Szukaj na tym blogu

Translate

Krótko o blogu

Ten blog powstał z połączenia dwóch innych - to impuls serca i duszy, jego wściekłości. Miałem zamiar go skasować, ale chyba się jeszcze przyda. Kiedyś jeden mądry człowiek powiedział "Nie rób głupot z wściekłości, lepiej krzycz" Więc czasem będę krzyczał, właśnie tutaj.

********************************************************
Nie wiem kogo i dlaczego może zainteresować ta opowieść. Opowieść różna - czasem ciekawa, częściej nudna- czasem romantyczna, częściej głupia i prozaiczna - czasem szczęśliwa, częściej do bani, wręcz nieszczęśliwa - taka jak życie... moje... i większości Tych, którzy tu trafią... zajrzą i przejdą jak powiew nowej wiosny obok marnej kupki brudnego śniegu zimy... przebrzmiałej zimy.


Nie wiem, po co to piszę. Nie piszę ku uciesze gawiedzi, nie piszę ku żadnej przestrodze - ani współczesnych, ani potomnych ludzi. Piszę bo muszę, bo mam taką wewnętrzną potrzebę, bo chcę pisać, bo chcę ułożyć sobie własne myśli, a to jest najlepszy dla mnie sposób.


Piszę więc ten blog wyłącznie dla siebie. No, może jeszcze dla córki, Blusika i... mojej kochanej Agnieszki, a zwłaszcza... BOŻENKI - ISKIERKI. Tylko im to dedukuję...
https://www.cytaty.info/autor/irracja.htm

29 stycznia 2023

Pamięć jak gleba…

 


każdy z Nas takie wspomnienia ma,

wspomnienia świętością naznaczone…

***********************************************

od pewnego czasu chodzi za mną spowiedź. Taka własna, wobec samego siebie. Chęć rozliczenia dotychczasowego życia. A rozliczać jest co, nawet aż za dużo. Jakby kto chciał, to mogę trochę pożyczyć. A nawet oddać. Całkiem za darmo

oprócz jednego roku (mało, ale tak los pokierował), z którego zrobiłem wspomnienie świętością naznaczone, cała reszta była nieudana. Nie, nie mówię o totalnej klęsce, bo to byłaby nieprawda. Nie obwiniam też nikogo. Wszak żadne z nas „aniołem” nie było. Obie strony część winy wniosły. Lecz sądzę, że część winy ponoszą również moje wspomnienia. Tak, te naznaczone świętością. Ten strach przed utratą, czy profanacją tego co tak cenne w pamięci było i jest. To ten strach, powoli i skutecznie, niszczył moje związki. I nie rozumiałem tego niszczycielskiego mechanizmu. Te, wręcz „święte” dla mnie wspomnienia miałyby niszczyć moje życie? Przecież miały mnie wspierać. Dawać siłę do lepszego i szczęśliwszego życia...

jednak znalazł się ktoś, kto mimo woli uświadomił mi gdzie tkwił błąd. Nie w samych wspomnieniach, lecz w strachu przed ich utratą. Z wspomnieniami jest jak z glebą. Nadmiernie chronione i skostniałe... opętane strachem przed niepamięcią i profanacją... takie wspomnienia są jak jałowa ziemia. Nie urośnie na niej nic nad badyle. A jak się już uda wyhodować coś więcej, to szybko gnije i obumiera…

wspomnienia powinny żyć wraz z nami. Doświadczać tego samego, co i my. Te które zaczną blednąć, zaczną zanikać w Naszej pamięci… te były niewiele warte. Lecz te które przetrwają, wytrzymają próbę czasu. Te staną się żyzną glebą, na której wyrośnie najwspanialszy i rozłożysty „dąb Naszego życia”. I choć z czasem, "dąb" ten przyćmi i zasłoni wspomnienia. To jednak nigdy o nich nie zapomni. Nie zapomni o glebie na której wyrósł… i z której siłę swą czerpie. Im większy i bardziej rozłożysty „dąb”… tym bardziej te wspomnienia, ta gleba jego… tym bardziej te wspomnienia cenne i nieśmiertelne się stają…


i tylko tyle dzisiaj, chciałem Wam przekazać...


©

27 stycznia 2023

Z ostatnim życia tchem…

 

cicho wszedł do izolatki hospicjum. Rozejrzał się. Pod oknem, kobieta z mężczyzną, spierali się o coś. Druga para stała przy drzwiach, oparta o ścianę, jakby nieobecni. Pod ścianą, grupka dzieci patrzyła tępo, jedne w okno, drugie w sufit. To jej rodzina, syn i córka z rodzinami.

Od strony okna doleciał cichy szept – „ ...ale to mnie się należy, Ty weźmiesz daczę…”

na środku, w sterylnym łóżku i podpięta do aparatury, leżała Ona… Lodzia jego ojca. Ojciec poznał ją w sanatorium. Nie znali się wcześniej, choć oboje mieszkali w tej samej miejscowości. Oboje dojeżdżali do pracy w tym samym mieście. Miał wówczas niecałe 40 lat, Ona pięć lat młodsza. Oboje zakochali się w sobie, choć oboje mieli swoje zobowiązania. Może zbliżyły ich podobne losy, podobne trudy życia…

romans nie trwał długo, przez czas turnusu sanatoryjnego. Później unikała ojca, odrzuciła jego miłość. Fakt trudną miłość, bardzo trudną. Pozbawioną, prawie całkiem, marzeń o wspólnej przyszłości. Pełną przypadkowych spotkań, które pozwalały na chwilę rozmowy, czułości i bliskości. Ale i pełnej nadziei, że kiedyś?… może?... No i pełna siły tak potrzebnej, na drodze którą kiedyś błędnie poprowadzili...

ojciec często wspominał „swoją Lodzię”, zawsze mawiał, że to Ona dodaje mu sił w życiu. A łatwego nie miał. Młodszy syn „poszedł w świat kryminalny”. Córka stale w kim innym zakochana. W efekcie trójka dzieci i żadnego męża. Każdy uciekał jeszcze w ciąży. No i matka, chora psychicznie, od „Bóg jeden wie kiedy". Kiedyś, po przedwczesnej śmierci jej rodziców, zaopiekował się nią. I tak już zostało… ślub, dzieci… normalna kolej rzeczy... Tylko on, jakoś nie stoczył się, choć zmartwień ojcu nie poskąpił. I zawsze ojca podziwiał, za tę jego siłę i upór. Ojciec zmarł trzy lata temu… Nie doczekał się „swojej Lodzi”...

