Szukaj na tym blogu

Translate

Krótko o blogu

Ten blog powstał z połączenia dwóch innych - to impuls serca i duszy, jego wściekłości. Miałem zamiar go skasować, ale chyba się jeszcze przyda. Kiedyś jeden mądry człowiek powiedział "Nie rób głupot z wściekłości, lepiej krzycz" Więc czasem będę krzyczał, właśnie tutaj.

********************************************************
Nie wiem kogo i dlaczego może zainteresować ta opowieść. Opowieść różna - czasem ciekawa, częściej nudna- czasem romantyczna, częściej głupia i prozaiczna - czasem szczęśliwa, częściej do bani, wręcz nieszczęśliwa - taka jak życie... moje... i większości Tych, którzy tu trafią... zajrzą i przejdą jak powiew nowej wiosny obok marnej kupki brudnego śniegu zimy... przebrzmiałej zimy.


Nie wiem, po co to piszę. Nie piszę ku uciesze gawiedzi, nie piszę ku żadnej przestrodze - ani współczesnych, ani potomnych ludzi. Piszę bo muszę, bo mam taką wewnętrzną potrzebę, bo chcę pisać, bo chcę ułożyć sobie własne myśli, a to jest najlepszy dla mnie sposób.


Piszę więc ten blog wyłącznie dla siebie. No, może jeszcze dla córki, Blusika i... mojej kochanej Agnieszki, a zwłaszcza... BOŻENKI - ISKIERKI. Tylko im to dedukuję...
https://www.cytaty.info/autor/irracja.htm

10 sierpnia 2011

"Ciemna strona anioła…"

… maj zapowiadał piękne lato, zieleń koło kina „Moskwa” była piękna i soczysta, codziennie tamtędy przechodził. Ten sam maj zapowiadał też zdarzenia w wyniku których, w tym samym miejscu gdzie dziś są trawniki, staną patrole, grzejące ręce przy „koksiakach”, chroniące się przed chłodem w cieniu „skotów” i BWP. Lecz do grudnia było jeszcze daleko. Przed nimi całe lato i jesień…

-*-

… to już trzy miesiące, od kiedy nie ma Kasi. Ból straty nie dawał mu spokoju, nie dawał się zagłuszyć. Prawie codzienne urywał się i włóczył po jakiś podejrzanych lokalach i melinach. Czegoś szukał, jakiś wrażeń, może czegoś więcej, czegoś ostatecznego. Mało pił, cały żołd szedł na papierosy, palił jak smok. Owszem trafiały się „fuchy” różnego typu, w Warszawie ludzie dawno mieli gdzieś milicję, lecz dla munduru jeszcze jakąś estymę mieli. Mógłby żyć jak „pączek w maśle”, lecz mimo całego otępienia i tumiwisizmu ostatnich miesięcy, jego wrodzony altruizm nie pozwalał mu na korzystanie z wielu okazji. No chyba, że trafił na wyjątkowego cwaniaka… jak wczoraj?... nie, to było dwa dni temu. Ledwie wyszedł z dyżurki na główną ulicę zaczepiła go wzburzona kobieta, której towarzyszył niewysoki, dość mocno starszawy mężczyzna.

Panie żołnierzu, hej panie żołnierzu. Może zechciałby nam pan pomóc” – mówiła szybko przytrzymując go za mundur. Przystanął zdziwiony.

W Samie była dostawa, no wie pan, papierosy, słodycze, sam deficytowy towar a kierownik zamknął wszystko i czeka nie wiadomo na co. Ludzie już trzy godziny czekają a ten pewnie wszystko spod lady sprzeda” – trajkotała jak najęta. „Pan kapral pomoże, pójdzie z nami do samu” – odezwał się mężczyzna – „W końcu, może przed wojskiem będzie miał respekt, no i jakaś szarża z pana kaprala jest”. Cholera, zaskoczyła go ta prośba, nie wiedział jak się wymigać. Zza ogrodzenia dochodziły odgłosy zmiany warty. Nagle jego oczy błysnęły , powziął decyzję, szaloną lecz co tam. Odesłał ludzi do samu, odchodzili tacy jacyś bez nadziei, a sam wrócił za ogrodzenie. Warta była z innej jednostki lecz często pełnili ja ci sami ludzie, więc znał ich trochę…

-*-

Piotrek, masz pusty magazynek?” – spytał rozprowadzającego – „Potrzebuję jednego „młodego”, z bronią lecz z pustym magazynkiem”. Piotrek się mocno zawahał, to mogło mieć poważne konsekwencje.

Po pierwsze; zajęci są „Solidarnością” więc się nami nie interesują, po drugie; wróci za pół godziny” – przekonywał – „No i jesteś mi coś winien” dorzucił lekki szantaż. A miał mu dużo do zawdzięczenia, jakiś miesiąc temu przyszedł do niego z sercem w gaciach. Wartownik mu zginął z posterunku. Pomógł, wiedział co gdzie jest i gdzie taki idiota mógł pójść. Całe szczęście, że broń i hełm ukrył w krzakach. Znaleźli go w klubie studenckim, ledwo na nogach stał. Studenci, dla rozrywki go spili. Trochę by mógł o nich powiedzieć… Kilka minut później z „młodym”, trochę opłotkami, wyszli na zaplecze samu. Nie było trzeba daleko iść, do Samu było jakieś 200 metrów…

-*-

… szum się podniósł, gdy weszli. Starszy mężczyzna, z wyraźną ulgą i nadzieja, poprowadził ich do biura kierownika. Ludzie szeptali a ekspedientki ze stoiska, mocno zaintrygowane, cicho obserwowały co się będzie działo. Opuścił pod brodę pasek czapki i bez pukania wszedł, „młody” za nim. Za biurkiem siedział mężczyzna, w średnim wieku, na jego widok podniósł się. Popatrzał chwilę na kierownika, spojrzał na „młodego”. „Kociak” wystraszony wszystkim stał przy drzwiach, nerwowo poprawiając opadającą z ramienia broń.

No więc, panie kierowniku…” – słowa potoczyły się rozważnie, lecz szybko. Wyjaśnił co się stało, kto się zwrócił do niego z prośbą i po co przyszedł. Dalej już poszło szybko, i zaskakująco nawet dla niego. Wiedział, że kierownik może go przepędzić, że nie miał najmniejszego prawa tam być, jeszcze w takiej sprawie. Lecz chyba ten nadmiar różnego rodzaju komisji i kontroli, jeszcze te zawieruchy i niepewny czas, zrobiły swoje. Po pierwszym zdumieniu i zastanowieniu, twarz kierownika okrasił uśmiech cynicznego porozumienia, skierowanego do nich. Sięgnął do szuflady biurka, nie zdając sobie sprawy jak tragiczny błąd popełnia, na blacie wylądowało pięć banknotów.

Ooo… ty ciu…” – pomyślał – „To tak nisko mnie cenisz? Uważasz mnie za podobnego sobie, skur… Tak bez słowa racji czy wytłumaczenia?.. Taka zniewaga krwi wymaga”. Z zastanowieniem sięgnął i wziął dwa banknoty, po chwili wziął trzeci – „Niech „kot” też coś z tego ma”. Uśmiech złośliwości pojawił się na jego twarzy – „Dziękuję” – i z tym słowem podszedł do drzwi, nie zwracając więcej uwagi na niepewnego sytuacji kierownika…

-*-

… gdy wyszli, specjalnie nie zamknął drzwi za sobą. Ludzie czekali niespokojnie.

