i wdzięczność, pociechę i czułość. Większość tych wartości i uczuć znasz i sama sobie dopowiesz. I, na pewno wiesz że wymagają wzajemności i pewności ich otrzymania w równym stopniu w jakim je oferujesz...
... Czym jednak różni się ta miłość od miłości do chłopca, dziewczyny czy partnera? Przede wszystkim tym że w każdej sytuacji te uczucia mają pewien priorytet. To właśnie od tej osoby, w pierwszej kolejności, oczekujesz tego wszystkiego. To właśnie tej osobie dajesz, w pierwszej kolejności, wszystkie swoje uczucia. Jeżeli jeszcze dołożysz do tego wszystkiego sferę intymną. To przyśpieszone bicie serca i przyjemność związaną z bliskością czy dotykiem drugiej osoby. Tą rodząca się chęć na nowe doznania związane z własnym ciałem, pocałunki i całą resztę. To właśnie jest miłość między kobietą a mężczyzną...
... Tak więc, przypomnij sobie wszystkie uczucia jakie zawsze chciałaś dostać od rodziny, w chwilach dobrych i złych. Pomnóż je przez siebie i dodaj do tego to co chciałabyś/chciałbyś dostać i ofiarować chłopcu/dziewczynie, ze sfery intymnej. Jeżeli wyjdzie Ci że to chcesz ofiarować, i z wzajemnością dostać od chłopca/ dziewczyny. To, to jest własnie miłość która Cię, prawdopodobnie, dopadła.
...Może to wyszło mało romantycznie. Lecz romantyzm rodzi się we wspólnie przeżytych chwilach. Romantyzm to wspólne wspomnienia i chęć wspólnego przeżycia dalszych chwil, które staną się pożądanymi wspomnieniami. Niestety, a może stety, romantyzm jest tak bardzo uzależniony od sytuacji, od czasu i nas samych że głupotą byłoby wypowiadać się o nim. A tym bardziej, idiotyzmem by było, opisywanie, nawet ogólne, romantyzmu...

... to chyba wszystko, tak to odczuwam... Pozdrawiam...





[Copyright]



16 lutego 2010

Mój zwariowany świat... Prolog.

Patronat. PL                                                 Patreon. ENG


.... Ta część blogu powinna się była pojawić jako pierwsza. I cały czas tkwiła we mnie. Lecz nie sprecyzowana, taka jakaś ulotna i mglista. Dopiero całkiem niedawno, parę dni temu, nabrała realnego kształtu. Zawdzięczam to ludziom z "cytatów.info". Choć nie tylko. To własnie oni, i Ci starsi i Ci młodsi, sprawiają że inaczej zaczynam spostrzegać świat. Zauważam więcej kolorów i odcieni. Nie tylko tych bolących, tych radosnych też. Ten post poświęcam im wszystkim. Tym od dużego stołu, i tym spod drzwi... Tym którzy odwiedzili, tym którzy są i tym którzy kiedyś zawitają w to miejsce...

"MOJA MIŁOŚĆ..."