wtedy, na pogrzebie ojca, spotkał Lodzię po raz pierwszy. Starsza schorowana pani z pobliskiego Domu Opieki Społecznej. „Jesteś taki sam jak on”. Faktycznie, był bardzo podobny do ojca. Chwyciła go za rękaw, i zaczęła szybko opowiadać o sobie i ojcu. Jakby bała się, że ją odtrąci i nie wysłucha. Przerwał jej jednak, i na odczepnego umówił się z nią za dwa dni. Nie zamierzał tam iść, ale zaintrygowała go trochę ta historia. Chciał się dowiedzieć dlaczego nie byli razem. Ojciec, po śmierci matki, odszukał ją. Była już wówczas wdową. A mimo to znów ojca odrzuciła, choć podobno bardzo się kochali…

… już pierwszego popołudnia, Lodzia okazała się bardzo interesującą osobą. Inteligentna i elokwentna. Umiała opowiadać… i miała co. Od tamtej pory odkrywała przed nim swoje życie. Była całkiem ładną kobietą... zdolną, pracowitą, pełną pasji i marzeń. Przebojowa i niezależna, stanowiła wyzwanie dla mężczyzn. Zakochana nie zauważyła, że tak ją potraktował narzeczony. Gdy urodziła syna, czym zaspokoiła jego męskie ego, odstawił ją jak „trofeum na półkę”. Trofeum które jest na pokaz, i nic więcej. Znienawidziła go. Postanowiła poświęcić się dzieciom, nic od nich nie żądając w zamian. I nic nie dostała, oprócz wnuków na wychowanie. Przecież ktoś musi się nimi zająć, by rodzice mogli „uczęszczać”, jak to wtedy się mówiło. Gdy zachorowała, i zaczęła sama wymagać opieki, oddali ją do Domu Opieki Społecznej… Od tamtej pory dość często odwiedzał Lodzię… Lodzię jego ojca. Polubił tę osamotnioną kobietę...


********************************************************************************************


… gdy wszedł do izolatki, zrobił się lekki ruch. Każdy był ciekaw, kto przyszedł. Lodzia, jak zwykle delikatnie uśmiechnęła się do niego. Ciekawe czy swoje dzieci też tak wita…

Idźcie już. Chcę z nim porozmawiać na osobności” – cichym głosem poprosiła Lodzia.

To my idziemy na kawę i coś zjeść. Będziemy najdalej za dwie godziny” – powiedziała córka.

Mamo, chcemy hamburgera i pepsi” – stanowczo zażyczyły sobie dzieci. Wyszli z wyrazem widocznej ulgi. Lodzia wskazała na łóżko. Usiadł koło niej. Blisko by lepiej się słyszeć.

Wiec mówisz, że mnie kochają… że nie jestem dla nich ciężarem?” Któryś raz z kolei, od wielu dni, zadała to samo pytanie. „Tak, tak jest” – po raz kolejny skłamał.

Kłamczuch” – odrzekła – „A teraz opowiadaj, ale szczerze. Jaki był Twój ojciec. Tak mało go znałam… stanowczo za mało” – teraz nie musiał kłamać. Lodzia pytała, on odpowiadał. Mijały minuty, nie liczył ile. Nagle poczuł mocniejszy uchwyt na swej dłoni. Lodzia z trudem oddychał, coś szeptała.

Powiedz… powiedz im, że... przebaczam… że... kocham ich”. Chwilę później Lodzia zgasła. Wraz z jej ostatnim życia tchem, usłyszał ulgę. Ulgę jaką wydaje człowiek nabierający pewności, po wielu dniach oczekiwania. Nacisnął dzwonek alarmowy, zamknął jej oczy. I pochylając się nad jej głową, cicho szepnął – „Jednego możesz być już pewna… nie jesteś dla nikogo ciężarem… już nie… teraz nie kłamię”…

do izolatki wbiegła siostra dyżurna, za nią sanitariusz. Wiedzą co robić dalej. Wyszedł cicho, tak jak cicho wszedł. Przed hospicjum spotkał rodzinę Lodzi. Nie powtórzył im jej ostatnich słów. To dla nich bez znaczenia… i tak nie zrozumieją… Przystanął i spojrzał w górę – „O czym Ty tato teraz z Lodzią rozmawiasz?” - spytał w duchu. Bo że są razem… razem i w końcu szczęśliwi… tego był pewien. Odpowiedział mu jasny blask słońca. Spacerkiem ruszył przed siebie…

***************************************************************************************************

* widziałem taką śmierć… w innym miejscu, w innych realiach… ale tamto uczucie pozostało... nigdy nie chciałbym się zastanawiać, nad tym, czy… czy rodzina mnie kocha… czy też jestem dla niej tylko ciężarem… raczej bym sam sobie życie odebrał...







24 stycznia 2023

Rozmowa z Przyjacielem mym...

 

"Podarunek…"


Chciałbym Ci kupić, podarować szczęście.

Za serca Twego dar, w szczerej podzięce.

Lecz skąd wziąć pieniądz, pusta ma kiesa,

Tylko ją stary "kwit dłużniczy" zaśmieca.


Chciałbym Ci dom dać, pałacyk malutki,

Lecz nie mam nawet, własnej psiej budki.

Rozbiłbym Nam namiot, na łące kwiecistej.

Cóż, i tę mi zabrano z żądzy zawistnej.


Dałbym Ci gwiazdy nieboskłonu srebrzyste,

I kwiat paproci, sypnął koniczyny czterolistne.

Może rybkę złotą, za sługę potężnego dżina,

Lecz gdzie mi słabemu, szukać lampy Alladyna.


Wena też gdzieś zbiegła, rymy się pogubiły.

Cóż ja teraz Ci powiem, one dla Ciebie były.

Co teraz mam Ci ofiarować, dać w Twe ręce?

Co w zamian za miłość mam dać w podzięce?


Jedynie serce kochające, duszę i marne ciało,

to mogę Ci powierzyć, choć to bardzo mało.

( gdzieś między 2009 a lutym 2011 r.)

***************************************

Witaj Przyjacielu Umiłowany!

Dawno nie rozmawialiśmy. Tak, wiem. To moja wina, jakoś zawsze czasu brakuje. Ale Ciebie również trudno zastać, do swobodnej rozmowy skłonić. Gania Cię nasz Ojciec Najwyższy po całym świecie. Ludzie tyle problemów mają, ktoś musi ich wspomóc. A On sam nie wszystkiemu podoła. Jedyną wyrękę ma w Tobie.