Proszę państwa” – usłyszał własne słowa – „Kierownik jest w porządku, po prostu były nieścisłości w dokumentach i musiał je wyjaśnić. Lecz właśnie skończył i nakazał sprzedaż, ekspedientki już dostały polecenie wystawienia towaru”. Na te słowa tłum ruszył hurmem do stoiska, bez mała tratując ich. Usunęli się na bok obserwując rozwój sytuacji. Jedna z ekspedientek próbowała się dostać do, zamkniętych już drzwi biura kierownika. Nie potrafiła jednak pokonać tłumu, pozostałe dwie pędem wynosiły towar i sprzedaż się zaczęła. Wszyscy wiedzieli, że tłum by ich prędzej zlinczował niż zgodził się na jakakolwiek zwłokę w sprzedaży. Po jego słowach nie było odwrotu, tłum już sam wyłowił „ślepców” próbujących się dostać bez kolejki. „Młody” zanosił się ze śmiechu obserwując jak „niby ślepa” kobieta ucieka szybciej niż jej przewodnik, zresztą dużo młodsza była od towarzyszącego jej mężczyzny… jeszcze ktoś im dziękował, jakiś mężczyzna ręką zrobił coś na kształt krzyża. Jakaś starowinka dała mu kilka paczek „Sportów”. Nikt w jej domu nie palił, a na kartki się należały…

-*-

… z powrotem wracali szybkim krokiem, tym razem prowadził na około, by przed dyżurką oficera dyżurnego nie przechodzić. Gdy podawał banknot „młodemu”, ten jakoś niepewnie na niego popatrzył.

No co, należy Ci się, przyda się chyba? Choćby na fryzjera” – nawet jak na jego jednostkę to te jego blond włosy za bardzo już wychodziły spod hełmu. Doszli w pobliże wartowni, zatrzymał go – „Palisz?” – w kieszeniach czuł pięć paczek „Sportów”, nie palił takich, zawsze się z nich tytoniu najadł. „Yhymmm…” –skinął głową.

No to masz, jedna dla dowódcy, druga dla Piotra… znaczy się rozprowadzającego. Tę masz dla siebie, tylko dobrze ja schowaj… a te, nie tę masz dla kolegów. Zbyt szybko by Cię opalili.” Piąta paczka będzie dla dyżurnego biura przepustek, to tam go ludzie zaczepili, niech lepiej sobie przydymi pamięć. „Młody” chował papierosy do kieszeni .

Acha, pamiętaj, z warty poszedłeś prosto spać i nawet armata nie była Cię w stanie zbudzić. Dowódcy sam wyjaśnię, później. Zrozumiano?”- jego głos nabrał lekkiego zabarwienia groźby. „Tak jest, obywatelu kapralu” – obcasy stuknęły służbowo, lecz w oczach błysnął ognik porozumienia. Rezolutny chłopak, pewnie z jakieś wioski, lub małego miasteczka. Lecz już się przekonał do nich, nieraz hardzi i w kaszę sobie nie dadzą dmuchać, jednak znają swoje miejsce i wiedzą kiedy ktoś musi być twardy wobec nich… a kiedy ktoś próbuje ich wykorzystać.

No to odmaszerować… biegusiem „kociaku”’. Tym razem jego ton był miękki, prawie przyjacielski. Posłał mu lekki uśmiech, chłopak odwzajemnił tym samym i pobiegł na wartownię…

-*-

… ruszył w stronę biura przepustek. Przypomniał sobie tę starszą kobietę, co ona to mówiła gdy dawała mu papierosy? „Bóg zapłać, panie oficerze” „E tam, babciu, zwykły żołnierz, raptem kapral ze mnie” – prostował jej słowa. „A jednak anioł, prawdziwy anioł w ludzkiej skórze” – uśmiał się wtedy w duszy, oj uśmiał. „Ależ babciu, co to ze mnie za anioł, co i ciemną stronę posiada” – spojrzała na niego – „Widać takie czasy, że i anioły ciemną stronę posiadają”…

-*-

… tak to było dwa dni temu… dalsze rozmyślania przerwała narastająca awantura, przy jednym ze stolików kawiarni hotelowej. To raczej niespotykane, zwłaszcza o tej porze dnia. Jakiś gość szarpał „lalunię” (pewnie płatną), coś mówiąc o okradzeniu. W ich stronę podążał osiłek, szykowała się draka…

09 sierpnia 2011

"Puma..."

... koniec marca był już ciepławy, przynajmniej w porównaniu z resztą zimy... stan wojenny trwał już czwarty miesiąc, niedawno ściągnęli ich z instytucji. Byli nadterminowi i nie wiedzieli co z nimi zrobić, wiec wysyłali na miasto, na patrole. Zbliżała się 23.oo, szli wolno, z nogi na nogę, zastanawiając się czy dziś samochód się spóźni, czy też nie. Zwykle zabierano ich o północy, po czterech godzinach patrolu podczas którego mieli pilnować godziny milicyjnej. Nuda, czasami jakiś spóźniony przechodzień, zwykle z odpowiednim pozwoleniem. Zwykle zezwolenie mieli z pracy, lepiej nie pytać z jakiej. A dziś to już totalna klapa, rzucili ich na takie zadupie Warszawy, że hej... Tylko czekać północy i samochodu. W tym momencie podszedł do nich patrol milicji...

... "stójcie, stójcie." Czego te dupki chcą, lecz zatrzymali się. Mirek, dziś oficjalnie dowódca, wystąpił krok do produ. "Czego?" rzucił zaczepnie ( też za nimi nie przepadaliśmy). "Mamy zgłoszenie awantury domowej, tylko... że nas jest... dwóch" odpowiedzieli. No fakt, nikt ich nie lubił, jeszcze jakiś respekt miano dla żołnierzy, tylko... w tej okolicy to różnie może być. "A co nam do tego, wisi i nie bryka" , lecz obejrzał się do niego. Byli z jednego rocznika i razem zaczynali ten "burdel", dwa lata temu. No, jest okazja na rozrywkę, lekko skinął głową. "Dobra, ewentualnie..." Milicjantom ulżył, ostro ruszyli prowadząc do celu. Jakieś dwieście metrów dalej była kamienica, aż huczało na schodach, gdy weszli na klatkę... Hmmm... może być ostro, profilaktycznie wysunęli się przed "kociarstwo", nigdy nic nie wiadomo jak taki zareaguje, a raz już im skóra ścierpła. Bez mała, kiedyś jeden z "kotów" by wygarnął z broni, do pijanego "klienta"... ale to inna historia...

... milicjant głośno załomotał w drzwi. W środku przycichło, załomotał z pięści jeszcze raz. Otworzyła starsza kobieta, na widok milicji usta wygięła złośliwie, widać przyzwyczajona do takich wizyt. Już miała bluzgnąć, gdy zauważyła wojsko, zaskoczona zamilkła, takiej wizyty nie spodziewała się. Weszli do środka. "Pilnować drzwi, wy dwaj te na korytarz, trzeci te do pokoju" rzucił przez ramię. "Co "koty," nie było słychać?" dorzucił Mirek, poskutkowało. Do pokoju weszli w czwórkę, przodem milicja, za nimi ich dwóch. Widok był dość ciekawy, na środku pokoju podpita kobieta kłóciła się z jakimś osiłkiem. No, może mówić że kłócili się to za mało, jeszcze chwila a rozróba będzie godna "najlepszej meliny". W drzwiach do kuchni stał chłopak, jakieś 3-4 lata. "Co tutaj się dzieje, co to za awantura" odezwał się milicjant. Osiłek zamilkł, zaskoczony wojskiem, lecz nie kobieta. "A władza to będzie puszkować, czy używać?" - gwałtownie się odwróciła, podnosząc rękę z ostrymi paznokciami...