... Duża izba, po trochu jadalnia, po trochu kuchnia. Z niedużym kominkiem na centralnej ścianie... W kominku, to płonie, to znów tylko tli się płomień. To płomień życia... kiedyś zgaśnie. Nad nim wisi mały sagan z wolna gotującą się strawą. Wszyscy mogą się z niego nasycić, nikomu nie zabraniam. Zresztą i tak nie jestem w stanie. Stale ktoś do kominka podchodzi. Często po to by się tylko ogrzać. Czasami by podsycić ogień. Niektórzy sięgają do sagana.To coś do niego wrzucą, to znów nabiorą do swego kubka czy miski by się posilić...
... Po lewo szeroko otwarte drzwi. Wiecznie się tam kręcą jacyś ludzie.Wchodzą i wychodzą, przewijają się stale, tam i z powrotem. Wielu z nich tylko raz tutaj zagląda. Niektórzy wracają co jakiś czas. Zdarzają się i tacy co wejdą na dłużej, zatrzymają się, przysiądą na jakąś chwilkę. To znajomi z otoczenia - z pracy, parku. Wieczni tułacze i podróżnicy. To również sąsiedzi - z kamienicy lub dzielnicy. Nieraz i dalszej, z innych miejscowości i krajów. Większość weszła z ciekawości lub z przypadku. Lecz niektórzy z potrzeby ogrzania i posilenia się...
... Po prawo długi stół. Pełno na nim kubków i misek. Przy większości siedzą ludzie. Starsi lub młodsi, uśmiechnięci lub czymś zmartwieni. Jedni rozmawiają ze sobą, śmieją się. Inni o coś spierają się, niekiedy boczą na siebie. To przyjaciele, bliżsi i dalsi. Część z nich należy do rodziny, tej dalszej. Niektóre naczynia są nieużywane, zakurzone. Czekają na tych, którzy udali się w jakąś podróż. Kilka naczyń jest odwrócona dnem do góry. Ich właściciele już nie wrócą. To pamiątki po tych którym już nie dane jest wrócić. Nawet jeżeli chcieli kiedyś to uczynić...
... Na środku stoi mniejszy stół. Przy nim posilają się dzieci i starsi. To najbliższa rodzina. Rodzice którzy kiedyś mnie karmili, a teraz karmią się u mnie. I Ci których ja karmię, nim sami zaczną mnie karmić. Tutaj również stoją zakurzone naczynia. Stoją też i takie z dnem zwróconym do góry. Na tym też stole stoi jedna miska i jeden kubek. To moje naczynia. Nikt z nich nie ma prawa jadać. Nikt, oprócz tej jednej, jedynej osoby. Bardzo bliskiej i cennej osoby. Tej która, wraz ze mną, gotuje strawę w saganie wiszącym w kominku...
... Spytasz się gdzie tutaj moja miłość... Ano jest... To ten kominek i ten mały sagan... Kominek który ogrzewa wszystkich chętnych. I ten sagan z którego każdy może się posilić... Wszyscy, obecni kiedyś, i obecni teraz... I Ci którzy pojawią się w przyszłości...
... I będzie tam tak długo aż ogień życia nie zgaśnie... Aż nie zdmuchnie go jakiś powiew... lub nie wygaśnie samoistnie... Tak jak zaplanował to los i "stwórca"...


... ten blog własnie o niej... i tych wszystkich którzy byli,są i będą obecni w mojej pamięci... tak długo aż nie dołączę do tych wielu co odeszli i czekają na mnie tam... tam po drugiej stronie... każdy kiedyś tam dotrze... Ci co pozostaną z pamięcią o mnie, również...


~Irracja ©
[Copyright]

08 stycznia 2010

Ślepa miłość...

Patronat. PL                                                 Patreon. ENG

Miłość jest ślepa, a my jak głupcy chcemy nauczyć się widzieć w ciemności...

Kaszmir


Zainspirowała mnie myśl znaleziona na "cytatach.info" . Niby taka leciutka, wręcz banalna lecz zastanowiła. Skłoniła do nostalgii i przemyśleń... Przecież, już od dzieciństwa, uczą nas że miłość jest " ślepa", wręcz irracjonalna w swej ślepocie. Dlaczego więc tak bardzo ranimy się nią, dlaczego ranimy innych. Poruszamy się, po jej zakamarkach, jak "słoń w składzie porcelany". Dlaczego tak kurczowo trzymamy się "analitycznego wzroku" naszego rozumu, nieraz tak zwodniczego jak Nasze oczy ?. Dlaczego nie wykorzystamy innych percepcji ? Przecież możemy posłużyć się "dotykiem serca" jak dłońmi, "słuchać duszą" jak własnymi uszami... Zacząłem szukać jakiejś analogi w swoim życiu by łatwiej to zrozumieć... Musiałem daleko cofnąć się wspomnieniami by znaleźć porównanie które by mi pozwoliło to zrozumieć... Lecz znalazłem, irracjonalnie wręcz, dokładne odniesienie...

Kiedyś miałem przyjaciela. Czas i odległość nadwątliły nic przyjaźni, aż życie przerwało, w końcu, tę znajomość. Mieszkał na drugim końcu Polski, w Oliwie. Z pozoru normalny człowiek. Jak każdy z nas, miał swoje radości i smutki, problemy i marzenia. Tylko jedno go wyróżniało. Miał ślepych, od urodzenia, oboje rodziców. Wychował się i dorastał w kręgu ludzi "bez słońca". Sam widział doskonale, był kierowcą...