Chciałem z Tobą porozmawiać o kobiecie, jednej z cór Ewy. Już wiesz? Nic się przed Tobą nie ukryje. Tak, tak, o tej najcudowniejszej blondynce, z jedynymi niebieskimi oczami. Z tak przepięknym uśmiechem, że tylko zakochać się w niej. Lecz boję się, że Ją zranię. Bo kimże jestem. Wręcz staruchem, schorowanym już, z trzecim „garniturem” uzębienia. Mówisz, że nie całkiem schorowany. Że to dopiero objawy możliwe do szybkiego wyleczenia. Pewnie masz rację Przyjacielu Umiłowany. Dalej widzisz niż mój, syna Adamowego wzrok sięga. Lecz i inny mam problem. Dobrze wiesz, że ze mnie nędzarz. Z trudem wiążę koniec z końcem. Zwłaszcza teraz, gdy tyle problemów na głowę się zwaliło. Zaś Ona warta jest wszystkiego co najlepsze. Skąd na to wszystko mam wziąć? Wierzę Ci, to tylko chwilowe. Że znów na nogi stanę. Ty wiesz co mówisz. Lecz czy sił starczy? Chęci również zaczyna brakować. Który to już raz zaczynać wszystko od nowa muszę? Drugi? Nie, to już trzeci raz. Prócz Ciebie nikogo nie mam. Ludzie nie pomogą, prędzej kłodę pod nogi rzucą. Ich tylko strach przed piekłem, przy Tobie i Ojcu Naszym Najwyższym trzyma. Drażni ich, że potrafię z Tobą przysiąść przy drodze i szczerze porozmawiać o wszystkim i niczym. Ateistą mnie zwą, bo wolę na łące lub na polnym kamieniu z Tobą porozmawiać, niż w świątyniach kolana na ból narażać. Ufam Ci i Naszych rozmów się nie wyrzeknę. Dusza moja nie na sprzedaż. Lecz wróćmy do owej kobiety.

Ach, gdybym tylko mógł choć raz dotknąć Jej włosów, Jej dłoni. Usłyszeć Jej cudny głos, poczuć oddech na policzku. Nosiłbym Ją na rękach (choć sił już mało), obsypał wyszukanymi pieszczotami. Śmiejesz się, lecz oddałbym Jej serce, duszę i ciało swoje. I tutaj znowu jest problem. Bo jak mam Jej wytłumaczyć, że nie chcę Jej zawieść. Że boję się, iż nie stanę na wysokości zadania. Duitam niezbyt pomaga, a na pewno nie tak szybko. No i wiek swój mam. Pieszczot i czułości nie będę Jej skąpił. Ale z całkowitym zaspokojeniem to już mogę sobie nie poradzić. No i znów musiałbym się narazić Ojcu Naszemu, wszak to grzech. Ona męża i rodzinę ma. Ja też wolnym nie jestem. Znam powinność mężczyzny wobec kobiety. Nawet największa miłość, i największe pożądanie, nie może zniszczyć Jej życia. Nie może zranić Jej rodziny. Tak samo jak i swoich bliskich, i swojej rodziny na krzywdę narazić nie mogę. Agnieszka tylko mnie ma. Ciocia jej, choć przychylna jej osobie, to nie zajmie się Nią. Mówisz, że będzie miała w niej pomoc. Że mnie również wspomaga. Nic się przed Tobą nie ukryje, i wiesz co mówisz. Lecz czym innym jest wsparcie, czym innym zaś stała opieka. To również stoi pomiędzy mną, a lubą sercu memu kobietą, to com przyrzekł Agnieszce i Ojcu Naszemu Najwyższemu.

Czas chyba na zakończenie rozmowy. Że co? Że jeszcze coś skrywam? Jak Ty dobrze me serce i duszę znasz. Tak, Kasię i mnie nie tylko Miłość do Najwyższego połączyła. Nie tylko Miłość ludzka więzy nierozerwalne na Nas nałożyła. Lecz również wiedza, lub bardziej intuicja, że język religii nie dzieli. Nie dzieli lecz łączy, bo to język Miłości do Ojca i bliźnich, bez względu na ich język modlitwy. I Ona również tę intuicję posiada, ujrzałem to w Jej oczach. Fotografia tego ukryć nie zdołała. Pierwszy raz, od tylu tylu lat spotkałem kogoś takiego. Kobietę mogącą dorównać Kasi. Nie, nie będę ich porównywał. Obie tak inne, a jednak tak identyczne. Żadne porównania nie oddadzą ich piękna, tak ciała jak i duszy. A tylko skrzywdzić jedną z nich, lub obie, by mogły. Boję się jednak, czy luba ma zdoła odkryć w sobie tę tajemnicę. Czy ludzie wokół Niej na to pozwolą. Tak wielu ludzi jeszcze używa religii jako języka nienawiści i zniszczenia. Masz rację, dwukrotnie już Ojciec Nasz drogi Nasze skrzyżował. Zostawię więc i tym razem tę sprawę Jego Opatrzności. Może i trzeci raz drogi Nasze skrzyżuje. Może z lubym memu sercu skutkiem. Pójdę więc i Jemu się pokłonić, choć oboje wiemy, że lubi Nas podsłuchiwać. Dlatego Nasze rozmowy traktuję również jak rozmowy z Nim. Jakoś w Jego świątyni, a tylko jedna poświęcona Jemu i Jego Opatrzności, w pobliżu jest. Jakoś tam nie potrafię być tak otwarty. I dobrze wiesz, że nie za sprawą strachu. Bo jakiż byłby ze mnie syn, gdybym miał się bać Miłości Ojca swego. Lecz atencja należna Mu, pomagać mi nie pomaga.

Czy pozwolisz mi już odejść, Przyjacielu Najukochańszy? Tak, odwiedzę i dom Twojej Matki. Lecz nie dziś i nie jutro. Luty dość długi. A i żalu do Niej, choć tyle lat minęło, me serce i dusza pozbyć się nie umie. O wiersz pytasz? Właśnie wiersz. Nie dla Niej był pisany, sam to wiesz. Zawiera jednak to wszystko, co chciałbym Jej powiedzieć. Nie umiem go jednak wysłać. Ty jeden, Przyjacielu Miły, potrafisz znaleźć sposób by go Jej wskazać. Może go przeczyta, może i zrozumie.


Do usłyszenia Przyjacielu Jedyny, w Tobie tylko zrozumienie mam.


©

21 stycznia 2023

Nieszczęśliwa "szczęściara"

 

… pragmatyzm naucza, że najskuteczniejszym sposobem zdominowania kobiety jest dominacja materialna…


Dominacja materialna, dziś w prawodawstwie zwana „przemocą ekonomiczną”, jest jedną z najstarszych i powszechnie stosowanych metod dyscyplinowania kobiety, jako żony, matki dzieci i córki. Jest też jedną z najokrutniejszych metod, zwłaszcza gdy jest połączona z „przemocą emocjonalną”, co z reguły następuje dość szybko. Jest również metodą najtrudniej dostrzegalną i powszechnie akceptowalną. Tak przez środowisko, jak i przez samą ofiarę i jej rodzinę.

