Szukaj na tym blogu

Translate

Krótko o blogu

Ten blog powstał z połączenia dwóch innych - to impuls serca i duszy, jego wściekłości. Miałem zamiar go skasować, ale chyba się jeszcze przyda. Kiedyś jeden mądry człowiek powiedział "Nie rób głupot z wściekłości, lepiej krzycz" Więc czasem będę krzyczał, właśnie tutaj.

********************************************************
Nie wiem kogo i dlaczego może zainteresować ta opowieść. Opowieść różna - czasem ciekawa, częściej nudna- czasem romantyczna, częściej głupia i prozaiczna - czasem szczęśliwa, częściej do bani, wręcz nieszczęśliwa - taka jak życie... moje... i większości Tych, którzy tu trafią... zajrzą i przejdą jak powiew nowej wiosny obok marnej kupki brudnego śniegu zimy... przebrzmiałej zimy.


Nie wiem, po co to piszę. Nie piszę ku uciesze gawiedzi, nie piszę ku żadnej przestrodze - ani współczesnych, ani potomnych ludzi. Piszę bo muszę, bo mam taką wewnętrzną potrzebę, bo chcę pisać, bo chcę ułożyć sobie własne myśli, a to jest najlepszy dla mnie sposób.


Piszę więc ten blog wyłącznie dla siebie. No, może jeszcze dla córki, Blusika i... mojej kochanej Agnieszki, a zwłaszcza... BOŻENKI - ISKIERKI. Tylko im to dedukuję...
https://www.cytaty.info/autor/irracja.htm

05 czerwca 2013

"Pierwszy klaps..."

..."nie masz prawa się w to wtrącać" - młoda, niespełnotrzydziestoletnia kobieta, stała przy stole i była wzburzona. Obok, przy tym samym stole, siedziała jej siostra i wtórowała jej, reszta towarzystwa się nie wtrącała. Od dawna był przeciwny tej pracy córki, od samego początku, od chwili gdy właściciele się pobili jak mafiosi. W ruch szły młotki i jakieś noże, żona wróciła wtedy wystraszona jak nieboskie stworzenie. A mimo wszystko zatrudniła tam córkę, wbrew wszystkiemu. I miał rację, zaczęło się prawie od razu.


... "pomyśl o rodzinie, o mężu i dzieciach... on Ci nie da spokoju... to nie przypadek, że właśnie teraz zaczął dojeżdżać 80 kilometrów... w dni wolne, i to właśnie po Ciebie, młodego i niedoświadczonego pracownika" - perorował. Córce się nawet nie dziwił, młoda i zawsze skora do życia, ostatnie kilka lat siedziała w domu. Tęskniła do ludzi i do pracy, mogło jej trochę uderzyć do głowy takie wyróżnienie. Ale reszcie to już się dziwił.

... "To jak będzie?. Postaram się o inna pracę dla Ciebie"
"Ale to tylko były koleżeńskie wygłupy" odpowiedziała. "Koleżeńskie? Widziałem jakie, gdy sobie ostatnio popił. Sama dziękowałaś za moja obecność, wtedy. Bez mała siłą Cię by wziął."
"Ale przeprosił, obiecał, że już nigdy się to nie przytrafi."
"I co, po takich pzeprosinach zaczął właśnie dojeżdżać do pracy? Nie wierzę. Nawet jego wspólnik zaczął krzywo patrzeć na jego zachowanie, a zna go wiele lat."

W tym momencie odezwała się starsza ze sióstr. Mimo wszystkiego co dla niej zrobił, nie cierpiała go, zawsze mu na złość robiła. "A Ty co, zazdrosny? Jak będzie chciała to może i z całym pułkiem, nic Ci do jej dupy... A Ty nie masz nic do tego, nie jesteś jej ojcem." Jakby mu kto w mordę walną, po tylu latach, po ćwierć wieku takie słowa. Ale ona taka była, wszędzie szukała sensacji. Albo coś motała, albo kogoś osądzała...

