Szukaj na tym blogu

Translate

Krótko o blogu

Ten blog powstał z połączenia dwóch innych - to impuls serca i duszy, jego wściekłości. Miałem zamiar go skasować, ale chyba się jeszcze przyda. Kiedyś jeden mądry człowiek powiedział "Nie rób głupot z wściekłości, lepiej krzycz" Więc czasem będę krzyczał, właśnie tutaj.

********************************************************
Nie wiem kogo i dlaczego może zainteresować ta opowieść. Opowieść różna - czasem ciekawa, częściej nudna- czasem romantyczna, częściej głupia i prozaiczna - czasem szczęśliwa, częściej do bani, wręcz nieszczęśliwa - taka jak życie... moje... i większości Tych, którzy tu trafią... zajrzą i przejdą jak powiew nowej wiosny obok marnej kupki brudnego śniegu zimy... przebrzmiałej zimy.


Nie wiem, po co to piszę. Nie piszę ku uciesze gawiedzi, nie piszę ku żadnej przestrodze - ani współczesnych, ani potomnych ludzi. Piszę bo muszę, bo mam taką wewnętrzną potrzebę, bo chcę pisać, bo chcę ułożyć sobie własne myśli, a to jest najlepszy dla mnie sposób.


Piszę więc ten blog wyłącznie dla siebie. No, może jeszcze dla córki, Blusika i... mojej kochanej Agnieszki, a zwłaszcza... BOŻENKI - ISKIERKI. Tylko im to dedukuję...
https://www.cytaty.info/autor/irracja.htm

25 lipca 2023

Codziennik… 015.

 

23 lipca A.D.2023


… jak na niedzielę, to wstał stosunkowo wcześnie, bo już przed siódmą rano. Prawdę mówiąc, to budził się nieraz wcześniej, lecz lubił dolegiwać gdzieś do dziewiątej, a czasem i do dziesiątej rano. Mieszkał teraz sam, do kościoła nie chodził, więc mógł sobie na to pozwolić. Dziś jednak umówił się na pierwszą, do przyjaciół, na obiad i pogawędkę. Mieli posiedzieć przy whisky, lecz miało to być wczoraj, w ostatniej chwili musieli to odwołać, sprawy rodzinne. Dzisiaj on nie mógł nic wypić, na siedemnastą miał stawić się na służbę, a to wykluczało alkohol z planu dnia. Wyjść z mieszkania musiał w samo południe, by być tam na czas. Zwłaszcza że obiecał znajomemu z portalu sprawdzić jedno miejsce, wieczorem prześle mu informację o skutkach swoje śledztwa. A teraz, gdy już wyprowadził i nakarmił psa, sam mógł coś zjeść i siąść do komputera. Taki codzienny rytuał, którego nie chciał zaniedbać i dzisiaj, nim zacznie się przygotowywać do wyjścia…


… wczorajszy dzień był do niczego, kolejna kartka z kalendarza do utylizacji, do wymazania z pamięci. Obudził się wcześnie, coś mu nie pozwalało ponownie zasnąć, sam nie wie co, jakieś głupie przeczucie. Zdarzenia z dni poprzednich, zwłaszcza rozmowa z Agnieszką, nadwątliły poważnie jego psychikę. Zaczęła się faza dołka, dopadła go depresja, z którą zmaga się od czterdziestu już lat. Dlatego nie chciało mu się wstawać z łóżka, leżał tępo wpatrzony w wiszący na wprost oczu zegar. Oczy wpatrywały się w przesuwające wskazówki, tik-tak, tik-tak, z sekundy na sekundę, z minuty na minutę. Słuch jakby się wyłączył, nie rejestrował żadnych odgłosów, ani tych z mieszkania, ani tych z korytarza, czy tych zza okna, nastała totalna cisza. Mózg pracował, nie wiadomo na jakich obrotach, myśli przelatywały, to częściej, to znów rzadziej. Żadna jednak nie zatrzymywała się w głowie, na żadnej nie mógł się skupić, myśli jak bolidy pierwszej formuły przelatujące, w mgnieniu oka, przed widzem…


… drgnął na dźwięk telefonu, nim się wygrzebał, telefon po kilku dzwonkach ucichł. Jednak nie cofnął się, potrzeby fizjologiczne skierowały jego kroki do łazienki. W drodze powrotnej telefon znowu się odezwał, zerknął na wyświetlacz, dzwonił przyjaciel, do którego miał jechać po południu. Sięgnął po telefon i odebrał połączenie.