Pominę tutaj całą sferę uwarunkowań społeczno-kulturowo-religijnych które stanowią podstawę do „przemocy ekonomicznej”. Całe te przekonanie o tym, że to mężczyzna ma zapewnić byt i utrzymanie rodzinie. Cały ten „podział ról” (kiedyś o tym napiszę), itp. itd. To nie miałoby większego znaczenia gdyby nie jedno uwarunkowanie. Tym uwarunkowaniem jest umaterializowanie pojęcia „współwłasność małżeńska”. Pozwoliło to na przesunięcie „zależności małżeńskiej”, ze sfery emocjonalno-uczuciowej, do sfery materialno-ekonomicznej typowej bardziej dla przedsiębiorstwa, niż dla rodziny. Dlatego dziś rządzi ten kto więcej zarabia. Lub więcej przynosi, bo są też tacy, którzy finansują rodzinę z majątku rodziców. Bez trudu i „ubrudzonych rączek”.


A przecież, w związku małżeńskim, nie o samą wartość materialną chodzi. A gdzie trud nieopłacanej pracy, bez której „pan i władca” chodziłby „brudny i głodny”. Gdzie miłość, zaangażowanie uczuciowe i emocjonalne włożone w niego i dzieci. Jego dzieci, bo przecież są również jego, prawda? Gdyby to wszystko przeliczyć na wartość materialną, to „rachunek ekonomiczny” mógłby być bardzo niekorzystny dla współmałżonka.

Na początku jest bardzo niewinnie, przecież jeszcze działa „magia miłości”. Częste wizyty i spotkania z jego rodziną i przyjaciółmi. I tylko krąg Waszych przyjaciół i znajomych powoli się wykrusza. O kolegów może być zazdrosny. Koleżanki go podrywają, a on przecież Was tylko kocha. No i kiedyś musi odpocząć, nacieszyć się wspólnym rodzinnym życiem. Wspólnym sam na sam. Aż przychodzi czas, gdy wokół Was nie ma nikogo kto mógłby powiedzieć – „słuchaj, coś chyba jest nie tak”. Już nie macie nikogo, przed kim można się „pożalić” na zmiany i niedogodności w „życiu małżeńskim”. Wokół wyłącznie ci, którzy tylko go chwalą – „jaki on zaradny, jak dba, tylko głupia tego nie doceni”. I chcąc, czy nie chcąc, „musicie być szczęśliwe”. Inaczej to Wy będziecie tymi „złymi niewdzięcznicami”.


W sumie, nie jest jeszcze tak źle. Co roku wczasy. Nie, nie w znanej miejscowości - „nie lubimy przecież tłoku”. Raczej dość luksusowy pensjonat w mało znanej miejscowości. Tam gdzie nie ma tylu pokus, by poznać kogoś zagrażającego jego pozycji w rodzinie. Rozwój osobisty, zainteresowania? Nie ma sprawy. Ale dotychczasowe zainteresowania nie, raczej nie. Wszak nie jesteś już podfruwajką. Jesteś żoną i matką. Raczej coś bardziej stosownego. Coś, co samą swą powagą będzie gwarantować „nierozerwalność związku”. Ooo, kochanie, wkradł Ci się wirus do komputera lub telefonu? Trzeba zainstalować specjalny program. Poznałem kiedyś pewną (dla odmiany) panią, która wynajęła hakera aby zainfekował komputer męża. Chciała mu ograniczyć dostęp do niepożądanych (według niej) stron i znajomości internetowych. Niestety, zapomniała, że mąż w młodości też hakował i „na plewy” się nie złapał.


A propos wspomnianej roli matki. Dzieci to również możliwy powód „pogłębienia przemocy ekonomicznej i emocjonalnej”. To nowe obowiązki. Ktoś musi je spełniać, gdy on zarabia na rodzinę. To też dobry powód do zmiany pracy, wyeliminowania następnego zagrożenia dla jego pozycji. Same dzieci, w pełni ich nieświadomości, można przygotować do roli „cerbera” pozycji „pana domu”. Zaczyna się niewinnie, od niewinnego pytania – „mamusiu, dlaczego tatuś nie dał na nową zabawkę”. A kończy na obwinianiu – „to Ty jesteś winna, że ojciec nie daje nam na rozrywki i wyjścia z przyjaciółmi”. Która z Was będzie tak nieczuła na potrzeby dzieci? Niestety panie, jesteście materialistkami. Ale nie ma co obwiniać, to genetyka nakazuje zadbać o finanse na wychowanie potomstwa. Taka Wasza psychika, i tego nie zmieni nikt.


Spytacie pewnie skąd taka wiedza. Po trochu z opowiadań. Moja mama w końcu nie wytrzymała i znalazła sobie powiernika w osobie dorastającego syna. Długie nocne rozmowy (oboje byliśmy typem sowy) pozwoliły się jej wyżalić. Byłem również powiernikiem mojej byłej długoletniej partnerki. Lepiej znałem historię życia jej, i jej matki, niż ci którzy powinni to wiedzieć. No i w końcu z własnego doświadczenia. Mężczyzn, choć w dużo mniejszej liczbie ta przemoc również dopada. Choć partnerka sama to przeszła, to bezwiednie i podświadomie robiła również to mi. Teoretycznie, to ona lepiej zarabiała. Teoretycznie, bo nikt nie liczył spłacania z moich zarobków zadłużenia za mieszkanie i jego urządzenie. Ona się tylko wprowadziła. Później już była „musztarda po obiedzie”. Moje przyjaźnie i zainteresowania poszły na „wieczny spacer”. Tym bardziej, że źle czuła się w młodszym towarzystwie (była starsza o 10 lat), jednak jeszcze młodsze towarzystwo nastoletnich dzieci już jej nie przeszkadzało.


Czy można to zmienić? Można! Lecz wymaga to czasu i dużo samozaparcia w wychowywaniu dzieci. Co narastało przez wiele pokoleń, wymaga wielu pokoleń na zniwelowanie. Ale trzeba to w końcu zrobić. By nie wychowywać, bezwiednie i podświadomie, następnych pokoleń potencjalnych sprawców, i ich ofiar, ukrytej „przemocy ekonomicznej i emocjonalnej.


A na razie, jeszcze wiele z Was będzie


nieszczęśliwymi szczęściarami”





19 stycznia 2023

Powiedz im to…

 


Najdroższa Agnieszko!

Za dwa dni są Twoje imieniny. Pewnie znów zabiorą Ci telefon, by nikt niepożądany (przez nich) nie dodzwonił się do Ciebie. By nikt niepożądany nie przysłał Ci życzeń SMS-em. Byś sobie nie przypomniała o rodzinie i przyjaciołach. Dlatego pozwól, że już dziś złożę Ci najserdeczniejsze życzenia.

Oby Opatrzność nigdy Cię nie opuściła.