... spojrzał na córkę, do niedawna była gotowa oczy wydrapać za takie słowa, każdemu. Zawsze powtarzała "nie ten co spłodził, lecz ten co wychował". Nadzieja w jego oczach szybko zgasła gdy usłyszał jej głos - "Tak, to moja sprawa, nie jesteś moim ojcem."

"Więc to koniec?. Te słowa, w tej sytuacji nie mogą zostać bez konsekwencji" - "Tak, nic Ci do mnie, nie jesteś moim ojcem" i odwróciła się plecami. Czarna mgła zasłoniła mu oczy, świat odleciał, nie wiedział co się dzieje wkoło. W nagłym przypływie złości zrobił krok do przodu. Siłą przygiął ją do stołu, pośladki się wypięły. Aż skrzywił się z bólu, gdy otwartą ręką wymierzył pierwszego klapsa, z całych sił. Nie pamięta ile ich zadał, dwa, trzy, cztery?... Skarcił jak małe dziecko, pierwszy i ostatni raz w życiu i, bez słowa wyszedł. Samochód ruszył z piskiem opon, w ostatnim momencie wyminął rów. Łzy wściekłości na siebie, na nią, na wszystkich, na całą sytuację. Gdyby teraz dorwał tego jełopa bytomskiego to by bez litości zabił. Bez oporu, szybko i skutecznie, tak jak w wojsku uczono... Ledwie widział drogę, nie wie jak dojechał do siebie... wiedział, że pierwszy się do niej nie odezwie... nie może i... nie powinien...

... po jego wyjściu zapadła cisza. Dopiero pisk opon poruszył wszystkich. "Co za hu... ciu... jeden. Nie miał prawa", odezwała się jej siostra... "Skąd ta agresja, czy kiedyś już Cię uderzył?" zapytał ktoś... "Nie" odezwała się niepewnie... "on, on nigdy... nigdy nie dostałam od... od mojego... nie, nigdy nie dostałam od ojca", jej słowa padały bez składu i ładu, jakby nie wiedziała co się stało, od kogo dostała klapsa na tyłek, jak go nazwać... jak ma nazwać... ojca?... Załzawione, niebieskie oczy przykryły się powiekami, jakby chciała coś w nich ukryć... jakąś małą tęczę... coś zaczynała rozumieć, coś zaczęło docierać do niej...

... resztę czas przyniesie...

~Irracja © (09.08.2011)

"Wsiąść do pociągu"...

... już późno, dochodzi północ. W zapadającej, z wolna ciszy, wyraźnie słychać śpieszne kroki ostatnich, spóźnionych przechodniów. W blokach gasną już, jedne po drugich światłą, niechętnie lecz rytmicznie wyznaczając staccato wyciszenia i spoczynku. W ogródku jordanowskim słychać brzęk rzuconej butelki. To ostatni goście, dorywczego "Bary pod Chmurką" oznajmiają koniec biesiady. Chwijnie rozchodzą sie, przy dźwiekach okrzyków i śmiechu, gęsto przerywanego przekleństwami. Wszystko to przygłusza sygnał karetki, w niedalekim pogotowiu odebrali sygnał S.O.S - ratownicy śpieszą się na ratunek, by przy czyimś losie nie pojawił sie wpis - "następny Titanic"...