... widok wojska ją zaskoczył, co pozwoliło mu zrobić krok do przodu i chwycić za rękę. "Paniusia schowa te rączki, bo założę obrączki" - jak zwykle rymnęło mu się. "O kur..., "Poeta", to wojsko już też po mieszkaniach dziwek chodzi?" wypaliła "Puma". Bo przed nim stała "Puma", jedna z płatnych panienek warszawskich lokali. Jak zwykle harda i wygadana, jak większość z tych które od najmłodszych lat obracają się w środowisku żuli, alfonsów i reszty półświatka. Udał że jej nie zna, pchnął ją w ręce milicjantów. Sam stanął twarzą w stronę osiłka, to był "Rudy", jeden z ochroniarzy panienek. Niezły cwaniak, a słyszał, że i kizior. Podobno zawsze kosę miał w kieszeni, lecz tego nigdy nie sprawdzał, jakoś nie było okazji...
... "I co, rozwalamy melinę, czy opuszczamy gościnę" -spytał w końcu. "Halo, obywatelu, dokumenty poproszę" - odezwał się jeden z milicjantów. "Rudy" włożył rękę do kieszeni po dokumenty, lecz ich nie wyjął. Pewnie nawet nie miał przy sobie - "Panie władzo, o co te nerwy, małe nieporozumienie wyszło, ot co" zaczął dyskusje mająca na celu wymiganie się od spisania, jego akta i tak obejmowały już kilka tomów. A teraz, w stanie wojennym, to i nie wiadomo gdzie takie zapiski trafią. Chwilę podyskutował, jakiś dokument pokazał i bez spisywania opuścił lokal. Nawet się nie obejrzał, choć pewnie chciał, "Puma" nie odpuszczała, gdy wypiła z dwa głębsze jej hardość i arogancja rosła, i dalej nawijała. "No po co to wszystko, władzunia pogłaszcze kotka i będzie dobrze. Synuś, pokaż gdzie mamusia ma kotka". Malec podszedł i dźwignął jej kieckę, pokazując z uśmiechem, maminego "kotka". Trochę zszokowany, lecz i z lekkim zaciekawieniem obserwował jak sobie milicjanci radzą z "Pumą". W końcu ją jakoś "spacyfikowali", spisali protokół i ruszyli do wyjścia - "I spokój ma być, bo jak wrócimy to..." - rzucili groźbę na odchodnym. "A to władza chce wrócić, czy wojsko? Bo jak to drugie to i miło by było" - "Puma" próbowała jeszcze zażartować, lecz jej wzrok oparł się na nim, tak jakby do niego te słowa były skierowane. Jeden z milicjantów pogroził palcem "Pumie", drugi machnął zrezygnowany ręką i wyszli...


"Pierwszy klaps..."

..."nie masz prawa się w to wtrącać" - młoda, niespełnotrzydziestoletnia kobieta, stała przy stole i była wzburzona. Obok, przy tym samym stole, siedziała jej siostra i wtórowała jej, reszta towarzystwa się nie wtrącała. Od dawna był przeciwny tej pracy córki, od samego początku, od chwili gdy właściciele się pobili jak mafiosi. W ruch szły młotki i jakieś noże, żona wróciła wtedy wystraszona jak nieboskie stworzenie. A mimo wszystko zatrudniła tam córkę, wbrew wszystkiemu. I miał rację, zaczęło się prawie od razu.
... "pomyśl o rodzinie, o mężu i dzieciach... on Ci nie da spokoju... to nie przypadek, że właśnie teraz zaczął dojeżdżać 80 kilometrów... w dni wolne, i to właśnie po Ciebie, młodego i niedoświadczonego pracownika" - perorował. Córce się nawet nie dziwił, młoda i zawsze skora do życia, ostatnie kilka lat siedziała w domu. Tęskniła do ludzi i do pracy, mogło jej trochę uderzyć do głowy takie wyróżnienie. Ale reszcie to już się dziwił.
... "To jak będzie?. Postaram się o inna pracę dla Ciebie"
"Ale to tylko były koleżeńskie wygłupy" odpowiedziała. "Koleżeńskie? Widziałem jakie, gdy sobie ostatnio popił. Sama dziękowałaś za moja obecność, wtedy"
"Ale przeprosił, obiecał, że już nigdy się to nie przytrafi."
"I co, po takich pzeprosinach zaczął właśnie dojeżdżać do pracy? Nie wierzę. Nawet jego wspólnik zaczął krzywo patrzeć na jego zachowanie, a zna go wiele lat."
W tym momencie odezwała się starsza ze sióstr. Mimo wszystkiego co dla niej zrobił, nie cierpiała go, zawsze mu na złość robiła. "A Ty co, zazdrosny? Jak będzie chciała to może i z całym pułkiem, nic Ci do jej dupy... A Ty nie masz nic do tego, nie jesteś jej ojcem." Jakby mu kto w mordę walną, po tylu latach, po ćwierć wieku takie słowa. Ale ona taka była, wszędzie szukała sensacji. Albo coś motała, albo kogoś osądzała...
... spojrzał na córkę, do niedawna była gotowa oczy wydrapać za takie słowa, każdemu. Zawsze powtarzała "nie ten co spłodził, lecz ten co wychował". Nadzieja w jego oczach szybko zgasła gdy usłyszał jej głos - "Tak, to moja sprawa, nie jesteś moim ojcem."
"Więc to koniec?. Takie oskarżenie nie może zostać bez konsekwencji" - "Tak, nic Ci do mnie, nie jesteś moim ojcem" i odwróciła się plecami. Czarna mgła zasłoniła mu oczy, świat odleciał, nie wiedział co się dzieje wkoło. W nagłym przypływie złości zrobił krok do przodu. Siłą przygiął ją do stołu, pośladki się wypięły. Aż skrzywił się z bólu, gdy otwartą ręką wymierzył pierwszego klapsa, z całych sił. Nie pamięta ile ich zadał, dwa, trzy, cztery?... Skarcił jak małe dziecko, pierwszy i ostatni raz w życiu i, bez słowa wyszedł. Samochód ruszył z piskiem opon, w ostatnim momencie wyminął rów. Łzy wściekłości na siebie, na nią, na wszystkich, na całą sytuację. Gdyby teraz dorwał tego jełopa bytomskiego to by bez litości zabił. Bez oporu, szybko i skutecznie, tak jak w wojsku uczono... Ledwie widział drogę, nie wie jak dojechał do siebie... wiedział, że pierwszy się do niej nie odezwie... nie może i... nie powinien...


... po jego wyjściu zapadła cisza. Dopiero pisk opon poruszył wszystkich. "Co za hu... ciu... jeden. Nie miał prawa", odezwała się siostra... "Skąd ta agresja, czy kiedyś już Cię uderzył?" zapytał ktoś... "Nie" odezwała się niepewnie... "on, on nigdy... nigdy nie dostałam od... od mojego... nie, nigdy nie dostałam od ojca", jej słowa padały bez składu i ładu, jakby nie wiedziała co się stało, od kogo dostała klapsa na tyłek, jak go nazwać... jak ma nazwać... ojca?... Załzawione, niebieskie oczy przykryły się powiekami, jakby chciała coś w nich ukryć... jakąś małą tęczę... coś zaczynała rozumieć, coś zaczęło docierać do niej...
... resztę czas przyniesie...

08 sierpnia 2011

"Szybkie... zakupy"...

... od samego ranka, od ósmej gdy wstali, krzątali się, całą trójką po mieszkaniu. Choć dzień nie sprzyjał temu - połowa lipca dawała się w znaki swym skwarem - urządzili wielkie sprzątanie. Pewnie by sie tak nie śpieszyli gdyby nie obiecali córce wyjścia na Błonia. Już w zeszłą sobotę mieli iść, lecz drobny deszczyk ich wystraszył. No więc dziś trzeba dotrzymać słowa danego dziecku. Zresztą, nawet lepiej, dziś jest impreza letnia na Błoniach. Będzie weselej i ciekawiej...
... czuł sie podekscytowany tą krzątaniną, zresztą nie tylko. Luźnawy fartuch żony co chwila ocierał się o jego nagie łydki, lub gołe ramiona, powodując lekkie dreszcze. Trochę czasu minęło od ostatniej kolacji ze świecami i winem. Mieszkanie małe, a dziecko jak to dziecko, przecież nie wygonisz. Wtedy została na weekend, u starszej, zamężnej siostry. Znów się tam wybiera, lecz to dopiero za dwa tygodnie. Przez rok szkolny jakoś sobie radzili, zawsze te dwie godziny wygospodarowali. Znowu otarła sie o niego, sięgając po sól. "Uważaj trochę" - burknął...

