Szukaj na tym blogu

Translate

Krótko o blogu

Ten blog powstał z połączenia dwóch innych - to impuls serca i duszy, jego wściekłości. Miałem zamiar go skasować, ale chyba się jeszcze przyda. Kiedyś jeden mądry człowiek powiedział "Nie rób głupot z wściekłości, lepiej krzycz" Więc czasem będę krzyczał, właśnie tutaj.

********************************************************
Nie wiem kogo i dlaczego może zainteresować ta opowieść. Opowieść różna - czasem ciekawa, częściej nudna- czasem romantyczna, częściej głupia i prozaiczna - czasem szczęśliwa, częściej do bani, wręcz nieszczęśliwa - taka jak życie... moje... i większości Tych, którzy tu trafią... zajrzą i przejdą jak powiew nowej wiosny obok marnej kupki brudnego śniegu zimy... przebrzmiałej zimy.


Nie wiem, po co to piszę. Nie piszę ku uciesze gawiedzi, nie piszę ku żadnej przestrodze - ani współczesnych, ani potomnych ludzi. Piszę bo muszę, bo mam taką wewnętrzną potrzebę, bo chcę pisać, bo chcę ułożyć sobie własne myśli, a to jest najlepszy dla mnie sposób.


Piszę więc ten blog wyłącznie dla siebie. No, może jeszcze dla córki, Blusika i... mojej kochanej Agnieszki, a zwłaszcza... BOŻENKI - ISKIERKI. Tylko im to dedukuję...
https://www.cytaty.info/autor/irracja.htm

18 maja 2023

O miłości i wzajemności...

 „Miłość jest ideałem, który mało kto może osiągnąć…”

… za ideał miłości powszechnie uważa się „miłość Boga do ludzi”. Nie na darmo mówi się, że to „Bóg jest miłością i jej kwintesencją”. Tymczasem Biblia pełna jest „słów Boga” świadczących o jego egoizmie i wręcz żądaniu wzajemności. Sam Dekalog to zbiór przykazań mających zapewnić Nam Jego Miłość. Jego Miłość nie jest więc za „darmo”. Już pierwsze przykazanie [”… nie będziesz miał innych bogów przede mną…”], odnosi się nie tylko (bezpośrednio) do posłuszeństwa wobec Boga, lecz również (pośrednio) do „wzajemnej miłości”… jeżeli inaczej się to interpretuje, to znaczy, że nawet Bóg nie jest doskonały i nie potrafi dorównać ideałowi miłości… byłby to jeden z dowodów, że Bóg nie istnieje… oraz, że nie istnieje coś takiego jak miłość, a co dopiero miłość idealna… a więc jesteśmy zwierzętami… 

---------------------------------

„Trzeba się o nią postarać i zaprosić, trzeba osiągnąć pewien stopień rozwoju osobistego, by do miłości dotrzeć ”

… tak, postarać i zaprosić, lecz do tego potrzeba dwojga ludzi… tylko wtedy miłość przychodzi… lecz gdy się już pojawi, nie można jednostronnie powiedzieć „idź sobie, nie chcę cię bo mi przeszkadzasz, bo mi zabraniają, bo boję się konsekwencji”… zawsze pozostają rany, poczucie krzywdy… i to nieraz u obojga kochanków… do miłości, nie tyle trzeba dotrzeć, lecz trzeba dojrzeć… to dlatego, na świecie jest tyle związków, z pozoru szczęśliwych… lecz pod płaszczykiem konformizmu, materializmu, uciech doczesnych, konkordatu, czy innych zakazów i nakazów kryją się pokłady nieszczęścia… wszystko by tylko ukryć własną „niedojrzałość emocjonalną”… a najbardziej cierpią na tym dzieci… dzieci których życie kiedyś stanie się naszym „sędzią i katem”... 

***************************************************************************

… tak jak nie ma żadnego owocu bez drzewa lub rośliny… tak jak nie ma żadnego drzewa i rośliny bez korzeni i ziemi… tak nie ma, u człowieka żadnego uczucia bez ludzkiego EGO... 