... w niedużym mieszkaniu, gdzieś w samym środku jednego z bloków, widać okno bardziej zaciemnione, przysłoniete roletami przed wścibskim wzrokiem świata. W niedużym pokoju siedzi człowiek. Nie rusza się, nie słychać żadnego oddechu, jakby nie żył. W ciszy i bezruchu wygląda jak posąg, zamarła solą żona Lotha... Dźwięk syreny poruszył go, drgnął i zebrał się jakby chciał gdzieś pobiec. Trwało to tylko moment, rozejrzał się z wolna. Sięgnąła ręką po lamkę stojacą na stoliku. To jego ulubiony Budafok, robiony z wegierskich win. Nawet wymyślił sobie drinka o swojskiej nazwie "Dwa bratanki", mieszanina Budafoku z miodem pitnym, uzupełniona Schewppsem lub Kinleyem. Dźwięk syreny zanika powoli gdy jego wzrok, wędrujący po stoliku, spoczywa na telefonie. Leży cichy i bezwolny, taka jego syrena alarmowa, już od wielu lat. Nie, jego dźwięk nie powodował aż takiego pośpiechu. Lecz zawsze czynny, zawsze odbierany by wysłuchać prośby o ratunek. Wyrywał go o różnej porze dnia, czasami i w dni świąteczne. Zdawał sobie sprawę, że to nie jest najlepsze dla jego rodziny, lecz sądził, że rozumieją i akceptująjego zawód, jego misję. Dziś już wie, że w części się mylił, choć robił to też właśnie dla nich. Lubił tę pracę, choc przynosiła też dużo przykrego doświadczenia. Tyle mieszkań i domów odwiedił, tyle różnych ludzi, tyle różnych radosnych lub gorzkich ludzkich chwil, mniej lub bardzie przypadkowo widzianych i słyszanych. Lecz to już nie ważne, już jest za nim. Telefon coraz częściej jest wyłaczony. Wie, że czeka go daleka podróż, opuści to miejsce i tych ludzi...

... wybiła północ, w ciszy nasłuchiwał bicia zegara na wieży katedry św. Mikołaja. Rzadko ten głos dochodził tutaj, dzis jakby chciał mu coś powiedzieć, był czysty i wyraźny. Uśmiechnął się wyraźnie na wspomnienie jej wezwania. Św. Mikołaj... jako dziecko wierzył w tę legendę, zresztą nie tylko on. A dziś przyszła myśl, że jego życie tak bardzo przypomina los wiary w św. Mikołaja. Tak jak dzieci pamietają o św, Mikołaju gdy nadchodzi czas prezentów, tak samo ludzie dzwonili z prośbą o pomoc, tak samo jak on, przynosił radość... i tak samo, aż do następnego grudnia ich życia, zapominano o nim... tak jak zapomina się o... św. Mikołaju. Jego myśli powędrowały ku innej katedrze, katedrze która powstała z kaplicy i kościoła, wieki temu fundowanej przez jego przodków... Opatrzońść Boża, piękne wezwanie. Dawno odszedł od kościoła, jedynie tę jedną świątynię, czasami odwiedzał, rzadko, lecz w chwilach zwątpienia tam chodził myśleć, tam jeszcze znajdował wewnetrzny spokój. To prababcia zasiała w nim tę miłość, choć zmarła, gdy miał 9-10 lat to dość dobrze pamięta jej opowieści. Już nie pamięta, czy to ona, czy też sam odkrył, że urodził się równo 200 lat po śmierci pierwszego fundatora tej świątyni...Opatrzność Boża, jakoś instynktownie tylko jej ufał, i z nią ruszy w drogę... przed siebie... w nieznaną przyszłość. Skoro go tutaj przywiodła, to chyba na swój los zasłużył...

... w nocnej ciszy słychać tykanie zegara, tik-tak... tik-tak... tik-tak... jak powolne kapanie kropel wody do pojemników wodnej wagi. Kiedyś taką widział, z wolna napełniana kapiącą wodą, to jedna szalka przechylała wskazówkę wagi, to druga. Jak w życiu, do jednej szalki spadają krople szczęścia, do drugiej bólu. Która przeważy na końcu drogi?... Tylko, że on nakrył swoja szalę szczęścia, niczego już nie czeka, niczego nie szuka... Nawet sam, bezwiednie pod wpływem zniechęcenia doprowadził do tego, że nie można mu już pomóc. I nie pozwoli na to, "Titanic" jego życia przełamał się wpół, a on nie pociągnie nikogo za sobą... Moga o nim mówić, że jest zły, nie ma to już znaczenia. Wie, czuje to całym sobą, że musi odejść, opuścić ludzi dobrych i złych. Nie potrafi, i nie chce już przebywać wśród nich... Jedni go uczyli życia, przekazywali szczytne ideały, by później zaprzeczym im w życiu, swoim postepowanie. Drudzy, w jeden dzień go chwalili i wielbili, by na drugi dzień sprzedać go za kilka stówek i lodówkę z odzysku - a może za ułudę uwielbienia, a może tylko chwilowego pożądania...