"A co podniecasz się" -szepnęła konfidencjonalnie - "Nawet nie wiesz jak chciałabym teraz być sam na sam, może wyślemy Olę do koleżanki?" Popatrzył na żonę, "No wiesz, a słowo? Nie wybaczyłaby tak szybko"... Żona szykała czegoś w szafkach, "Ola, dziecko, skończyła się sól i maga. Może skoczysz do sklepu, odpoczniesz trochę od odkurzacza?" "Co ona kombinuje" - pomyślał. Trochę jeszcze jest, do poniedziałku wystarczy. A do sklepu i tak blisko, raptem w sąsiednim bloku, jak nie będzie kolejki, a nie powinno być, to za kwadrans będzie z powrotem. Całą drogę pewnie pobiegnie, podminowana obiecanym wyjściem...

... "Mamy z pół godziny czasu" - rzekła żona gdy zamknęły sie drzwi za córką. "Eee, raczej kwadrans, pewnie pobiegnie cały czas" - na korytarzu było słychać szybkie przebieranie nóg córki. Był trochę zdziwiny, nigdy nie lubiła tzw."szybkich numerów". Od czasu narzeczeństwa nie robili tego, a i wtedy nie wychodziło im, zawsze czuli niedosyt i skrępowanie. Szarpnęła drzwi łazienki, aż uderzyły z rozmachem w ścianę. "Aaa, co mi tam"... pomyślał. W biegu przekręcił Yale w drzwiach i nogą właczył odkurzacz, ściagając jednocześnie koszulkę "polo". Pralka aż jękneła, uderzając w ścianę, pod ich naporem. "Cholerka, byle tylko wąż od wody nie pęknął" - pomyślał. Resztę myśli zagłuszył silny dreszcz ciała, jej dłoń przebiegła umiejetnie po jego grzbiecie. Sięgnął dłonia do jej czułych miejsc. Niegasnące uczucie i duża znajomość siebie wzajemnie szybko rozszalała ich... "potężny sztorm uderzył w klify wybrzeża"...

... pięć minut później mył ręce, wilgotny ręcznik zapewnił szybką minimalną higiene i wylądował w bębnie pralki. "To było boskie" usłyszał za sobą. "Lepsze niż świece i wino?" spytał, odpowiedział mu tylko pomruk zadowolenia. "To może zrezygnujemy z takich wieczorów?" uśmiechnął się. "Nie ma głupich, nie bądź taki hej do przodu, nie zrezygnuję z pieszczot" - klepnęła go w ramię, jakby klapsa wymierzając - "zresztą nie wierzę byś chciał, lubisz być dopieszczony... ojjj, lubisz"... Filuterne ogniki porozumienia pojawiły się w ich oczach. Wyszła z łazienki, dopinając guziki fartucha, wyłaczyła odkurzacz i siadła na kanapie. Cała zdyszana i spocona. Z drżącymi jeszcze udami, czyjąc ostatnie motyle w brzuchu, przekręcił Yale i wszedł do kuchni...

... ledwo zaczął znów obierać ziemniaki, na korytarzu usłyszeli tupot nóg i w drzwiach stanęła Ola. Cała zdyszana -"Jestem, ale puchy w sklepie, a tobie co jest mamo?"
"A duchota taka, dawaj zakupy i bierz się za kurze. Idę nastawić pranie i odświerzyć sie pod prysznicem" - no tak cwano sie urządziła pomyslał. "A ty kończ te ziemniaki, i też pod prysznic. Cały od potu, czymżeś się tak zmachał, tymi kilkoma ziemniakami?" Hmmm... nie zapomniała o nim, a już się zastanawiał jaką wymówkę wymyślić. Z pokoju usłyszał krzątanie córki - "No córuś" - pomyślał - "chyba będziesz częściej robiła samodzielne zakupy. Mama zadba o to, a tatko... a tatko..." - uśmiechnął się pod nosem, ostatni ziemniak chlupnął do garnka...

07 sierpnia 2011

"Romska miłość"...

... urodził się i wychował w okolicy gdzie Romów można było często spotkać. Po prostu, kilka ich rodzin mieszkało i żyło w pobliżu. Stosunki między nimi a miejscowymi układały się różnie. Ogólnie jednak trzymali się na dystans od siebie, nie wchodzili sobie w drogę, nie poznali nawzajem. Oprócz niego, cichy spokojny chłopak, stroniący od rozrób i wypadów. Ciekawy jednak świata, tego bliskiego i dalekiego, wiecznie rozmarzony lub zaczytany. I właśnie te jego książki były przyczyną poznania romskiej dziewczyny i ich wspólnych rozmów. Często uciekał nad rzekę, do zagajnika gdzie nikt mu nie przeszkadzał a on sam widział nadchodzących. Tam marzył lub czytał, nawet nie zauważył, że ktoś go jednak obserwuje. Młoda, w jego wieku, 13-14 letnia dziewczyna, która też tam czasem uciekała. Nieważne jak się poznali, nieważne dlaczego rozpoczęli rozmowę, nieważne jak często się spotykali. Znajomość, bardzo sporadyczna, trwała jakieś 2-3 miesiące, później ich drogi się rozeszły. Jedynie ważne jest to o czym rozmawiali, a w zasadzie pewien pewien segment ich rozmów. On jej opowiadał baśnie - o Kopciuszku, o Śpiącej Królewnie - te najbardziej lubiła, dla niego to były baśnie, dla niej zaś opowieści o miłości, jakże innej niż sama słyszała. (Wtedy jeszcze nie wiedział, że za rok, jego towarzyszka zostanie poślubiona mężczyźnie. Tradycja romska wcześnie, bardzo wcześnie wydaje kobiety za mąż). Ona zaś odwdzięczała się opowieściami jakie sama znała, jakie sama słyszała w kręgu rodziny. Nawet nie podejrzewał, że kiedyś jedną z nich przeżyje sam, że jego też spotka kiedyś "amir pjar"...

... samochód trząsł na nierównej powierzchni Koszykowej. Stan wojenny był w pełni, lecz atmosfera już dawno zelżała. Raczej z nudów, niż z obowiązku, wybrali się na patrol, w końcu byli nadterminową "rezerwą" Już dawno powinni być w cywilu, a oni nadal w "woju" nie wiedzieć jak jeszcze długo. Ciepło było, skwar lata dawał się we znaki, ekwipunek rzucony na deski paki, i pić się chciało jak cholera. Samochód zwolnił przed czymś, w tym momencie zobaczył uliczny saturator. "Staszek, zatrzymajcie się w pobliżu" - i jeszcze w biegu zeskoczył z wozu. "I żebym nie musiał was "koty" szukać" - rzucił przez ramie, z AK w ręku ruszył do saturatora. Kolejki nie było a przy ladzie stała ładna blondynka. Hmmm... żeby tak wiedzieć, że z pół roku będzie jeszcze w Warszawie, smaczny kasek, może by było warto się zakręcić. Lecz on miał dość już Warszawy, a zwłaszcza przykrych wspomnień. Od czasu śmierci Kasi, od prawie półtora roku, żył na wysokich obrotach, i gdyby nie "Puma" żyłby tak dalej. Blondynka uśmiechnęła się filuternie, jakby chciała go poderwać, i czekała na zamówienie. "Z sokiem malinowym, dla pana rezerwisty" usłyszał z tyłu głos Staszka. "Kur... co za kot, trzeba go chyba prześcigać", pomyślał wściekły. Fajny chłopak w sumie, z jego miejscowości. Taki "roczniak" z humorem i dobrą duszą, tylko przyczepił się jak "rzep psiego ogona". Blondynka, z ciekawością zerknęła na niego - "To pan kapral zaczeka chwilę, aż podłączymy nowa butlę", usta jednak wygięła w ironiczną podkówkę. Chciała usłyszeć jego głos, a nie Staszka. "Zrobione" - odezwał się dźwięczny głosik i spod lady wychyliły się bujne, kręte i ciemne włosy, zaraz za nimi przepiękne zielone oczy... Zaniemówił jak sztubak z pierwszej podstawowej...