           Kiedyś Ci obiecałem, że nie opuszczę Cię. Że będę walczył o Twoje szczęście. Nie lubię, a i nie mogę rzucać słów na wiatr. Kiedyś nauczyła mnie tego pewna ciemnooka dziewczyna. I zaprzysięgła mnie. Polubiłybyście się, gdyby mogła dziś tutaj być…

          Pewnie sama nie wiesz co się dzieje wokół Ciebie. Nie rozumiesz tego. A ja nie rozumiem dlaczego tak bardzo nienawidzą Ciebie i Twojej rodziny. Bo to co Tobie wmawiają, że robią to dla Twojego dobra, to kłamstwo. To dla ich dobra, a Twojej krzywdy. To przez nich spędziłaś pięć lat za murami Zakładu Wychowawczo-Leczniczego. To przez nich straciłaś dom rodzinny, do którego już nie masz powrotu. To przez nich ograniczono Ci wolność. A teraz pewnie stracisz ją całkowicie. Nabałaganili Ci, za Twoimi plecami, już w tylu instytucjach, że wszyscy chcą Twojego całkowitego ubezwłasnowolnienia i umieszczenia w Zakładzie Opiekuńczym. Jeszcze tyko ja, i Twoja ciocia z wujkiem, chcemy bronić Twojej, jakże niepełnej już, wolności. Lecz nie wiemy, czy bez Twojej pomocy damy radę. A Ty, zbałamucona i zastraszona, wciąż ich bronisz.

         Wiem, że się boisz. Boisz o soją przyszłość. O to co z Tobą będzie. Gdzie zamieszkasz na resztę swojego życia. Czy z kimś naprawdę Ci bliskim. Czy też za chłodnymi i obcymi murami. Ale bez względu na przyszłość jaka Cię czeka, mam do Ciebie jedną wielką prośbę. Jesteś, na swój sposób rozsądna, mądra i bardzo zaradna. Jestem tego pewien, wiem że sobie poradzisz. Dla mnie, dla Twojej rodziny, a zwłaszcza dla Siebie. Bo to Ty jesteś najważniejsza. Dlatego proszę Cię,

Niebój się żyć…

         A im powiedz, ode mnie, że ja się ich nie boję. Mnie nie zastraszą tak jak jedną z pracownic MOPS-u. I choć mi już grozili, to stanę przeciw nim w w każdym miejscu i czasie. Czy tutaj, czy po drugiej stronie. Stanę przed każdym sądem. Ziemskim, czy Ostatecznym. By świadczyć przeciw nim. By upomnieć się o wszystkie Twoje krzywdy, jakie Ci wyrządzili. I rozliczyć ich ze wszystkiego zła, jakie wyrządzili Tobie, Twojej mamie i Twojej rodzinie. Niech nie myślą, że śmierć Twojej babci zatarła wszystkie ich grzech. Niech na to nie liczą…

Ja się ich nie boję!


Powiedz im to...


18 stycznia 2023

Listy wysłane do nikąd… [#1]

  Portal literacki

Patronat. PL                                                 Patreon. ENG

Kochana M. M, pytałaś niedawno dlaczego postanowiłem przypomnieć sobie „Rozprawy P. Abelarda”. Przyczyna jest dość prosta. To on był moim pierwszy mentorem, na drodze rozpaczy życia, jaka mi pozostała po śmierci Kasji. To on uświadomił mi, że nie jestem całkiem bezbronny. Przecież mam „miecz logiki”, mam „pancerz sumienia”, a także „tarczę wolnej woli”. Wskazał mi również początek drogi, drogi na której kogoś odnalazłem. Nie, nie tego mściwego i okrutnego, wręcz tyrana i sadysty, któregom wcześniej w gniewie odrzucił. Odnalazłem tego, którego mi dużo wcześniej „ukradziono”. Człowieka, przyjaciela i wiernego druha. „Człowieka i Przyjaciela” tak samo tłamszonego i poniewieranego, przez „kamarylę swych sług”, tak jak to czynią z nami. „Człowieka i Przyjaciela” takiego jak my, a jednak całkiem innego. „Człowieka i Przyjaciela” wolnego od ludzkiej niedoskonałości. „Człowieka i Przyjaciela” silnego miłością i swą boskością.



Ave Marija no moro...


Słuchałaś tej piosenki? Powinnaś się nauczyć do niej tańczyć!!!


         Gdy ją pierwszy raz usłyszałem, wręcz szaleństwo mnie ogarnęło, a miałem wtedy nawet nie naście lat. Tylko tyle mi pozostało z niegdysiejszego uwielbienia. I więcej nie chcę, nie po tym co mnie w życiu spotkało. Do dziś mogę jej słuchać w kółko. I nie chodzi o to co ucho ludzkie słyszy, lecz co słyszy serce i dusza. To pierwsza, z wielu piosenek, przy których uczyłem się „tańca”. Nie tego na parkiecie z desek, lecz na parkiecie z „szarej codzienności” ułożonego. Tańca zwanego „Tańcem Życia i Miłości”. Tak, tak, i „Miłości”. „Miłości” tak nieudolnie opiewanej przez Platona. Tylko nie przytaczaj tych steków bzdur, tysięcy kłamstw jakimi karmią Nas od wczesnego średniowiecza. Nie przytaczaj, bo to „miłość wykastrowana”, stworzona dla „emocjonalnych eunuchów”, którymi łatwiej rządzić i kierować. „Miłość wykastrowana” oparta na „zwierzęcej kopulacji”, szumnie zwanej esencją i spełnieniem wzajemnych uczuć. Ona nawet nie powinna służyć za podnóżek „Miłości”, a co dopiero być Jej „koroną”…

          Prawdziwa „miłość Platona” jest pełna erotyzmu i pożądania. „Miłość” która z całego odrzuconego „Dekalogu” wybrała tylko jedno przykazanie (a wybrać jedno musiała), „nie zabijaj, nie niszcz”. Nie „niszcz” niczego w życiu ukochanego. Nie niszcz jego samego. Ani jego bliskich, którzy wszak nie są winni powstałego uczucia. Uczucia powstałego nie w tym czasie, w którym powstać powinno. I nie dla tych kochanków, którzy sobie przeznaczeni byli. Taka już „niedoskonałość ludzka”, iż człowiek nieraz widzi miłość w ułudzie codzienności. Przeciw reszcie przykazań ta „Miłość grzeszy”, i MA DO TEGO PRAWO.

          Dlatego taka trudna ta „Miłość”, i niechciana. Bo to „Miłość” wolna od egocentryzmu, cierpliwie czekająca aż „kochanków połączy los na wieki”. „Miłość”, która potrafi się cieszyć czyjąś obecnością w życiu, być może bardziej niż cielesnym spełnieniem, choć do niego tęskni i cały czas dąży. „Miłość” potrafiąca docenić sporadyczne muśnięcie ust, czasem krótki i namiętny pocałunek. „Miłość” pragnąca choć dotknięcia ręki, czy czułego przytulenia – gdy los pozwoli na krótkie spotkanie, nim wszystkie przeszkody przeminą. Czasami tutaj, na tym łez padole, czasem dopiero po drugiej stronie „życia”.