... byli i tacy co chcieli mu pomóc, lecz później wykorzystali, w strachu, że może się upomnieć o to wszystko co mu kiedyś zabrali i musieliby oddać... A ile tłumaczeń się nasłuchał, tak od bliskich, jak i obcych, poznał chyba wszystkie wymówki i usprawiedliwienia świata... i zawsze dla czyjegoś dobra. A to dla dobra dziecka, to znów rodzeństwa i rodziny, dla dobra ukochanej osoby, dla dobra bliźnich i społeczeństwa, i wiele innych kategorii. Czasami go zastanawiało dlaczego właśnie tak, skoro przeważnie dotyczyło to wyłacznie ich dzieci i bliźnich, nigdy nie tych obcych. Czy dobrem jakiegokolwiek dziecka można usprawiedliwiać się, szukać łaski za okradzenie i oszukanie innego dziecka?... Pojawia się delikatny uśmiech goryczy - ciekawe ile razy, czy w ogóle i przez kogokolwiek... czy on sam był spostrzegany w tych kategoriach. Przeciez też był czyimś dzieckiem, bratem i bliźnim... podobno był kochany... był członkiem społeczeństwa...

... wzrok wolno wędruje dookoła, zatrzymuje się na nad drzwiami, na wiszącym tam obrazku. Jeszcze jeden symbol, jeden z wielu jakich spotykał na każdym kroku, w każdym miejscu tego kraju. Symbol wartości i uczuć, podobno cenionych i uznawanych przez ludzi go otaczających. Lecz dość ma ich już, tych symboli i ludzi. Dość kraju gdzie,powoli lecz stale, symbole, księgi i instytucje staja się ważniejsze niż ich autor... ważniejsze niż ludzie dla których zostały stworzone... z narzędzi służby tworzy się "pozłacane bożki" mające zastąpić, i usprawiedliwić zapominane ideały...

... dopija ostatni łyk alkoholu z lampki, odstawia ją obok, ledwie zaczętej butelki. Nie ma ochoty na więcej, nigdy nie lubiał nadmiaru alkoholu, a ta ilość mu wystarczy by zapaść w krótki i szybki sen. Oczy powoli się zamykają, znużone zmęczeniem i alkoholem. Nie wie która jest godzina, ile zostało do rana, bo i po co. Nie wie też ile jeszcze będzie takich wieczorów i nocy, kilka... kilkadziesiąt... czy wiecej. W myślach słyszy słowa...

... "wsiąść do pociagu, byle jakiego... nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet"...

~Irracja © (04.08.2011)

Zwykli ludzie czyniacy cuda...

..."Są różne przypadki, ale prawdziwej więzi rodzinnej nic nie przebije, nigdy. Rodzina zastępcza to na pewno nie to samo, ale też potrafi dać miłość, pokochać, stworzyć warunki do życia i dać dom. A niektóre dzieci chcą normalnej rodziny, spokoju, opieki, chcą tego czego nie miały wcześniej"...


..."prawdziwa więź rodzinna" - "rodzina zastępcza to nie to samo"...czytam te słowa i zastanawiam czego bronicie... co jest wykładnią prawdziwej więzi rodzinnej...Czy aby nie bronicie sterty papierów i biologi zamiast bronić uczuć i miłości, bronić poczucia bezpieczeństwa i wzajemnej miłości, wspólnych przeżyć i wspomnień których nikt nie zniszczy i nie zamieni tak jak można zamienić dziecko w szpitalu, nadziei na przyszłość i godne życie z kimś kto jest Wam bliski w sercu a nie na papierze.