... ego zwanego czasami duszą i/lub sumieniem… 

****************************************************************************

… wiem o czym piszę, bo piszę o tym co znam. Znam, bo mogę powiedzieć, że całe życie stykam się z tym problemem. Najlepszym nauczycielem jest tutaj pomoc charytatywna, z którą mam styczność od najwcześniejszych lat. Od „zucha” [‘66], przez „harcerstwo [‘70], „kręgi instruktorskie [‘76], „ruch oazowy [‘75]. Przez dorosłe życie: „samorządy” [‘83], „związki zawodowe” [‘85], „usługi dla ludności” [‘86]. Aż po dzisiaj, gdy od 10 lat jestem związany z „kuratelą sądowniczą”. To nie dziesiątki, czy setki odwiedzin w domach ludzkich, ich opowieści i tragedii. To już dziesiątki, a może i setki tysięcy takich opowieści i obserwacji. I zawsze, gdzieś za plecami jest ”miłość oczekująca wzajemności”. Jeżeli tego ktoś nie dostrzega to z dwóch powodów. Pierwszym to fakt, że się tym nie interesował. Nie miał okazji do kontaktu z rodzinami i ludźmi o których często mówi się, iż pochodzą z „patologii”. I nie mylcie tego z „patologią socjalno-kryminalną”. Bo to nie to samo, choć często mają ze sobą styczność.

Drugi powód to, to że „oczekiwanie wzajemności jest niewidzialne i nieme”. Tak, tak, jest niewidzialne i nieme. Wszędzie tam, gdzie ta wzajemność samoistnie zostaje zaspokojona, gdzie jest „szczęśliwa miłość”, o tym nie usłyszysz, bo się o tym nie mówi. Nie ma potrzeby się skarżyć na coś co się otrzymało.         

Nie mówi się o tym również tam gdzie „miłość została wykorzystana i wzgardzona, pozbawiona wzajemności”. Wzgardzona i pozbawiona wzajemności z różnych powodów. Z powodu konformizmu, strachu przed biedą i niewygodami, strachu przed konsekwencjami i opinią innych, strachu przed prawem kanonicznym i cywilnym, etc. Nie mówi się, bo ta miłość nadal trwa i nie chce oskarżać tych co skrzywdzili. Taki rodzaj „syndromu Sztokholmskiego”. A zobaczycie ją w każdej samotności wieku starczego. W ubóstwie i marazmie, w domach starców i sierocińcach. Dużo takich miejsc można znaleźć i zobaczyć, nawet wokół Was samych. U sąsiada, za rogiem, na sąsiedniej ulicy czy w sąsiedniej dzielnicy. Trzeba tylko otworzyć oczy na świat zewnętrzny, a nie być tylko wpatrzony w siebie i własne problemy i potrzeby.

Lecz niewidoczna i niema skarga jest, przejawia się w pytaniu „dlaczego”. Dlaczego miłość zawiodła i nie odpowiedziała wzajemnością. Widać to pytanie, to zawiedzione oczekiwanie wzajemności między wierszami pism. Słychać, nie w słowach, lecz w tembrze i drżeniu głosu. I widać w oczach. Tak w tych pustych, pozbawionych nadziei… bo nadzieja nie zawsze umiera ostatnia. Jak i w tych iskrzących się… iskrzących się nadzieją ofiarowaną przez kogoś.

… miłość jest najbardziej egoistycznym uczuciem… zawsze oczekuje czegoś w zamian… lecz właśnie dla tej wzajemności jest gotowa poświęcić wszystko… nawet własne życie… 