          Ta „Miłość” nie boi się samotności, dla niej samotność nie istnieje. Prawdziwa samotność to nie puste miejsce obok Ciebie. Dlatego można być samotnym i nieszczęśliwym pośród kochającej Nas rodziny. Prawdziwa samotność to brak miejsca u boku „kochanka”, cierpliwie czekającego, aż los pozwoli się Wam uzupełnić. Wypełnić wzajemnie, puste miejsca „przeznaczonych sobie kochanków”.

          Taką miłość spotkałem tylko dwa razy w życiu. Za pierwszym razem, byliśmy oboje zbyt młodzi, by wyzwolić się z mentalności „emocjonalnego eunucha”. Pozostało mi tylko wspomnienie „Najpiękniejszej w klasie”, żywe do dzisiaj. Druga, choć śmierć dość szybko kochankę zabrała, trwa i czeka na wypełnienie po drugiej stronie „Życia”. Trwa, lecz nie boi się następnej takiej „Miłości” tutaj, w pozostałym życiu doczesnym.

          Prawdziwy ze mnie zbereźnik… prawda? Lecz „Miłością” trzeba się dzielić. Wszak nie wiadomo, co zaplanował Nam Stwórca, po tamtej stronie „Życia”. Tam znika cielesność i egocentryczna zazdrość…

         Gdy ujrzałem Twoje pierwsze zdjęcie, ujrzałem „zagubionego Anioła”. Zagubionego w konwenansach i uprzedzeniach narzucanych Nam przez wieki. Twoje imię znaczy „dar Boży”. Lecz nie Ty tym darem jesteś. TY JESTEŚ PRZEPIĘKNĄ POWIERNICZKĄ tego daru, jakim jest „Miłość”. Możesz Ją ofiarować komu i kiedy chcesz. Twojemu "przeznaczonemu kochankowi". Widać to w Twoich niebieskich oczach, a zwłaszcza w uśmiechu. W uśmiechu mówiącym – „kochaj i bądź kochanym”…


A teraz idę śnić o tej która jako pierwsza (choć drugą była) ofiarowała mi… NAM taką miłość, przyjmując i moją ofiarę… a może przyśni mi się i trzecia „Miłość”… dla odmiany jasnooka i jasnowłosa… bo Kasja krucze włosy i ciemne oczy miała… jak to w jej rodzie bywało, było i pewnie nadal jest i będzie


                                                                Twój ... ?!


Dedykowane [18 stycznia 2023 r]


17 stycznia 2023

Małżeńska przysięga…

 

za otwartym oknem przycichały odgłosy placu Powstańców Warszawy. Warszawa szykowała się do nocy. Raczej gwarnej, lecz jakże inaczej niż w dzień. Siedział na łóżku, w pokoju w którym już kiedyś bywał. To była namiastka ich wspólnego domu, azyl ich miłości… I choć to było jakieś półtora roku temu, to zda się wieki minęły…


********************


jak zwykle przyszedł pierwszy. Normalka, z Mokotowa miał bliżej, niż Kasia z Sulejówka gdzie wynajmowała pokój z daleką kuzynką. Za to na uczelni w Rembertowie zawsze była pierwsza. 

Ściągnął kurtkę, do lodówki włożył wino. Kasia nie lubiła alkoholu, zawsze też pilnowała by nie wypił więcej niż jednego, góra dwa drinki. Nie przeszkadzało mu to. Jako DDA nawet wolał unikać alkoholu. No, ale dzisiaj? Skoro ma poznać jej kuzynkę, z jej chłopakiem, to chyba kieliszek Miodu Pitnego nie zaszkodzi. Wczoraj był w Sawie, po zaopatrzenie kompanijnej kawiarenki, i po cichu załatwił jedną butelkę. 

Trochę był zdenerwowany. Kasia, od jakiś dwóch tygodni zachowywała się trochę dziwnie. Ta zawsze radosna i swobodna dziewczyna nagle spoważniała, wyciszyła się. Widać, że dręczy ją jakiś problem. No i ten wczorajszy poranny telefon. Nigdy nie dzwoniła do niego na kompanię. A tu nawet nie prośba, lecz żądanie by był właśnie dzisiaj. Jakby zależało od tego czyjeś życie… ich życie...


********************

na korytarzu usłyszał jakiś ruch. Otworzyły się drzwi i w progu stanęła Kasia. Podszedł do niej i pocałował. Odpowiedziała zdawkowo, jakby myślami była wciąż gdzieś indziej. Widać było, że nad czymś się mocno zastanawia. Niby pewna, a jednak pełna wątpliwości wobec tego co robi. Pomógł się jej rozebrać… milcząc usiadła na łóżku.

Napijesz się wody?” - spytał. „Tak” – padła zdawkowa odpowiedź. Podchodził do stolika, gdy usłyszał pytanie, szybkie jak strzał z broni…

„… czy Ty pojmiesz mnie za żonę?… Zaskoczony odwrócił się w jej stronę… „Cooo?…” Powtórzyła wolno i dobitnie… „… czy chcesz pojąć mnie za żonę?…

Oczywiście, Kasiu… choćby jutro…”. Już dawno postanowił, „ta albo żadna”.

Nie… nie jutro…” - w jej głosie usłyszał determinację - „… nie jutro… dzisiaj… dzisiaj, tu i teraz…”. Podszedł bliżej, spojrzał jej w ciemne oczy i półszeptem odrzekł - „Tak, chcę pojąć Cię za żonę… nawet dzisiaj… nawet tu i teraz…”. Odpowiedziała delikatnym pocałunkiem… i lekkim krokiem, jakby pozbyła się jakiegoś ciężaru, wyszła z pokoju…


********************


kwadrans później wróciła. Wraz z nią do pokoju wkroczyła para młodych ludzi.

„To jest Timur… Studiuje w Medynie…” - Kasia, z lekką atencją, przedstawiła mężczyznę - „A to jest Asia… jego narzeczona…” - rzekła, tym samym kończąc prezentację. „Witaj Joanno…” - dziewczyna przerwała mu… Nie, nie Joanna… tylko Asia…”. W tym momencie podszedł mężczyzna i ujął go za ramię. „Zostawmy je same, muszą wszystko przygotować... Chodź, napijemy się kawy… i porozmawiamy…”. 

Dziewczyny popatrzały na siebie z pewną ulgą, oni zaś wyszli. Idąc wspólnie do kawiarni próbował podtrzymać konwersację „A więc jesteś Timur… ten od Timura i jego drużyny?…” - próbował zażartować - „… a ja jestem…”. Gromki śmiech Timura przerwał mu w pół zdania. „Taaak, znam tę lekturę. Jak każdy Polak naszego pokolenia…” - słowo Polak starannie podkreślił… 

„… i wiem kim jesteś. Kasia dużo o Tobie pisała... Jestem tutaj na jej prośbę... dziwną prośbę...". Resztę rozmowy, już bardziej swobodnej i życzliwej, odbyli przy kawie… Timur dużo pytał o niego, o jego rodzinę, jego poglądy na świat i kobiety

Gdy mieli już wracać Timur nagle spoważniał. Spojrzał uważnie w jego oczy - "Wiesz, przyszedłem tutaj bardziej z ciekawości… ale chyba nie będę żałował. Wygląda, że Kasia się nie myli, wyglądasz na UCZCIWEGO mężczyznę… dla niej to bardzo ważne, tak jak i dla NAS wszystkich… NIE ZAWIEDZIESZ JEJ, prawda?...”.