- Cześć, wiesz, chcę Cię serdecznie przeprosić, lecz musimy przełożyć spotkanie. Muszę pilnie jechać do rodziny – dobiło go to całkowicie, usztywnił się. Po krótkiej rozmowie, podczas której umówili się, na obiad, na dzień następny, z ulgą zakończył rozmowę. Poczuł się zmęczony życiem, chciałby teraz zasnąć i nigdy się już nie obudzić. Wrócił wspomnieniem do tamtego dnia w hotelu, sprzed czterdziestu lat, dlaczego wtedy tego nie zrobił, co go skłoniło do dalszego borykania się z życiem? Tak wtedy, jak i dzisiaj czuł, że Boga nie ma na tym świecie, że nadal ma ten swój siódmy dzień. Dzień odpoczynku, podczas którego ma „z tyłu” cały świat i cały gatunek ludzki, nic go to wszystko nie obchodzi. Kiedyś, jedna cyganka powiedział mu, że „katolicki bóg to przechera, za dobro karze, a za zło wynagradza”. Wtedy się jej przeciwstawiła, dziś przyznałby rację, życie nie jeden przykład mu dała. Ot, choćby Agnieszka, gdy ją poznał, była osamotniona, pozostawiona sobie samej, błąkająca się tam, gdzie, chociaż cień serca widziała. Czy miał ją pozostawić bez pomocy, by szczezła w końcu gdzieś w szambie ludzkiej niegodziwości? Nie, jedo sumienie i serce by na to nie pozwoliły. I za to dziś jest karany groźbą ponownej utraty wszystkiego, poraniony na sercu i duszy. A ona sama, za co ją Bóg tak karał. O nogi otarł się pies i cicho, trochę nieśmiało zaskomlał. Trochę się opamiętał i z wielką niechęcią zaczął się ubierać. Wyprowadził psa, nakarmił go, sam też jakąś kanapkę zjadł. Wyciągną z zamrażarki gotową, sklepową lazanię. Nim, pewnie dopiero wieczorem, ją odgrzeje, zdąży się rozmrozić. Resztę dnia pamięta jak przez mgłę, nic ciekawego, jak to u kogoś, komu nie chce się żyć…


- Cześć, wejdź i rozgość się. Jak tam samopoczucie? - w ich głosie czuć było pewne napięcie, spowodowane troską o niego. Ania jak zwykle o tej porze przy kuchni, on robił resztę, rozkładał talerze, kończył surówkę.

- A nic takiego, wszystko w porządku. - jak zwykle skłamał – Co tam dzisiaj pichcisz?

- Schabowe dzisiaj będą, z ziemniakami i mizerią, pewnie dawno nie jadłeś. - owszem dawno nie jadł, lecz nie dlatego, że go na nie nie stać. Wręcz przeciwnie, to jeden z najtańszych obiadów, w Kauflandzie czy Biedronce tacka kosztowała niecałe dwadzieścia złotych. W sumie pięć sztuk, do tego trochę ziemniaka i jakaś surówka. Był obiad na pięć dni. Niecałą godzinę później byli już po obiedzie, talerze i sztućce pomyte, resztę pomyją po jego wyjściu.

- Czego się napijesz… kawa, herbata, sok… może jakiegoś drinka?

- Kawę z mlekiem, poproszę… a za drinka dziękuję, przecież wiecie, że dzisiaj mam służbę. - przypomniał im, tak dla pewności. Na stół wjechały ciastka, siedli, zaczęli rozmawiać. Interesował ich stan zdrowia Agnieszki, co się z nią dzieje, kiedy może opuścić psychiatryk. Odpowiadał na ich pytania, o nich też się wypytał. Popołudnie minęło pogodnie, choć nie tak radośnie, gdy spotykali się w czwórkę, wraz z Agnieszką…


na służbę stawił się kwadrans przed czasem. Przejął posterunek, rozsiadł się za biurkiem, nie wiedząc czym zająć czas. Do rana było daleko...


©

Codziennik… 014.

 