... pociąg wlókł się jak ślimak, okna zamarznięte a w przedziale mróz jak za kołem podbiegunowym. To nie tylko efekt awarii ogrzewania, czy oszczędności PKP. To również wynik totalnego braku podróżnych, normalnie byłby taki tłok, że i nago by się nie zamarzło. Trudno jednak znaleźć chętnych do podróży w sylwestrowy wieczór. On też nie miał zamiaru podróżować o tym czasie, lecz miało to i dobre strony, nie musiał się wstydzić łez, które gęsto kapały na kurtkę. Ostatni miesiąc wojska przeżył jak w amoku. Koledzy myśleli, że znów przyszła depresja i ma gdzieś dyscyplinę i rygor, że znów pije i włóczy się, po najgorszych melinach Warszawy, jak dawniej, po śmierci Kasi. A on, owszem, dyscyplinę miał gdzieś, prawie codziennie urywał się na "samowolkę", lecz powód był inny. Tęsknił za pewnymi zielonymi oczami. Po wyjściu do cywila nie skorzystał z przysługujących dwóch miesięcy laby. Nie, nie śpieszyło mu się do pracy, lecz samochód służbowy i możliwość tras zrobiły swoje. W pracy był wściekły, uraczyli go "Bostonką". Syrenka jak syrenka, lecz to dla większości kierowców było to upokorzeniem. To dobry samochód dla tych prosto po szkole, a nie dla niego, już z doświadczeniem i po wojsku. Większość kolegów poszło na piwo, z tej "radochy". Lecz nie on, on poszedł do "Mamuśki" by sprawdzić jakie trasy i dla kogo są przydzielane. Renia, starsza od niego o kilka lat, wzięła go kiedyś, jeszcze przed wojskiem, pod swoje skrzydła. Choć nigdy wcześniej się nie spotkali, ani nie widzieli, to jednak pochodzenie z tej samej dzielnicy zobowiązuje. Zresztą szybko się zrozumieli i polubili. Już od drzwi spedytorki, ledwo się witając, poprosił o grafiki tras. Zdziwiona, bez większego wypytywania, dała mu. Zasypał ją pytaniami na które odpowiadała, bacznie się mu przyglądając. Po pół godzinie wiedział wszystko, reszta dnia była już "spokojna". Przyszedł Andrzej, mąż Reni, kilku znajomych sprzed wojska, zaczęło sie przywitanie "cywila"... Kiedy wylądował w domu, nie pamięta... w sumie, niedziela była nazajutrz...
... od poniedziałku zaczął się jego "tor przeszkód", najpierw kierownik, też się znali sprzed "woja". Później kierownik taboru, starszy i nieznany mu, lecz okazało się, że z sąsiedniej dzielnicy. Następnie warsztat, po drodze zaczepił o dyrektora, ale jest, "syrenka" trafiła na warsztat, do dokładnego przeglądu. W końcu, ale ulga... Bostonka pojawiła się na wykazie tras, a przynajmniej jego Bostonka... kierunek trasy?... oczywiście, że... Warszawa... Początkowo wyjeżdżał w poniedziałek (to oficjalnie, nieoficjalnie już w sobotę), by w środę stawiać ją na warsztat do naprawy. Piątek i sobota to "przymusowa pańszczyzna", i znów trasa... do Warszawy lub okolic. Gruntownie, wtedy, poznał wszystkie drogi wokół Warszawy. I do perfekcji nauczył się wypełniać "kartę pojazdu" oraz wykorzystywać oficjalną ksiażkę odległości i przejazdów. Nawet Renia nie mogła się doczepić, choć stary wyga z niej był i czasem palcem pogroziła. Przeczuwała, że coś kombinuje, a on tylko do Kampinosu zaglądał, takie dodatkowe sto kilometrów. Tam mieszkali rodzice Goni, tam, prawie za każdym razem, jeździł...
... Gonia, Gonia, Małgorzata... to właśnie te zielone oczy. W Kampinosie poznał to zdrobnienie, i do dzisiaj dziwnie się czuje gdy słyszy inne. Drobne dziewczę, jakieś 160 cm wzrostu, nie więcej. Wręcz filigranowa i krucha postać zawładnęła jego sercem, niczym jakiś mocarz. Boziu, jak bardzo się nienawidził początkowo za to uczucie. Przecież zdradził pamięć Kasi, i ich nienarodzonego dziecka, raptem dwa lata wytrzymał. Dopiero gdy Kasia mu się przyśniła, gdy zobaczył jej uśmiech i oczy, poddał się temu uczuci. Zaczął marzyć wtedy o rodzinie, znowu zobaczył jasna przyszłość. Gonia też miała swoja tajemnicę, był chłopak, jeszcze ze szkoły. Lecz szedł do wojska i zerwał, postanowił, że wojsko będzie taką granicą między tym co było a będzie. Chciał się wyszumieć, jak to określił. Bardzo to odczuła. Jednak i ona odżyła przy nim, dobrze im było razem. Wspólne spacery i rozmowy, kino ( czy ktoś by dziś uwierzyłby, że pierwszy raz , "Wejście Smoka" z Brucem Lee, oglądali przy pustej widowni?... a właściwie to nie oglądali, byli zajęci sobą)...

... chyba za drugim, lub trzecim przyjazdem do Warszawy, Gonia zaprosiła go do rodziców. W Warszawie mieszkała na stancji z koleżanka. Unikał zawsze takich okoliczności, w tamtych czasach oznaczało to już pewne zobowiązanie, lecz tym razem jechał, jak na skrzydłach, pełen wdzięczności i nadziei. Rodzice Goni przyjęli go życzliwie, choć byli dość mocno zaskoczeni, tym bardziej, że wiązało się to z noclegiem... A pokoi mało było, oprócz niedużej sypialni rodziców, tylko jeden pokój gdzie sypiały córki ( Gonia miała siostrę, młodsze i czupurne dziewczę, lecz polubili się). Kilka nocy przesiedział na podłodze, przy łóżku sióstr, poddając się delikatnym karesom jej ręki, uwielbiała bawić się jego włosami. I tylko czekali, by Basia wyszła do łazienki, lub na chwile zasnęła, by ukraść coś więcej, jakiegoś całusa, jakąś bardziej intymną pieszczotę, a Basia miała radochę udając że mocno pilnuje siostry. Czuł się tam jak w rodzinnym domu, choć zdawał sobie sprawę z kłopotu jaki sprawiał swą obecnością. Najwięcej problemu sprawiał jego wzrost, wysoki z niego był mężczyzna, a cała rodzina filigranowa. Gdy tylko przyjeżdżał, na środek pokoju przesuwano stół, zwykle ustawiony pod ścianą - za pierwszym razem chciał rozbić głową żyrandol, gdy przechodził z kanapy w stronę kuchni...