********************


w niecałą godzinę później byli z powrotem. W pokoju niewiele się zmieniło. Tylko na stoliku były chleb, sól i woda, no i leżała chusteczka skrywająca jakąś tajemnicę. Obok leżała książka, chyba po arabsku. „Timur przyniósł…” - wyjaśniła Asia, widząc jego pytający wzrok. "Przecież Kasia jest niewierząca"  - powiedział. Asia spojrzała na niego - "Nie dzisiaj... nie dzisiaj..."

Na podłodze leżał kożuszek Kasi. Pod oknem stała Kasia, wykąpana i pachnąca jakimiś perfumami… chyba kwiatowo-korzennymi. Sama Kasia miała sukienkę do pół uda, z długim rękawem. Pod spodem zaś spodnie. Na głowie chustę zakrywającą włosy. Trochę dziwnie wyglądała, nigdy jej w takim stroju nie widział. Ale nadal wyglądała ślicznie… zresztą, dla niego Kasia zawsze była prześliczna...


********************


Timur podprowadził go do leżącego na podłodze kożuszka. Odruchowo chciał go podnieść. 

„Zostaw…” - powstrzymał go Timur - „Ściągnij buty… stań na nim…” - odruchowo wykonał polecenia. Chwilę później Kasia stanęła obok niego, przyprowadzona przez Asię. 

„Podajcie sobie prawe dłonie…” - powiedział Timur - „… nie, nie tak… kciuk do kciuka…”. Resztę pamięta jak przez mgłę. Tylko w pamięci utkwiły mu jego własne słowa, powtarzane za Timurem…

Ja, ………... , biorę Ciebie Kasiu za żonę i ślubuję Ci: miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że Cię nie opuszczę aż do śmierci… „ - skąd on zna ten katolicki tekst, choć trochę zmieniony. Sam nie pamiętał go dobrze, choć zdawał maturę kościelną z religii. I skąd te obrączki? Takie same przymierzali nie dawno z Kasią na Targowej, tanie podróbki zza wschodniej granicy. Przecież ich wtedy nie kupili - „…Kasiu przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności w imię Ojca Najwyższego.” 

I słowa Kasi, jakże inne a mówiące to samo… „Oświadczam, iż zawieram związek małżeński z…………………. i przyrzekam Ci wierność, prawdomówność. Oświadczam, iż będę troskliwą, kochającą żoną, będę troszczyć się o Ciebie przez całe nasze życie.”


********************


resztę wieczoru spędzili przy kawie i słodkościach… na rozmowach poważnych i zabawnych. Kasia obsługiwała wszystkich. Pierwszy raz jadł nieduże gołąbki z baraniny, no i coś co przypominało faworki (przynajmniej w smaku) polane miodem i płatkami migdałów. Chciał jej pomagać lecz Asia go powstrzymała - „Zostaw... od dzisiaj Kasia jest gospodynią Waszego Domu…”. 

Rozstali się koło dwudziestej. Jeszcze w progu, szeptem Kasia się umawiała - „jutro Aisha… bądźcie jutro koło jedenastej…”. Ciekawe dlaczego tak zwróciła się do swojej kuzynki… Po chwili podeszła do niego. Objął ją i przytulił - „i co dalej, moja Królowo?….” 

Podniosła głowę i uważnie spojrzała w jego oczy. „Wiesz, Kaderlem…” - znał już wcześniej ten zwrot - „… Przysięgnij mi jeszcze jedno” – i zaczęła mu szeptać coś do ucha. Odsunął ją delikatnie i spojrzał w zawstydzone oczy. 

Zaczął powtarzać, z całą powagą – nigdy nie zbliżę się Cię po alkoholu, lecz zawsze z miłością i bez obawy o następstwa naszego zbliżenia… - chciał dodać coś od siebie - „… i zawsze będę żył uczciwie, by moja Królowa…” - zamknęła mu usta dłonią - „… by twoja Królowa i Niewolnica nigdy nie wstydziła się być twoją Hurysą” – dokończyła za niego - „… przysięgasz?…”. Uwolnił usta z jej dłoni – „Tak, przysięgam…”

Tej nocy zaczęli nowe życie, a wraz z nimi ktoś jeszcze…


********************


rano Kasia szybko posprzątał, zaścieliła łóżko. Tylko prześcieradło dyskretnie wyniosła do brudnika w łazience. Uśmiechnął się, ale udał że nic nie widział… Koło jedenastej przyszli Timur i Asia. Przy powitaniu Asia coś szepnęła Kasi na ucho. Kasia spłoniła się i wskazała oczami na łazienkę. Timur spędził dość długą chwilę w łazience. Wyszedł z uśmiechem, czymś wyraźnie usatysfakcjonowany. „To co… - spytał - „… idziemy na Starówkę. Dzień taki śliczny”.


********************

17 lutego… dzień jego urodzin… i śmierci zarazem. Dwa tygodnie temu Kasia pojechała do rodziców. Miała trudne zadanie, przekonać rodziców by pozwolili na oficjalny ślub. Przekonać ich, że nie została zhańbiona. Choć po kryjomu, to przecież została zaślubiona, ma męża. W drodze powrotnej miała pojechać służbowo do Szczecina, odebrać jakąś przesyłkę. Trochę się martwił, powinna już być w Warszawie kilka dni temu. Powinna się była odezwać do niego. 

Tego dnia wezwano go do telefonu, dzwoniła Asia. Jej słowa powaliły go na kolana… tydzień wcześniej znaleziono Kasię, jej ciało, koło dworca w Stargardzie. Zgodnie ze zwyczajem pochowano ją jak najszybciej - „… wśród jej przodków…”. Wiedział co to znaczy. Będzie sama, za wschodnią granicą. Sama, z jakże znajomym, lecz już nieprzynależnym jej nazwiskiem na steli…


********************


tamtego dnia skończyło się jego życie. Żył jak automat, nic tylko obowiązki. I szukanie, sam nie wiedział czego… może śmierci?… a może tylko zapomnienia?… lecz nie znalazł. 

Dziś przyszedł tutaj, na miejsce swego największego szczęścia. Przyszedł by to wszystko zakończyć. Podniósł do skroni rękę z bronią gdy za drzwiami usłyszał jakiś hałas… jakiś przytłumiony drzwiami głos mówiący - „… musisz żyć... żyć uczciwie…” . 