Nie będę oceniał z jakiego powodu dziecko nie ma biologicznych rodziców. Zbyt dużo przypadków i tragedii. Skupię się tylko na "rodzicach zastępczych" ( ach, jak bardzo to określenie podnosi wartość "biologicznych rodziców" - zwłaszcza tych którym dzieci przeszkadzają lub dla których dzieci są potrzebne tylko by móc się otaczać nimbem rodzica - "kochającego i zapracowanego taty", "cierpiącej matki polki" - wymówka dobra na każdą okazję...). Ludzie pytają dlaczego jest coraz większy brak tych "zwykłych ludzi czyniących cuda", dlaczego jest taki deficyt ludzi adoptujących i "rodzin zastępczych". Powiem wam dlaczego. Dlatego że, nawet Ci ludzie chcą coś w zamian. Nie są tacy całkiem bezinteresowni. Lecz jakiż interes mogą mieć w tym poświęceniu, w tym daniu "siebie całego". Dla niektórych jest to kasa dana od państwa - nie oceniajcie ich źle, wielu z nich daje miłość i poświęcenie z przekonania, lecz kasa jest im też potrzebna by utrzymać też własną rodzinę. Stosują uczciwą zasadę, ja dam Ci miłość opiekę i rodzinę a kasa otrzymana za to pozwoli im dać to samo własnej rodzinie. Ale są też ludzie ( i chyba jest ich większość ) którym nie zależy na kasie.

Chcą i dają "całego siebie" w zamian za miłość dziecka. Za jego czułość i obecność, za możliwość cieszenia się nim aż po koniec swego życia. Tak, aż po koniec życia a nie do czasu gdy sie usamodzielni, gdy obcy i zawistni ludzie przypomną mu o "rodzicach biologicznych".

Oczekują tylko, a może aż, tej samej nagrody co i inni rodzice. Dla tej, jakże złudnej, nadziei są gotowi na największe poświęcenia, poświęcenia nieraz większe niż "biologicznych rodziców". Dobrze wiedzą że przeciw nim jest prawo, a zwłaszcza społeczny ( i moim zdaniem durny) schemat rodzicielstwa. Co to za prawo które ogranicza prawa dla "rodziców niebiologicznych" a jednocześnie bardziej ich rozlicza z obowiazków rodzicielskich. Co to za społeczeństwi dla którego ważniejsze sa papierki i biologia niż uczucia i wdzięczność za "szczęsliwe dzieciństwo".

Ci ludzie mają takie same uczucia jak każdy, maja takie same potrzeby uczuciowe jak każdy rodzic. A jakże nikłą szansę na spełnienie tego wszystkiego? To również powód dlaczego tak duże szanse na adopcje mają małe dzieci a starsze mają ją nikłą. Adoptujący liczy że wychowując dziecko od niemowlaka zdoła zapracować na to wszystko. Ze długi czas miłości i uczuć zdoła pokonać stereotypy i prawo.

Zostaje jeszcze jeden problem...Dlaczego tak bardzo broni się statusu "rodzica biologicznego". Ano, chyba wiem. "Rodzice zastępczy" muszą pokonać prawo i stereotypy więc, więcej poświęcają ( prawda, nie wszyscy ) czasu własnego dziecku. Staraja się je "przekupić" własnymi uczuciami i miłością. Starają się być, na prawdę, dobrymi rodzicami bo tylko w ten sposób mogą zasłużyć na szacunek, miłość i pamięć w przyszłości. Oni, raczej, nie boja się pytań typu "dlaczego tamto dziecko miało szczęśliwsze dzieciństwo" - "dlaczego kolega miał więcej miłości i uczuć" - "dlaczego koleżanka wiecej czasu spędzała z rodzicami i bawiła się z nimi ". Nie boją się również pytania "dlaczego moje dzieci maja mniejszy szacunek do mnie niż dzieci sąsiada". Nie boją bo już na początku znają na nie odpowiedź. Jeżeli poddadzą się stereotypom to będa winić siebie, jeżeli nie poddadzą się to winić będa właśnie prawo i te stereotypy.