... tym razem nie przyjechał służbowym samochodem. Wszak został zaproszony na Sylwestra. Jego szczęście było bezgraniczne. Miał szczerą chęć porozmawiać, w dogodnym momencie, z Gonia i jej rodzicami. Chciał się spytać, po ponad roku znajomości, o rękę ich córki, liczył na przyjazne przyjęcie, wszystko na to wskazywało. Nawet nie zwrócił uwagi na trochę ciężką i niezręczna atmosferę. Przyjęto go radośnie i życzliwie, jak zwykle, choć Gonia była jakaś cicha. Sądził że to z powodu jego zamiarów, już od miesiąca nie ukrywał zbyt swych uczuć i zamiarów... Nagle, za oknem rozległ się gwizd, wszyscy trochę się obruszyli na ten dźwięk. Pod domem Goni pojawił się jej były chłopak, zadowolony z siebie. Pojawił się z dwa tygodnie wcześniej, bałamucił dziewczynę, przepraszał. Rozmowa z Gonią nie była zbyt długa, wyjaśnienia, przeprosiny i płacz Goni. Rodzice i siostra skryli się w kuchni. Gdy w części zmieszana, a w części radosna ubierała się by wyjść z tamtym na zabawę sylwestrową, nie żałował już swej decyzji. Zwrócił jej słowo, dał wolność. We wzroku byłego chłopaka wyczuł wyższość, tym razem on wygrywał - "ona jest moja, nie oddam ją komuś obcemu". Żal też zrobiło się mu dziewczyny, zrozumiał, że to była zwykła zazdrość, że tamten skrzywdzi tę dziewczynę. I miał racje, gdy rok później odezwał się do Goni, właśnie przygotowywała się do ślubu z bratem koleżanki z Warszawy. Niezbyt jej się podobał, lecz podkochiwał się w niej już wcześniej...

... zapłakana Basia skryła się gdzieś w domu. Mimo czasu do autobusu wolał go spędzić na przystanku. Zbyt ciężka atmosfera panowała by czekać u niedoszłych teściów. Gdy wychodził, jej rodzice przytrzymali go. Ojciec pobłogosławił a matka ucałowała w czoło, jak syna, łzy pojawiły się w oczach całej trójki. Gdyby chciał wtedy walczyć, miałby sojuszników w całej rodzinie. I wiedział, że wygrałby, że zapewniłby jej dużo więcej szczęścia i miłości. Tylko czy byliby szczęśliwi, czy nie byłoby wiecznych pretensji, że stanął jej na drodze do szczęścia. Nie ważne, że to nie byłaby prawda, często wyobrażenia wygrywają ze złudzeniami i niszczą całe życie. Wolał by tęskniła kiedyś i wspominała czule, obwiniając samą siebie, niż by jej żale miały niszczyć ich oboje...

... nie wie jak znalazł się na dworcu w Warszawie. Nie wie jak kupił bilet i jak znalazł się na peronie. Nie wie kiedy przekroczył żółtą linię bezpieczeństwa, ani jak długo stał na skraju peronu. Wjeżdżające pociągi kusiły by zrobić krok w przód i przytulić się do chłodnego, mocnego metalu, ostatni raz w życiu. Znał to uczucie, kiedyś już, dawno temu, pojawiło się w jego życiu. Nagle ktoś szarpnął go za rękę, na tyle mocno, że cofnął się krok czy dwa. "Powróżyć pane, ne bujte sie, dajcie ręku, cyganka prawdę wam powie, za jednego pieniążka, za jeden papierek"... Nie zdziwiła go jej obecność na peronie, mimo gęstych patroli milicji w holu głównym dworca centralnego. Znał, sam kiedyś często korzystał z tajemnych przejść na "Śródziemny". Jakoś trzeba było, w czasach wojska omijać patrole WSW, zawsze jakaś "kontrabanda" się trafiła, zwłaszcza deficytowy "Żywiec", w końcu urodził się niedaleko tego browaru. Romka trzymała go za rękaw, próbując uchwycić i otworzyć jego dłoń. Spojrzał na nią dziwnym wzrokiem i odpowiedział, nie wiedząc dlaczego właśnie słowami zapamiętanymi z dzieciństwa - "Maim usaki swatantrata pucza". Ręka Romki drgnęła, jej wzrok obiegł peron i skierował się w jego stronę. Spojrzała mu głęboko w oczy i nie wiadomo co ujrzała. "Bewakufa aurata. nie odrzuca się Amira pjara, to nieszczęście" popłynęły wolno jej słowa. Z trudem zrozumiał jej słowa, nigdy nie mówił ich językiem, ledwie kilka słów zasłyszał od krótko znanej przyjaciółki. "Bogata? Chyba głupia i nieszczęśliwa, tak... nieszczęśliwa dla mnie" - odrzekł. "Ne pane, siła miłości nie w pożądaniu i chęci, jej siła w rezygnacji dla szczęścia innych" - ręka Romki zagięła jego dłoń do stanu pierwotnego. Chwilę przytrzymała jeszcze jego rękę i delikatnie ją puściła - "Długo będziecie szukać, pane. Może całe życie? Gdyby wy byli Rom, pane, gdyby wy byli Rom"... Kobieta odeszła w stronę końca peronu. Chwilę coś mówiła do młodej dziewczyny, prawie dziecka. Oczy dziewczyny rozszerzyły się ze zdziwienia, po czym z ciekawością, i pewnym wstydem, powędrowały w jego stronę. Obie Romki odwróciły się i zniknęły w ciemnym przejściu do "Śródmieścia"...




... użyte słowa nie pochodzą z języka romskiego, zostały użyte w innym celu...
amir pjar - (bogata miłość)...
Maim usaki swatantrata pucza - (dałem jej wolność)...
Bewakufa aurata - (głupia kobieta)...

04 sierpnia 2011

"Wsiąść do pociągu"...

... już późno, dochodzi północ. W zapadającej, z wolna ciszy, wyraźnie słychać śpieszne kroki ostatnich, spóźnionych przechodniów. W blokach gasną już, jedne po drugich światłą, niechętnie lecz rytmicznie wyznaczając staccato wyciszenia i spoczynku. W ogródku jordanowskim słychać brzęk rzuconej butelki. To ostatni goście, dorywczego "Bary pod Chmurką" oznajmiają koniec biesiady. Chwijnie rozchodzą sie, przy dźwiekach okrzyków i śmiechu, gęsto przerywanego przekleństwami. Wszystko to przygłusza sygnał karetki, w niedalekim pogotowiu odebrali sygnał S.O.S - ratownicy śpieszą się na ratunek, by przy czyimś losie nie pojawił sie wpis - "następny Titanic"...

... w niedużym mieszkaniu, gdzieś w samym środku jednego z bloków, widać okno bardziej zaciemnione, przysłoniete roletami przed wścibskim wzrokiem świata. W niedużym pokoju siedzi człowiek. Nie rusza się, nie słychać żadnego oddechu, jakby nie żył. W ciszy i bezruchu wygląda jak posąg, zamarła solą żona Lotha... Dźwięk syreny poruszył go, drgnął i zebrał się jakby chciał gdzieś pobiec. Trwało to tylko moment, rozejrzał się z wolna. Sięgnąła ręką po lamkę stojacą na stoliku. To jego ulubiony Budafok, robiony z wegierskich win. Nawet wymyślił sobie drinka o swojskiej nazwie "Dwa bratanki", mieszanina Budafoku z miodem pitnym, uzupełniona Schewppsem lub Kinleyem. Dźwięk syreny zanika powoli gdy jego wzrok, wędrującypo stoliku, spoczywa na telefonie. Leży cichy i bezwolny, taka jego syrena alarmowa, już od wielu lat. Nie, jego dźwięk nie powodował aż takiego pośpiechu. Lecz zawsze czynny, zawsze odbierany by wysłuchać prośby o ratunek. Wyrywał go o różnej porze dnia, czasami i w dni świąteczne. Zdawał sobie sprawę, że to nie jest najlepsze dla jego rodziny, lecz sądził, że rozumieją i akceptująjego zawód, jego misję. Dziś już wie, że w części się mylił, choć robił to też właśnie dla nich. Lubił tę pracę, choc przynosiła też dużo przykrego doświadczenia. Tyle mieszkań i domów odwiedił, tyle różnych ludzi, tyle różnych radosnych lub gorzkich ludzkich chwil, mniej lub bardzie przypadkowo widzianych i słyszanych. Lecz to już nie ważne, już jest za nim. Telefon coraz czejest wyłaczony. Wie, że czeka go daleka podróż, opuści to miejsce i tych ludzi...