21 lipca A.D. 2023


obudził się cały mokry od potu, spojrzał na okno, no tak, szczelnie zamknięte. Cofnął się myślami wstecz, do wczorajszego dnia. Cały dzień spędził na służbie, ruch był dość duży, więc nie miał czasu rozmyślać nad sobą i całą sytuacją. Upał był dość duży, więc przepocił koszulę i bieliznę. Do mieszkania wrócił dość późno, było już po siódmej wieczór. Wyprowadzenie psa oraz kolacja zajęły mu godzinę. Odkręcił wodę nad wanną i poszedł sprawdzić pocztę internetową. Nim wanna się napełnił, zerknął na portale, nic ciekawego nie było. Nic, najpierw kąpiel, może w międzyczasie coś ciekawego się pojawi. Nim poszedł do wanny, przeprał ręcznie koszulę i wywiesił do wyschnięcia. Bieliznę włożył do pralki, uzupełnił wkład rzeczami z brudnika, nastawił program z wyparzaniem, zajmie to jakieś trzy godziny. Wszedł do wanny i ułożył się w swojej ulubionej pozycji. Ciało zaczęło się rozluźniać, ogarnęła go błogość. Stres, jakim żyje od dłuższego czasu, dał jednak znać o sobie, sam nie wie kiedy zasnął. Obudziła go cisza i przejmujący chłód. Pralka już dawno zakończyła pracę, woda zaś była zimna, jakby ktoś lodu do niej nasypał. No to się urządził, zresztą nie pierwszy raz, zdarzało się mu to. Napuścił gorącej wody, by się trochę rozgrzać, wiedział jednak, że to niewiele pomoże. Nawet się nie wycierał, opatulił się szczelnie szlafrokiem i cały dygocąc, poszedł do sypialni. Wodę z wanny spuści rano, po drodze tylko zamknął okno, by było mu cieplej. Tak jak stał, razem ze szlafrokiem, położył się do łóżka, szczelnie opatulając się kołdrą. Gdy ustało szczękanie zębami, poczuł nadchodzącą senność, nie długo potem zasnął. Musiał mieć w nocy gorączkę, skoro obudził się cały spocony, a pościel była w nieładzie jak po jakiejś walce. Wstał i poszedł wziąć szybki prysznic, rzadko go używał, wanna nie była przystosowana do tego rodzaju „ablucji”. Nie miał jednak innego wyjścia, nie będzie przecież śmierdział, cały dzień, całonocnym potem...


- Chodź Nellusia, idziemy na krótki spacerek. - pies przyleciał od razu, nadstawiając głowę do ubrania szelek. Był już po śniadaniu, żarcie psu też przygotował, da go psu po powrocie ze spaceru, zawsze tak postępował. Pół godziny później byli już z powrotem.

- Coby tu robić. - rozejrzał się po mieszkaniu i zabrał się za bieżące porządki. Nie miał dużo zajęcia, najwięcej czasu zajęło mu ściągnięcie wilgotnej pościeli i włożenie jej do pralki. Pogoda była ładna, słoneczna, do wieczora powinna wyschnąć. Zajął się przygotowywaniem obiadu, w przerwach serfował po Internecie. Gotował będzie po powrocie, obiad w południe to stanowczo za wcześnie, jak dla niego. Punkt dwunasta wyszedł z mieszkania, udał się na pobliski przystanek autobusu. Najpierw „Xero”, od kilku dni zapomina kupić tusz do drukarki, potem sąd, by sprawdzić termin rozprawy. A następnie do szpitala psychiatrycznego, odwiedzić Agnieszkę…


- Witaj Agnisiu, co dziś słychać u Ciebie, skarbie.

- Oddasz mi telefon – zamiast odpowiedzi usłyszał pytanie, wiedział, że nie da mu spokoju, zawsze o telefon dbała najbardziej.

- Nie mogę na razie… nie odpowiedziałaś mi na pytanie. - chciał wiedzieć, jak Agnieszka sama ocenia swoje samopoczucie.

- Dobrze, tylko spać mi się chce… i głowa trochę boli. - ospałość i ból głowy to efekt leków psychotropowych. Jednak nie to go niepokoiło, w czasie dalszej rozmowy coraz wyraźniej to widział. Agnieszka, jej psychika i rozumowanie bardzo się zmieniły, i to na gorsze. Znał ją, był z nią na co dzień od dziesięciu lat, często po 24 godziny na dobę. Wiedział, jaka bywa po lekach, a jaka bez ich zażywania. Nigdy nie widział jej w takim stanie.

- Dlaczego ze mną walczysz? Jak chcesz walki, to będzie walka.

- Nie chcę z Tobą walczyć, Agnisiu, nie z Tobą walczę, ale z nimi. - odpowiedział – To Ty, broniąc ich, walczysz ze mną, tego chcesz? - stwierdził.

- Nie, nie chcę… - jej pusty wzrok błądził po ścianach – Ja… ja już nic nie wiem, nie chcę tego… nic nie chcę… - jej krótkie zdania, ledwie słyszalne, wywarły na nim wrażenie zagubienia. I chyba była zagubiona, uciekała we własny świat, tak odległy od niego i wszystkich innych. Stawiała jakiś mur, za którym miała się czuć bezpiecznie. Tylko jak go pokonać, ta niewiedza sprawiała mu ból, gardło ściskała bezradność, a oczy zaczęły wilgotnieć.