Człowiek nie lubi zobowiązań i wzajemności. Dlatego stara się wszystko tak tłumaczyć, by nie był obarczony skutkami swoich działań. Niestety, człowiek nie żyje w próżni. Każde jego działanie, czy uczucie generuje reakcje i skutki. I dobrze o tym wiemy. Dla tych reakcji i skutków działamy. Jemy by zaspokoić głód, pracujemy by zaspokoić nasze potrzeby. I kochamy by uzyskać m.in. wzajemność. Są to reakcje i skutki „oczekiwane”, choć czasami są również „nieoczekiwane”. Dlatego tak ważna jest świadomość i odpowiedzialność we wszystkim co robimy. A zwłaszcza w sferze uczuć, gdzie najczęściej nie ma możliwości naprawienia krzywd. Nie można „igrać” z czyimiś uczuciami tylko po to by zaspokoić własne pragnienia, np. seksualne. Trzeba się liczyć z tym, iż druga strona może się „naprawdę zakochać”. Nie można wejść w sferę czyiś uczuć, jeżeli nie chce się brać odpowiedzialności za jego uczucia. Tutaj nie wystarczy powiedzieć „sorry, a teraz posprzątaj sobie sam” i wyjść. Uczucia są zawsze dwustronne, i mówiąc trochę cynicznie, podlegają zasadom dynamiki.

O miłość nie warto walczyć, i sam o tym ostatnio zapomniałem. Jeżeli jest szczera i prawdomówna to sama przyjdzie. Nie przyjdzie dla pieniędzy, wygody, itp. Nie przyjdzie tylko dla Was. Przyjdzie bo sama tego potrzebuje, potrzebuje wzajemności by być pełną i spełnioną. O każdą inną nie warto walczyć, bo jest skażona fałszem i mamoną…

Miłości nie warto karać. Jeżeli jest szczera i prawdomówna… sama się ukarze, z czasem. Każda inna nie zrozumie kary…


 ©

06 maja 2023

Więzi społeczne… związek partnerski...

 

wydarzenia kilku ostatnich miesięcy dały mi dużo materiału do przemyśleń. Zwłaszcza do przemyśleń o związkach partnerskich…

nie na darmo budowanie związków partnerskich przyrównuje się do „budowy domu”. Podstawę takiego domu tworzy nasze wychowanie, rodzina, religia. To raczej jest niezmienne i we wszystkich związkach partnerskich są, mniej lub bardziej, podobne i zbliżone. Budowane ze zbliżonych wartości. A przynajmniej takie powinny być. Co jednak z samym „budynkiem”. Czy warto budować je identycznie, lub bardzo podobnie do „budynków” poprzednich pokoleń? Pewien ogólny plan na pewno warto zachować. Trudno jednak wymyślać i budować od podstaw. Trudno budować na zasadzie eksperymentu. Jednakże poszczególne detale, układ pomieszczeń, a zwłaszcza wyposażenie każda para powinna dobierać samodzielnie. Bo chodź każdy z Nas rodzi się tak samo. To jednak z biegiem lat każdy nabiera swoich własnych, charakterystycznych cech. Stajemy się zróżnicowani, wręcz unikatowi. Budowanie wspólnego domu według schematów rodziców i otoczenia prowadzi do tragedii. Prowadzi do nieudanych związków, a w efekcie nawet do uzależnienia niewolniczego, przemocy w rodzinie (raczej psychicznej oraz materialnej, niż fizycznej), i często do rozwodów. Zawsze powtarzałem, że młodzi powinni mieszkać samodzielnie, z dala od ich rodziców. Na tyle blisko, by móc im zawsze pomóc. I na tyle daleko, by nie chciało się codziennie „wisieć im nad głową”...

co jednak gdy „budowa domu” zostanie przerwana. Śmierć, wypadki losowe a nawet rozstania i rozwody są spotykane na tym świecie. Nikt nie może być pewien, że ich uniknie. Co wtedy z rozpoczętą a niedokończoną „budową”? Raczej nikt nie chce pozostać sam do końca życia.