... wybiła północ, w ciszy nasłuchiwał bicia zegara na wieży katedry św. Mikołaja. Rzadko ten głos dochodził tutaj, dzis jakby chciał mu coś powiedzieć, był czysty i wyraźny. Uśmiechnął się wyraźnie na wspomnienie jej wezwania. Św. Mikołaj... jako dziecko wierzył w tę legendę, zresztą nie tylko on. A dziś przyszła myśl, że jego życie tak bardzo przypomina los wiary w św. Mikołaja. Tak jak dzieci pamietają o św, Mikołaju gdy nadchodzi czas prezentów, tak samo ludzie dzwonili z prośbą o pomoc, tak samo jak on, przynosił radość... i tak samo, aż do następnego grudnia ich życia, zapominano o nim... tak jak zapomina się o... św. Mikołaju. Jego myśli powędrowały ku innej katedrze, katedrze która powstała z kaplicy i kościoła, wieki temu fundowanej przez jego przodków... Opatrzońść Boża, piękne wezwanie. Dawno odszedł od kościoła, jedynie tę jedną świątynię, czasami odwiedzał, rzadko, lecz w chwilach zwątpienia tam chodził myśleć, tam jeszcze znajdował wewnetrzny spokój. To prababcia zasiała w nim tę miłość, choć zmarła, gdy miał 9-10 lat to dość dobrze pamięta jej opowieści. Już nie pamięta, czy to ona, czy też sam odkrył, że urodził się równo 200 lat po śmierci pierwszego fundatora tej świątyni...Opatrzność Boża, jakoś instynktownie tylko jej ufał, i z nią ruszy w drogę... przed siebie... w nieznaną przyszłość. Skoro go tutaj przywiodła, to chyba na swój los zasłużył...

... w nocnej ciszy słychać tykanie zegara, tik-tak... tik-tak... tik-tak... jak powolne kapanie kropel wody do pojemników wodnej wagi. Kiedyś taką widział, z wolna napełniana kapiącą wodą, to jedna szalka przechylała wskazówkę wagi, to druga. Jak w życiu, do jednej szalki spadają krople szczęścia, do drugiej bólu. Która przeważy na końcu drogi?... Tylko, że on nakrył swoja szalę szczęścia, niczego już nie czeka, niczego nie szuka... Nawet sam, bezwiednie pod wpływem zniechęcenia doprowadził do tego, że nie można mu już pomóc. I nie pozwoli na to, "Titanic" jego życia przełamał się wpół, a on nie pociągnie nikogo za sobą... Moga o nim mówić, że jest zły, nie ma to już znaczenia. Wie, czuje to całym sobą, że musi odejść, opuścić ludzi dobrych i złych. Nie potrafi, i nie chce już przebywać wśród nich... Jedni go uczyli życia, przekazywali szczytne ideały, by później zaprzeczym im w życiu, swoim postepowanie. Drudzy, w jeden dzień go chwalili i wielbili, by na drugi dzień sprzedać go za kilka stówek i lodówkę z odzysku - a może za ułudę uwielbienia, a może tylko chwilowego pożądania...

... byli i tacy co chcieli mu pomóc, lecz później wykorzystali, w strachu, że może się upomnieć o to wszystko co mu kiedyś zabrali i musieliby oddać... A ile tłumaczeń się nasłuchał, tak od bliskich, jak i obcych, poznał chyba wszystkie wymówki i usprawiedliwienia świata... i zawsze dla czyjegoś dobra. A to dla dobra dziecka, to znów rodzeństwa i rodziny, dla dobra ukochanej osoby, dla dobra bliźnich i społeczeństwa, i wiele innych kategorii. Czasami go zastanawiało dlaczego właśnie tak, skoro przeważnie dotyczyło to wyłacznie ich dzieci i bliźnich, nigdy nie tych obcych. Czy dobrem jakiegokolwiek dziecka można usprawiedliwiać się, szukać łaski za okradzenie i oszukanie innego dziecka?... Pojawia się delikatny uśmiech goryczy - ciekawe ile razy, czy w ogóle i przez kogokolwiek... czy on sam był spostrzegany w tych kategoriach. Przeciez też był czyimś dzieckiem, bratem i bliźnim... podobno był kochany... był członkiem społeczeństwa...

... wzrok wolno wędruje dookoła, zatrzymuje się na nad drzwiami, na wiszącym tam obrazku. Jeszcze jeden symbol, jeden z wielu jakich spotykał na każdym kroku, w każdym miejscu tego kraju. Symbol wartości i uczuć, podobno cenionych i uznawanych przez ludzi go otaczających. Lecz dość ma ich już, tych symboli i ludzi. Dość kraju gdzie,powoli lecz stale, symbole, księgi i instytucje staja się ważniejsze niż ich autor... ważniejsze niż ludzie dla których zostały stworzone... z narzędzi służby tworzy się "pozłacane bożki" mające zastąpić, i usprawiedliwić zapominane ideały...

... dopija ostatni łyk alkoholu z lampki, odstawia ją obok, ledwie zaczętej butelki. Nie ma ochoty na więcej, nigdy nie lubiał nadmiaru alkoholu, a ta ilość mu wystarczy by zapaść w krótki i szybki sen. Oczy powoli się zamykają, znużone zmęczeniem i alkoholem. Nie wie która jest godzina, ile zostało do rana, bo i po co. Nie wie też ile jeszcze będzie takich wieczorów i nocy, kilka... kilkadziesiąt... czy wiecej. W myślach słyszy słowa...

... "wsiąść do pociagu, byle jakiego... nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet"...

"Zimna kawa"...

Patronat. PL                                                 Patreon. ENG



( listopad 2010)


... obudził go cichy, ptasi świergot za oknem. Leżał z przymkniętymi oczami, rozmyślając nad ostatnią nocą... niedopuszczalne szaleństwo to było, czy raczej przeznaczenie, spełnienie tego co szukał przez całe życie?...

... poczuł delikatne poruszenie, ciepłego ciała, tak ufnie wtulonego plecami... otworzył oczy, dostrzegając jej krótkie, ciemne włosy. Kształtne ramiona poruszały się w spokojnym, choć nie równym oddechu. Oboje wiele w życiu przeszli, gdyby każda rana duszy i serca miała swój obraz w bliźnie ciała, ich skóra by wyglądała niczym grzbiet krokodyla... lub innego ohydnego stwora. Wiele jej pomógł, i na odległość i teraz, choć sam nie określał tego jako coś wielkiego, ot... ludzka życzliwość. Zresztą nie była mu dłużna, sama świadomość, że istnieje, że gdzieś jest i pamięta o nim, zawsze dużo dla niego znaczyło, chyba więcej niż jej obecność tutaj. Lecz nie myślał o tym w tej chwili. W jego sercu i umyśle toczyła się ostra walka, walka między szczęściem a gniewem na siebie, że dopuścił do tego...