- Agnisiu, wróć do nas… wróć do mnie. Po co chcesz się dalej z nimi zadawać. - zaczął ją przekonywać, chciał do niej dotrzeć, dotrzeć do jej umysłu.

- Nie mogę… nie wolno… oni… nie mogę… - w tym momencie spojrzała na niego, jakby rozumniej, w jej oczach zobaczył błaganie o pomoc, której nie potrafił jej dać. Nie, nie żeby nie chciał, lecz wszystko się sprzęgło przeciw nim, przeciwko Agnieszce, jakby celowo. Prawo i sądy, rozwalone przez ostatnie 5-6 lat. Ludzie, dla których nagle stali się obojętni, niektórzy wręcz przeciwni, bo ich różnica wieku, ich wspólne zamieszkiwanie kłóciło się z ich etyką katolicką. A przecież jeszcze niedawno sekundowali im, byli zachwycenie postępami Agnieszki i jego opieką nad nią. Czy zawsze tacy byli i ukrywali to, czy też to pokłosie narastającej polaryzacji nastrojów? Polaryzacji spowodowanej walką obecnego rządu i Kościoła z opozycją, o władzę i kształt Polski.

- Choć Agnisiu, pójdę już... – skrócił wizytę o dobre pięć minut, to dużo przy półgodzinnych spotkaniach – chodź, obejmij mnie. Podeszła i mocno objęła, przylegając do niego całym ciałem, nie pamięta, by kiedykolwiek tak mocno go uścisnęła. Przed wyjściem zapisał się na następną wizytę, za trzy dni, wcześniej nie mógł. Gdy drzwi się za nim zamknęły, puściły nerwy i uczucia, rozpłakał się bezgłośnie, rozpłakał obficie, prawie jak małe dziecko. Dobre dziesięć minut trwało, zanim potrafił się uspokoić na tyle, by iść do ordynatorki…


- Co się panu stało, dlaczego pan płakał. - pomimo wszystko ordynatorka zauważyła jego stan, to pewnie kwestia doświadczenia zawodowego.

- Nie nic wielkiego – odrzekł… i nagle nie wytrzymał, zadał pytanie, prosto z serca – Co to za bydlęta, żeby tak dziewczynę zniszczyć, doprowadzić do takiego stanu? - Ordynatorka spojrzała przeciągle i nic nie odpowiedziała.

- Pan pewnie po to zaświadczenie o stanie zdrowia Agnieszki? Dla kogo mam je wystawić?

- Potrzebne dla prokuratury by nadała, przyśpieszyła dalszy bieg sprawie o całkowite ubezwłasnowolnienie Agnieszki. - odpowiedział. Ordynatorka weszła do biura, zamykając za sobą drzwi. Czekał na korytarzu, jakiś kwadrans, gdy wyszła i podała mu pismo. Przejrzał je szybko, podziękował i ruszył w drogę powrotną…


©

24 lipca 2023

Codziennik… 013.

 

Codziennik… 013.


19 lipca A.D. 2023


wczorajszy dzień miał być dość sztampowy. Rano wrócił ze służby, wyprowadził psa, i nie jedząc nic, położył się spać. Spał do samego południa. Prawie prosto z łóżka, tylko robiąc toaletę i ubierając się, pojechał do banku. Trochę czasu mu zabrało czekanie w kolejce, by wybrać gotówkę. Przed czternastą był u siostry, oddać jej część gotówki na przechowanie. Miał z nią układ, oddawał jej część wypłaty na przechowanie. W razie potrzeby dokonywała, za niego, przelewy i część opłat. Sporadycznie, również wpadał do niej po drobne kwoty, nie zawsze opłacało się jechać do banku po 50-100 złotych. Resztę dnia miały mu zająć gotowanie, drobne sprzątani i dłuższy spacer z psem. Wieczorem zaś Internet i TV, w sumie nudny dzień, tak się wydawało…

Wieczorem jednak odebrał telefon, który dość mocno go zdenerwował, przy okazji wprowadzając znaczne poprawki w jego planach. Dzwoniła znajoma, kilka lat temu pracowała z Agnieszką i znajomość pozostała do dzisiaj. Kilka dni temu wróciła z Zamojskiego, była u rodziny cały miesiąc, i sąsiedzi zdążyli już jej zdać relację, co działo się w międzyczasie. Zaniepokoiła ją jedna wiadomość i obdzwoniła kilkoro znajomych, jej i Agnieszki. Teraz chciała zdać mu relację, z tego co się dowiedziała, a trochę informacji miała. Agnieszka, najprawdopodobniej, od miesiąca szukała pomocy. Nie mając gdzie się podziać i przespać, kilka razy dobijała się do mieszkania znajomej. Próbowała się również skontaktować z inną znajomą, nawet nocowała u byłego znajomego, takiego drobnego żula i pijaczka. Tego ostatniego znał, wiedział gdzie mieszka, kilka razy rozmawiał z nim. Jednak będzie się musiał wcześniej położyć, na pewno przed północą. Czekał go rano dłuższy spacer do niego. Autobusem, jadąc naokoło miasta, straciłby zbyt dużo czasu, a i Nella będzie zadowolona z długiego spaceru…


- Nella, Nella, gdzie jesteś piesku... – jego głos roznosił się po pustym jeszcze osiedlu.