Ręka opadła, po chwili odłożył na szafkę służbową broń… policzki spłynęły łzami, i zaczął powtarzać, niczym zaklęcie lub surę, tamte słowa - „… nigdy po alkoholu… zawsze z miłością i bez obaw… zawsze uczciwie…”. Głowa opadła na pościel. 

Nim zasnął złożył jeszcze jedną przysięgę - „… jeszcze się odnajdziemy, Hasiyo, żono moja… i nie będziesz musiała się wstydzić tego, że moja Królowa i Niewolnic będzieże będziesz moją Hurysą...”



* To opowiadanie chodziło za mną jakieś 40 lat, a może tylko 30? W końcu się skrystalizowało. Akcja dzieje się gdzieś pomiędzy listopadem 1980, a czerwcem 1982 roku. I uprzedzam, to tylko opowiadanie... nic więcej...  


©

11 stycznia 2023

"Ateista ?... "

 

Jest ateistą, z przykrej konieczności.

Prawo do miana wiernego,

W świątyniach lud klęcząc, sobie rości.

Wiara to łaska, łaska modlitwy i słowa.

On świętokradczo wybrał

Chleb powszedni, w nim ból się chowa.

W cieniu katakumb, chleb niechciany

Tam gdzie kiedyś wiara,

Rodząc się nowa, leczyła ludzkie rany.

Chleb skalany, w trudzie zaoraną ziemią.

Łaskawie rozdawany,

Tym co znajdziesz, pod Koloseum areną.


Nie zna entropii, żadnego Akwinisty.

Zna w zamian empatię,

Trądu życia okład ropno-krwisty.

Któraś droga Anzelma i Scarlattiego?

Dobre dla szukających

Szlaku, do nazwy Błogosławionego.

Argumenty za, i przeciw istnieniu Boga?

Żaden z nich w czas

Niepewności, pomocnej ręki nie poda.

Nie ważne skąd prawa, z ziemi czy nieba.

W treści ksiąg szuka

Tego co słuszne, jak czynić dobro trzeba.


Czy wzrok wznosić, w czci ku ołtarzu.

Czy w prochu ziemi

Szukać i wołać - "Gdzie cierpisz Łazarzu".

Czy szukać w koło, śladów zła i grzechu.

Czy pukać do drzwi

Z pytaniem - "Czego Ci trzeba człowieku".

Czy w dobro obracać, napotkaną złość.

Czy życie takie

Można zrozumieć, czy doceni to ktoś ?

Ludzie wytykają, przechrzta bez Boga.

Lecz nie sam cel,

Interesujący, a życia ciernista droga.


Obrazu mety, życia swojego, nie docieka.

Wstęga zwycięstwa ?

Obce Mu to pragnienie, nie tego czeka.

Nie ważne, co w dzień sądu się stanie.

Jak za życia z pokorą

Jednaką przyjmie, i nagrodę i karanie.

Lecz i ta wizja nie straszy, ani nie nęci.

Prócz małej nadziei.

Zostać na chwilę, w bliskich pamięci...

Zostawić za sobą, godny ślad miłości.

Właśnie taka wiara,

Takie marzenie, w sercu jego gości...


( 29 stycznia 2011 r.)



... czy jestem ateistą ?... to pytanie wiele osób mi zadaje, nawet sam sobie czasami je zadaję... według kościoła jestem, bo nie chodzę do kościoła, a nawet (o zgrozo) krytykuję kler i sam kościół. Wskazuję te jego kanony, które są sprzeczne z moim zrozumieniem Boga, jakże innym od wszystkich. Tego wybaczyć mi nie potrafią...

… z drugiej strony żyję bez Boga… bo nie szukam odpowiedzi o to czy istnieje, czy nie… nie szukam sensu jego istnienia… nie szukam odpowiedzi na wiele pytań z Nim związanych… i tak wiem, że odpowiedzi te dostanę, czy chcę tego czy nie… dostanę gdy przyjdzie czas by przejść na drugą stronę, lecz już nikomu tej wiedzy nie zdążę przekazać… idę przez życie nie oglądając się na Niego… nie modlę się i nie leżę krzyżem przed ołtarzem… nie żebrzę o Jego pomoc… zechce to pomoże, nie zechce pomóc to nie… i tak trzeba iść do przodu… z pochylonym karkiem nad troskami innych… z wysoko podnoszonymi nogami, by nie podeptać leżących...

więc czy jestem ateistą ? A może agnostykiem ?... na pewno areligijny, i żadnej religii nie chcę !!!... 

... nie mam duszy na sprzedaż...

09 stycznia 2023

Życzenia dla Agnieszki (#1)

 

Najdroższa Agnieszko !


Dziś są Twoje urodziny. Dziś kończysz 33 lata swego życia. Powie ktoś „lata Chrystusowe”, lecz ja nie chcę tego przyrównywać. Nie chcę, bo znów… poleją się łzy.



           Jestem ciekawy, czy nadal potrafisz się tak szczerze śmiać, jak kiedyś. Napisałaś mi, nie tak dawno, że oni Cię kochają. Nie wierzę w to, lecz mimo wszystko życzę Ci dzisiaj, by:

           Życzę Ci, by pokochali Cię tak mocno, aby zapewnić Ci wszelką wygodę… choć wiem, że oni śpią na wygodnych łóżkach, a Ty na ciasnej polówce...

           Życzę Ci, by pokochali Cię tak mocno, aby zapewnić Ci swobodę, której tak zawsze pragnęłaś… choć wiem, że zabierają Ci nawet telefon i zabraniają kontaktów z Twoją rodziną, z Twoimi bliskimi i przyjaciółmi…

           Życzę Ci, by pokochali Cię tak mocno, aby móc utrzymywać Cię… tak jak czyniła to Twoja babcia, przez dwadzieścia kilka lat… tak jak czyniłem to ja, przez te marne pięć czy sześć pierwszych lat…

           Życzę Ci, by pokochali Cię tak mocna, aby oddać Ci wolność… lecz kto sfinansuje im wygodne życie i te częste balangi… te łączne 3-4 tysiące dochodu, ich trojga, nie wystarczą… Ty sama możesz mieć dużo większe dochody… wiem, bo sam Ci je załatwiałem…

           Najdroższa Agnieszko, chciałem Ci dać dzisiaj szczególny prezent. Prezent w postaci setek, a może tysięcy życzeń od ludzi, nawet tych nie znanych Tobie. Chciałem by te życzenia składali przez prokuraturę*, przez różne urzędy i instytucje, przez samorządowców i polityków. Boję się jednak, że nie doczekasz się tego prezentu. Ludzi strach, konformizm i nieczułość staną na przeszkodzie…

           Na tym kończę te życzenia, najdroższa Agnieszko. Łzy nie sprzyjają ludzkiemu wzrokowi, jego ostrości. A bez tego trudno pisać… Do szybkiego zobaczenia… taką mam nadzieję…


                                                   Twoje Słoneczko… Twój Grzesiu...


*  Życzenia dla Agnieszki !