Na początku naszej znajomości, kiedy pierwszy raz go odwiedzałem, czułem się głupio i nieporęcznie. Mieszkanie było "normalne" , jeśli można użyć takiego stwierdzenia. Posiadało wszystkie media włącznie z prądem i TV. Żyli też "normalnie", oglądano TV, o zmierzchu zapalano światło, itp. Tylko drobne szczegóły zwracały uwagę. Zegar bez szkiełka, telewizja włączana sporadycznie ( tylko gdy kolega lub ja byliśmy w domu ), światło zapalane jakby tylko dla mnie. No i posiłki przygotowywane, przez gospodarzy domu, w nieoświetlonej kuchni. Nawet "białe laski' były dyskretnie schowane przed wzrokiem ( nie, nie wstydzono się ich, bardziej to wynikało z chęci nieskarżenia się na swój los ). Zacząłem się czuć trochę nieswojo więc postanowiłem się dostosować do pewnych reguł. Oj, było trochę śmiechu z początku. A to kolano obite, po ciemku, o stół lub krzesło. A to nierówne kromki, lub sparzony palec którym próbowałem ( jak oni ) wyczuć czy szklanka herbaty się nie przepełnia. nie wychodziło mi to mimo że próbowałem wykorzystać nikłe światło księżyca, telewizora czy palnika kuchenki. Denerwowało mnie to bardzo...Aż do czasu pewnej rozmowy na temat problemów związanych z brakiem wzroku... Wtedy zrozumiałem i szybko się nauczyłem. Ale byłem dumny ze siebie...

Cóż takiego usłyszałem podczas tej rozmowy. Uświadomiono mi że moim błędem jest, niepotrzebne, upieranie się w wykorzystywani oczu. Tylko przeszkadzają. Kolega, podając mi zegar, powiedział - " zamknij oczy, poczuj dłonią, dotykiem palców, wskazówki, przebiegający przez nie czas". Poczałkowo topornie, z trudem, ale zaczęło wychodzić. Poznałem dotyk czasu... Podał mi szklankę i czajnik . "Przyłóż palec do brzegu szklanki, wytęż słuch - poczuj, opuszkami, ciepło prawie pełnej szklanki, usłysz szum wypełniającej się szklanki". I też zaczęło się sprawdzać. Już nie parzyłem palców, nie rozlewałem napojów z przepełnionego naczynia. I tak ze wszystkim. Początkowo myśląc o tym by zamykać oczy, nie patrzeć. Później doszedłem do wprawy. Już nie myślałem o oczach, nie zamykałem ich. W chwili wkroczenia w ich świat, wzrok sam się wyłączał, oczy przestawały patrzeć. I to bez zamykania powiek... Stawałem się jednym z nich. Wzrok stawał się zbędny...

Z miłością jest, chyba, tak samo. To "wzrok" Naszego umysłu nie pozwala dostrzec wszystkiego. Przeszkadza i przeinacza uczucia. Zacznijmy więcej posługiwać się innymi zmysłami. Wykorzystajmy je wszystkie. Przecież mamy nie tylko wzrok. Pozwólmy dotknąć świata "delikatnymi dłońmi serca". Zdajmy się na "czuły słuch uszu duszy". A oczy ?. Też są potrzebne. Niech będą, nie tylko obserwatorami lecz także, tłumaczem widzialnego "języka" realnego świata na "delikatny, wirtualny język" naszych uczuć. I odwrotnie.... Człowiek posiada wiele zmysłów. I wszystkie mają jakieś zadanie. Żaden nie jest Nam dany bezsensownie i bezużytecznie...

Hmmm... czy to się sprawdzi ?. Czy pozwoli dobrze wykorzystać Nasze uczucia, bez ran własnych i cudzych ? Może to tylko moje "durne" myśli ? Lecz chyba warto spróbować. Gorzej już, chyba, nie będzie... Taką mam nadzieję... I spróbuję ja uskutecznić... sprawdzić...

Pozdrawiam....



[Copyright]