A reszta społeczeństwa ? Reszta rodziców ? Ci też się nie boją tych pytań. Nie muszą na nie odpowiadać. Załatwia to za nich prawo i społeczne stereotypy. Bez względu na to co zrobią lub nie zrobią, bez wzgledu jak postąpią to sa bezpieczni - są przecież "biologicznymi rodzicami".

A może te prawa i stereotypu broni się bo, właśnie, bardzo boją się tych pytań ? Może boją się że to jedyna obrona ich praw, jedyna podstawa do żądania wdzięczności i opieki na starość...

A tak, przy okazji, jak sądzicie - czy metody sztucznego zapładniania, w tym tak dyskutowanego "in vitro" wymyślili szczęśliwi "rodzice biologiczni" czy też pokrzywdzeni "rodzice zastępczy" ?...

...Z całym szacunkiem - skazany na samotność, przez społeczeństwo, rodzinę i dzieci...przez tych wszystkich którzy kiedyś "hołubili" a teraz starają się zapomnieć o wdzięczności...

~Irracja © (02.01.2010)




Oślepłe karty....

Obudziłem się dziś rano z przemożnym przekonaniem że muszę napisać opowiadanie. Opowiadanie które śniło mi się w nocy. Od rana rozmyślam nad tym i piszę...Ale w końcu napisałem...Oto one...