... zdawało mu się, że już śpi, gdy kładł się u siebie. Nim jednak sen go zmorzył, usłyszał cichy stukot stóp i ktoś się wśliznął do jego posłania. Cała drżała gdy się wtuliła, jakby coś ją wystraszyło. Chwilę leżeli, bez słowa wtuleni w siebie, nagle drgnęła, pchnięta jakąś determinacją... i zaczęło się... Starał się jak najdłużej wstrzymywać zakończenie, delektując się jej narastającą chęcią ujarzmienia go, połączoną z bezkresnym poddaniem chwili i jego ciału. Gdy kończył, czuł jej głębokie pragnienie przyjęcia wszystkiego co miał, z wolna przeradzające się we wdzięczność za cząstkę samego siebie, która pozostała w niej. Oboje byli gotowi przyjąć konsekwencje swoich poczynań, ba... zdawało się jakby chcieli tych konsekwencji. Te dwie chwile były zawsze najcenniejsze, przynajmniej dla niego. Dla nich był gotów ofiarować całe swe życie... bez nich zaś, czuł się jak przy lalce gumowej, wolałby się raczej onanizować. Może dlatego, choć za młodu z wieloma kobietami flirtował, to jednak zawsze szukał tej którą mógłby bezgranicznie pokochać, która mogłaby spełnić również jego marzenia dnia codziennego, z niewieloma kładł sie do łóżka. Potrafił wtedy, przez długi czas, powstrzymać się od innych uciech, tak jakby czekał... czekał by, w nieskalanym stanie mógł przyjąć konsekwencje wspólnego zapomnienia...

... nagle usłyszał ciche westchnienie, jej włosy zafalowały i obróciła się w jego stronę. Uprzedzając jej słowa, położył szybko palec na jej ustach... "Ciii, nic nie mów", wyszeptał, miękko pocałował, i nie mogąc się oprzeć pokusie, delikatnie podrażnił jej wargi językiem. Wstał, nie tracąc czasu na ubieranie czegokolwiek, pobiegł do aneksu kuchennego. Od razu zawiązał, wokół bioder, niewielki fartuszek, przykrywając choć trochę swój przód. Nie, nie był pruderyjny ani wstydliwy. W łóżku pozwalał kobiecie na wszystkie jej fantazje, sam też nie wstydził się w nich uczestniczyć. Jednak w ruchu... tak... w ruchu czuł zażenowanie i wstyd. Nigdy nie potrafił tego ukryć i powstrzymać. Czuł głęboką niechęć do kobiet nie potrafiących tego zrozumieć i próbujących to uczucie, zbyt nachalnie wyśmiewać...

... postawił wodę na kawę ( jeżeli miała chęć na herbatę, to i tak, zawsze wypijała ją po śniadaniu) i wsypał dwie ostatnie porcje, do dużych filiżanek. Otworzył lodówkę - "Nie chce mi się dziś kombinować, co wolisz, jajecznicę czy jajka wsadzone"... w tym momencie świat zwalił mu się na głowę, poczuł falę gorąca, a twarz poczerwieniała ze wstydu i gniewu na swój język, dłonie zacisnęły się, aż pobielały z wysiłku. "Mateczko jedyna", taki lapsus językowy, nie wiedział gdzie się schować... "Dziś możesz zrobić na miękko" - usłyszał rozbawiony głos - "dwa... poproszę" - jej głos również, pokryła lekka barwa zawstydzenia, gdy zdała sobie sprawę, że jej odpowiedź, prawie identycznie, zabrzmiała... dwuznacznie. To go uspokoiło, pozwoliło się rozluźnić i przywołała uśmiech rozbawienia. Taaak... bardzo łatwo palnąć głupstwo mogące zażenować lub ubawić. Żal mu się trochę jej zrobiło, lecz był wdzięczny losowi za takie rozwiązanie tej sytuacji. Szybko włożył jajka do wody, włączył kuchenkę i nastawił minutnik. Miał chwilę czasu, chleb zwykle kupował pokrojony, a każdy sam sobie smarował, według woli i uznania...

... odwrócił się i spojrzał na nią. Leżała niedbale okryta, oczy przymknięte, jakby marzyła. Policzki okraszał lekki rumieniec, ni to zawstydzenia, ni to ożywienia... usta z trudem powstrzymywały uśmiech rozbawienia tą sytuacją. Wyglądała na prawdę cudownie, spełnienie jego snów i marzeń. Do jego myśli powróciła walka dwóch uczuć. Już dawno przestał wierzyć w możliwość, by ktoś go pokochał dla niego samego, nie dla ciała i żądz, nie dla opieki nad dziećmi, czy jakichkolwiek innych i tajemnych korzyści... tylko dla niego samego... Gdyby się, kiedykolwiek, okazało inaczej, tooo... to by go zabiło, dosłownie...


... no i wiek. Dzieliło ich, jeszcze ...naście, lecz już jakby ...dziesiąt lat, prawie całe pokolenie. Wiedział, iż czas nie czeka, będą coraz starsi, słabsi i mniej atrakcyjni. O siebie się nie dbał, czuł siły, lecz ona... bał się, że w którymś momencie wola poświęcenia przegra z jej siłami. Nie wie czy wytrzymałby to, już teraz, taka myśl zabijałaby go powoli. Bał się, że wtedy by ją mógł bardziej skrzywdzić niż obecnie, udając że nic się nie stało. Już kiedyś uderzył kobietę, do dzisiaj czuje głęboki wstyd i obrzydzenie do siebie, na to wspomnienie. Lecz czuje też ogromną złość, do tamtej kobiety, za to że potrafiła, i chciała go tak mocno zranić i sprowokować do tego czynu. Teraz zastanawiał się jak postąpić. Po ostatniej nocy, powrót do poprzedniego status quo byłby krzywdą dla niej, dla jej poświęcenia i uczuć, jakie chyba czuła, okazałby się ostatnim łotrem... Lecz czy świat, a zwłaszcza ludzie, tak zawistni cudzemu szczęściu, potrafiący włożyć wiele wysiłku w udowodnienie, iż nie można być szczęśliwszym niż oni... czy ci ludzie nie doprowadzą do jeszcze większej krzywdy?... zwłaszcza jej... czy nie okaże się wtedy, wbrew sobie i własnym uczuciom, jeszcze większym chamem?... Tak, nie łatwo jest być mężczyzną i podejmować decyzje, rozważyć każdą sytuacje i możliwość konsekwencji... wiele decyzji naraża na osąd łotra, a kobietom się wydaje, że tak łatwo jest zostać łotrem. Nawet nie pomyślą, jak wielu z nich, takie decyzje tną jak ostra stal, zostawiając trudno gojące się rany na całe życie. Rany jedne z najtrudniejszych do zagojenia, nie dających się nieraz zabliźnić... jak ma postąpić, co dalej zrobić... ulec czy raczej pozostawić to losowi... a może wycofać się na "dotychczasowe pozycje"... udać, że nic się nie stało...

... gwizd czajnika odtrącił jego myśli, zalał kawę. W tym samym momencie odezwał się minutnik. Chciał przelać jajka zimna wodą, by łatwiej skorupkę otworzyć, no i by, w ręce nie parzyły, jakoś nie dorobił sie odpowiednich "kieliszków" na taka potrawę. W tym momencie poczuł ciepły oddech na karku i delikatny dotyk dwóch drgających punktów. Stała za nim, tak blisko, że dotykała go sutkami, ręce łagodnie przytrzymały jego ramiona. Odwrócił się, jej uśmiech był życzliwy, lecz jednocześnie karcący, jakby domyślała się tej jego "burzy myśli". Jej oczy, pełne strachu i nadziei mówiły do niego - "boję się tak samo jak Ty... boję się... że mnie skrzywdzisz... że ja Ciebie skrzywdzę... lecz chcę... chcę podjąć to ryzyko i... wytrwać do końca... bez względu na ludzi, świat i wszystko"... cofnęła się do tyłu, w stronę lady oddzielającej aneks od pokoju, delikatnie lecz stanowczo pociągając go za sobą, jakby chciała w ten sposób, desperacko zadecydować za los i ich oboje... bezwiednie podążył za nią. Gdy sadzał ją na chłodnym blacie, myśli uspokoiły się a obawy uleciały, nie wiedząc dokąd i na jak długo... dziś śniadanie będzie mocno spóźnione... przez głowę przebiegła ostatnia myśl, dotycząca śniadania - "cóż, poda jajka na twardo... i zimną kawę"...