Pozostają dwa rozwiązania. Pierwsze to dalej samodzielnie „pielęgnować i upiększać budowę” licząc na znalezienie partnera którego można by „wcisnąć w ramy” pozostałe po poprzednim partnerze. Zrobić z niego niewolnika przeszłości. Wspaniale to parodiuje jeden z epizodów filmu Leona Jeannot „Człowiek z M3”, ze wspaniałą rolą Bogumiła Kobieli. Można również porzucić „budowę” i poszukać miejsca w „domu” partnera będącego w podobnej sytuacji. Co prawda grozi to podobnymi konsekwencjami jak w poprzednim rozwiązaniu. Można jednak trafić na partnera z następnego rozwiązania. Przecież można tylko „pielęgnować budowę” na tyle by nie stała się całkowitą ruderą. W międzyczasie poszukać partnera z którym wspólnie zacznie się „przebudowę”, dostosowując ją do wspólnych upodobań i wymagań. Dalej prowadzić „budowę” w ramach wspólnego współpartnerstwa. To chyba najlepsze wyjście z takiej sytuacji. To co zaakceptuje partner, zostawić. Resztę zaś „przebudować” i uzupełnić tym co partnerom będzie odpowiadać…

gdzie jednak szukać następnego partnera. Uwagę swoją skupię na dość kontrowersyjnym (nawet dzisiaj) przykładzie. To kandydat na partnera który jest jeszcze w jakimś związku. Lub „mieszka w domu” gdzie mocno jest kultywowana pamięć dotychczasowego „gospodarza”. Jeżeli kandydat na partnera czuje się w pełni szczęśliwy, lepiej odpuścić. Co jednak gdy sam kandydat czuje się nieszczęśliwy i chciałby odmienić swój los? Zwłaszcza gdy odpowie uczuciem na uczucie? Wejście na miejsce dotychczasowego „gospodarza” grozi zostaniem „trędowatym”. Zresztą zabranie go do siebie, również może jego postawić w roli „trędowatego”. Jest kilka bardzo ważnych czynników, które oboje musicie spełnić, jeżeli już zdecydujecie się na takie rozwiązanie. Po pierwsze, trzeba zrobić wszystko co możliwe, by partner poczuł się pełnoprawnym gospodarzem i „współwłaścicielem” nowego związku. Po drugie, to Waszym obowiązkiem jest obrona partnera przed własną rodziną. Nigdy nie może dojść do sytuacji, że Wasz partner będzie musiał z nimi walczyć o swoje miejsce u Waszego boku. To Wy musicie o to walczyć, nawet z najbliższymi osobami. Wiem o czym piszę, ponieważ miałem już taką sytuację i wyszedłem z niej „obronną ręką”. Żona niestety, w pewnym momencie zawiodła. Dotyczy to również dzieci z poprzedniego związku. One kiedyś dorosną, założą własne związki i „pójdą w świat”. A to Wy zostaniecie, sam na sam, ze szczęśliwym i ukochanym, albo nieszczęśliwym i/lub znienawidzonym (oby nie) partnerem. Totalna gehenna na stare lata. Nie życzę takiego rozwiązania nikomu. Tego nie zrekompensuje żaden majątek, żadne skarby świata. Nie zrekompensują przyjaciele ani społeczeństwo. Nawet rodzina czy dzieci. A jeszcze oskarżać będą, że to Wasza wina…

pozostaje jeszcze kwestia kiedy zdecydować się na nowy związek. Wielu uważa, że istnieje ograniczenie wiekowe, po którym nie warto „startować od nowa”. Sądzę, i wierzę w to, że jest to błędne przeświadczenie. O swoje, i partnera szczęście warto walczyć w każdym wieku. Owszem, im człowiek starszy tym mniejsza szansa na długotrwały związek. Jednak czy los jest dużo łaskawszy dla młodych, a okrutny dla starszych? Nie sądzę. Gdy byłem dzieckiem i młodzieńcem zawał serca był raczej rzadkością wśród sześćdziesięciolatków. Wśród pięćdziesięciolatków był wręcz ewenementem. Dziś zawał serca dotyka również młodych ludzi, a nawet dzieci. Śmierć nie ma litości i nie patrzy na wiek ludzi po których przychodzi. Ryzyko przedwczesnej śmierci dotyka każdego z nas. To ryzyko ponosimy w każdym wieku, w którym zakładamy związek partnerski...


©