Żyła, kiedyś, pewna stara kobieta. W młodości była piękna i szczęsliwa a przede wszystkim zdrowa. Posiadałe też pewien dar, dar widzenia mowy kart. Bardzo się cieszyła tym darem. Mogła pomagać innym a zwłaszcza swoim bliski. Przecież karty potrafią powiedzieć co niesie przyszłość...Potrafią też powiedzieć co zrobić by uniknąć złego losu lub obrócić go na swoją korzyść. Kiedyś ten dar miała przekazać innym...
Jednak dziś, od wielu już lat, była niewidoma. Było to jej udręką...tak bardzo chciała widzieć...widzieć świat i szczęście własnych dzieci...cieszyć się pieknymi widokami i własną rodziną. Chciała znów pomagać bliskim i mówić im co przyniesie przyszłość, co mówią karty by nie wpaść w kłopoty i żyło się szczęśliwie....Codziennie się modliła w tej intencji, i codziennie zadawała losowi dwa pytania...Dlaczego pokarał ją odebraniem wzroku i czy kiedyś jeszcze go odzyska. Dlaczego straciła swój dar.
Mijały dni i tygodnie, mijały miesiące i lata. W ciemności mijały jej długie godziny i minuty a ona cały czas dręczyła się i zadawała te same pytania...Lecz ani spokój duszy, ani odpowiedzi nie nadchodziły...
Pewnego ranka wybrała się na spacer. Szła powolutku, macając kosturem ścieżkę przed sobą. Była pełna dziur i kamieni a ona ślepa, mogła łatwo upaść, złamać kostur. Jakby wtedy wróciła sama. Musiałaby czekać, na pomoc, do popołudnia lub nawet wieczora. Pierwsi ludzie pojawią się dopiero w porze posiłku, a często nie przychodzą na obiad. Nieraz zdarza się że wracają dopiero na kolację.
Uszła już spory kawałek drogi gdy usłyszała cichy płacz. Przystanęła nasłuchując.
"Ktoś Ty, zbłąkana duszo ? Dlaczego płaczesz ?" spytała. Cichy płacz westchnąłł z wyraźną ulgą. Usłyszała odpowiedź.
" Witaj dobra kobieto. Jestem ślepcem w dalekiej podróży. Płaczę bo złamał mi się kostur którym sprawdzałam ścieżki przed sobą. Może mi pomożesz ? "
" Jak Ci mam pomóc. Sama jestem ślepa i nieszczęśliwa. "
" Możesz mi oddać swój kostur."
" Jak mam Ci go oddać ? Jak sama wrócę do domu ? "
" Jeżeli mi go oddasz to Cię wynagrodzę. Ale po jednym warunkiem, musisz poprawnie odpowiedzieć na dwa pytania. Nie możesz skłamać "
Coś tknęło starą kobietę. Wyczuła że to nie jest zwykły przypadek, nie spotkała zwykłej osoby. Pomyślała że przecież ktoś się zjawi by jej pomóc a nagrody za pomoc,  jakakolwieg by była, nie wolno odrzucać. No i sama pomoc będzie jej zaliczona do wagi jej uczynków. Odrzekła ;
" Masz mój kostur. A teraz czekam na pytanie. "
" Dziękuję. Oto pytanie. Czy wiesz dlaczego straciłaś wzrok i jesteś nieszczęsliwa ? Czy wiesz dlaczego już nie wdzisz co mówią do Ciebie karty ?"
Zdziwiło to starą kobietę. To przecież są te same pytania które, od tylu lat, codziennie zadaje losowi. Sama szuka na nie odpowiedzi, jak ma więc na nie odpowiedzieć.
Zasmucona przewrotnością losu, zastanowiła się. I wtedy przyszła jasność umysłu. Przypomniała swoje życie i zobaczyła grzech który sprawił że straciła wzrok i Swój dar.
Kiedyś wróżyła, bliskiej sobie osobie, własnemu dziecku. Karty pokazały że ta dziecko ma dokonać wyboru. Wyboru który mógł je uszczęśliwić lub pozostawić w dotychczasowej niedoli. Lecz ten wybór wiązał się ze złamaniem pewnych zasad. Zasad które sama wyznawał choć nieraz się przed nimi buntowała. A złamanie tych zasad mogło przynieść szczęscie bliskiej jej dziecku, choć wtedy ona sama również musiałaby podjąc walkę o to szczęście dziecka. Wystraszyła się kłopotów i konsekwencji. Skłamała i przeinaczyła wróżbę. Wybrała własną wygodę i pozorne zadowolenie. Gdy tylko sobie to uświadomiła usłyszała głos któremu pomogła.
" Tak, to poprawna odpowiedź. Teraz już wiesz dlaczego spotkało Cię to co spotkało."
Stara kobieta zapłakała. Łzy te oczyściły jej oczy i serce. Odzyskała wzrok i w sercu pojawiło się uczucie szczęścia. W ręku zjawiły się jej stare karty za którymi tak tęskniła.
" To Twoja nagroda " usłyszała.
" Dziękuję, teraz znów będę mogła pomagać inny. A po mojej śmierci dar ten odziedziczą inni. " I chciała już odejść szczęsliwa. Lecz głos ją powstrzymał.
" Zaczekaj, to nie wszystko. Twój dar inni mogą odziedziczyć tylko w części. Od Ciebie zależy w jakiej części. "
Stara kobieta przystaneła wylękniona. Cichym głosem spytała. " To co mam zrobić ? "
" Musisz naprawić stary grzech, od tego wszystko zależy. Jeżeli Ci się uda to ludzie odziedziczą Twój dar. Lecz będa widzieć karty jak przez mgłę nie całkiem je rozumiejąc.  Ale będą mogli sami wybierać i być szczęsliwymi. "
" A jeżeli nie dam rady naprawić winy ? " Spytała staruszka.
" Wtedy ludzie będą wyraźnie widzieć swą przyszłość w kartach lecz nie będą mogli słuchać rad. Będą popełniać błędy i będą nieszczęśliwi ?"
Po tych słowach głos oddalił się.

Czy starej kobiecie udało się naprawić grzech ? Tego nie wiadomo, sami oceńcie zaglądając w karty. Tylko czasem zdarzają się ludzie którym karty pokazują wszystko.

Muszą jednak uważać. Jeżeli skłamią, lub przeinaczą prawdę to sami stracą wzrok...

~Irracja © (08.12.2009)