… „Już czwarty dzień
czarownik nieustannie dręczył uwięzionego węża. Morzył go
głodem, przypiekał na węglach, uderzał kamieniem w rurę”…
…
„Wieczorem bębny uderzyły w
rytm wojennego tańca. Na plac przed domami wyległa cała wioska.
Czarownik pojawił się przybrany w dużą, spiczastą maskę. Na
szyi jego chrzęściły naszyjniki z psich i ze świńskich zębów
oraz z małych muszelek. Ciało miał od stóp do głów pomalowane
czerwoną, białą, żółtą i czerwoną farbą. W prawej ręce
trzymał czaszkę swojego wielkiego poprzednika, a w lewej
czarodziejską miotełkę. Wszyscy zadrżeli na ten widok. Czarownik
tak właśnie ubierał się tylko wtedy, gdy miał zamiar zasięgnąć
rady bóstwa mieszkającego w dżungli w kamiennej pieczarze.
Najmężniejsi wojownicy drżeli ze strachu nawet w dzień, jeśli
musieli przechodzić w pobliżu głazu, w którym mieszkały potężne
duchy”… Czarownik tymczasem wszedł w zarośla. Zaledwie znalazł
się sam, spokojnie przykucnął na korzeniu drzewa. Po cóż miałby
chodzić do pieczary w kamieniu?! Doskonale wiedział, że oprócz
kilku nietoperzy nic więcej w niej nie znajdzie. Czarownicy
plemienia**
z pokolenia na pokolenie przekazywali sobie straszliwą legendę o
duchach mieszkających w samotnym głazie. Strzegli także, aby nikt
nie mógł zwątpić w jej prawdziwość… Czarownik jednak nie
obawiał się zemsty „bogów”, nie bał się również chodzić
nocą po dżungli. Znał doskonale wszystkie „duchy”, z którymi
„rozmawiał” za pomocą „czarodziejskich” bębnów”…
…
„Czarownik wszedł pomiędzy
wojowników… i odezwał się sugestywnym głosem:
-
Rozmawiałem z duchami w grocie… Były bardzo zagniewane za
sprzyjanie białym ludziom… Z trudem przebłagałem duchy…
Przyrzekły jeszcze raz okazać wam swoją łaskę. Nim minie
księżyc, zginie biała dziewczyna, wtedy wódz... da hasło do
ataku. Odniesiecie wielkie zwycięstwo!
-
Kto zabije białą czarownicę? - niespokojnie zapytał wódz
plemienia…
-
Ja dokonam tego przez węża, w którego zakląłem duszę łowcy
głów – odpowiedział czarownik – Wszyscy ujrzycie ją martwą.
Wtedy młody biały łowca utraci swą czarodziejską moc.
Dobrze,
uczynimy, jak radzisz... - rzekł wódz
plemienia. - O świcie
wyruszymy do miejsca, w którym mamy urządzić zasadzkę. Będziemy
czekać na śmierć białej dziewczyny”…
…
„Czy mogło ujść im to
bezkarnie? Męstwo dzielnych wojowników
plemienia zazwyczaj
załamywało się na progu urojonej krainy duchów… trudno im było
pojąć, że ci łagodni, uprzejmi biali ludzie mogą żywić do nich
tak wrogie uczucia, jak zapewniał czarownik. Ich lekarstwa szybko
goiły rany… ich rady również były lepsze od tych, których
udzielał czarownik. Nie straszyli złymi duchami, nie bali się
błyskawic, grzmotów i trzęsień ziemi. Wszystkie dziwne zjawiska
tłumaczyli w naturalny, prosty sposób.
Wódz
plemienia przeżywał
nie mniejszą rozterkę… nie odczuwał jakoś radości na myśl o
nagłej śmierci tej wesołej, uczynnej białej dziewczyny. Gdyby nie
uwierzył czarownikowi, że to ona właśnie zaklęła jego duszę…
nigdy by nie pozwolił uczynić jej krzywdy”…
…
„Czarownik zaczaił się przy
ścieżynie… Rosły tutaj gęste zarośla. W nich to… umieścił…
bambusową rurę, umocował… i starannie zamaskował gałązkami…
do wystającego… kłębka zwiniętych pończoch przywiązał długą,
mocną, cienką lianę. Teraz wycofał się w krzewy na bezpieczną
odległość…
Gdy
tylko dziewczyna znajdzie się na wprost wylotu rury, jednym
szarpnięciem wyciągnie szmaciane zatyczki. Rozwścieczony gad
natychmiast skorzysta z okazji, by nareszcie wydostać się na
wolność, i zaraz poczuje znienawidzony zapach. Oczywiście uczyni
to, co robił przez wszystkie dni katuszy: wbije swoje zęby jadowe w
nogę dziewczyny. Wtedy śmierć nadejdzie szybko, pomiesza szyk
karawany”…
…
„Czarownik stał oszołomiony.
Teraz już sam nie mógł zrozumieć tych dziwnych białych ludzi.
Chyba jednak byli duchami, skoro biała dziewczyna żyła i nie
pozwoliła go pchnąć nożem.
Bełkocąc
niezrozumiale jakieś przeprosiny, a może zaklęcia, cofnął się
niepewnie”…
… „Z
konarów pobliskiego drzewa zeskoczył na ziemię wojownik… od razu
rozpoznali w nim wodza plemienia…
Jego krótki, ostry rozkaz przywołał chmarę gotowych do boju
wojowników…
Wódz
tymczasem zastąpił drogę czarownikowi. Obrzucił go ponurym
spojrzeniem. Przez chwilę stał, jakby toczył jakąś wewnętrzną
walkę, lecz wkrótce odezwał się donośnym głosem, aby wszyscy go
usłyszeli:
-
Oszukałeś nas, ty synu karalucha! Wynoś się z wioski razem ze
swoimi pomocnikami!
Biali
podróżnicy oniemieli… Nazwanie kogoś synem karalucha było w tym
kraju największą obelgą. Poza tym ruch ręki wodza… nie mógł
budzić wątpliwości. Wszyscy natychmiast pojęli, że przewrotny
szalbierz został wykluczony ze społeczności wioski.
…
Wódz plemienia rzucił
na ziemię swój łuk i strzałę… potem wzrok jego spoczął na
twarzy białej dziewczyny. Wolnym krokiem ruszył ku niej… Długo w
milczeniu spoglądał na nią. Zdawało się, że wyraz dzikości
ustępuje z jego twarzy…
Wódz
plemienia
odwrócił się do
podróżników.
Szerokim
ruchem ręki dał do zrozumienia, że mają drogę otwartą, mogą
wracać do doliny lub iść dalej, po czym przełamał jedną
haczykowatą strzałę i złożył ją u stóp białej
dziewczyny”.
[
z cyklu: „Wojny religijne”]
©
* opowiadanie stworzone z fragmentów
książki A. Szklarskiego „Tomek wśród łowców głów” rozdz.
„Podstępny cios”...
** kursywą zastąpiono nazwy własne użyte w książce A. Szklarskiego...