Chodź do pana… Coś ty tam znalazła?… - pies wybiegł spośród krzaków. W połowie drogi Nella siadła i pomagając sobie tylnymi łapami, przejechała na tyłku jakiś metr po trawie. To znaczyło tylko jedno, zaczynała się u niej cieczka, przez kilka dni będzie musiał uważać, by nie poleciała za jakimś samcem na zaloty. Złapał psa za szelki i przypiął smycz, zerknął na zegarek, było kilka minut po siódmej rano. Osiedle wyglądało puste, gdzie, nie gdzie przemykały pojedyncze postacie spóźnialskich, to z powodu wakacji. Kto miał jechać do pracy, już pojechał, zaś dzieci i młodzież, zwykle wypełniająca ruchem osiedle, o tej porze, jeszcze nie powychodziła z mieszkań. Zresztą, w obecnych czasach, to była rzadkość zobaczyć większą ich ilość w jednym miejscu. Internet i komunikatory zastępowały im bezpośredni kontakt, zabawy i gry ruchowe zastąpiły im gry online. Tylko ci, co już poczuli „wolę Bożą” wychodzili, gromadząc się w okolicach ławek, internet nie zastąpi bliskości fizycznej związanej z rodzącymi się po raz pierwszy miłościami.

- Chodź Nellusia… idziemy dalej. - trochę już śpiesznym krokiem ruszył dalej. Pies wyprzedzał go o kilka metrów, smycz rozwijała się na długość prawie dziesięciu metrów. Niegłośnym gwizdaniem, i umiejętnie dając sygnały smyczą, kierował psa w odpowiednią stronę...


do mieszkania wrócił tuż przed piętnastą, do spodziewanej wizyty syndyka miał jeszcze godzinę, może trochę dłużej. Poranny spacer nie przyniósł spodziewanych rezultatów, no może oprócz korzyści wynikających z samego spaceru. Zapamiętany kiedyś dom odnalazł bez trudu, i lekko się zdziwił, dom był w lepszym stanie niż wtedy. Ciekawe kto się nim zainteresował, lokatorzy, których znał z widzenia, raczej do dbałych nie należeli. Nacisnął na przycisk dzwonka przy furtce i odczekał dwie minuty, nikt nie zareagował. Ponowił próbę kilkukrotnie, zawsze z tym samym efektem. Albo spali pijani, albo nie było ich w domu, co nie było czymś zaskakującym. Zniechęcony ruszył w drogę powrotną, cały spacer zajął mu prawie dwie godziny.

Po powrocie miał na tyle dużo czasu, że postanowił zajrzeć na pocztę elektroniczną, trochę poserfować po internecie. Chwilami przerywał, by nakarmić psa, sam też zjadł, nawet dość obfity posiłek, rodzaj amerykańskiego lunchu. Tuż po dwunastej w południe, wyszedł na przystanek autobusowy. Musiał pojechać do szpitala psychiatrycznego, chciał odwiedzić Agnieszkę i porozmawiać z jej lekarzem prowadzącym. Jednak i tutaj niewiele zdziałał. Lekarz, a w zasadzie lekarka prowadząca była na L-4, jakiś uraz stopy się przyplątał, pewnie skręcona kostka. Kiedy będzie tego nawet ordynator oddziału nie wiedział, prawdopodobnie dopiero w poniedziałek. Z Agnieszką też tylko kilka minut spędził, była prawie nieprzytomna po lekach. Poirytowany ruszył w drogę powrotną, po drodze wstępując na swoją ulubioną latte. Jak zwykle pomogła, uspokoił się i wyluzował, do mieszkania wrócił już spokojniejszy…


poderwał się na dźwięk domofonu, ruszył w stronę drzwi.

- Tak, słucham... kto tam.

- Dzień dobry… - w słuchawce domofonu usłyszał głos syndyka. - byliśmy umówieni na dzisiaj.

- Witam… - odpowiedział – piąte piętro, południowy korytarz. - dorzucił. Wziął klucze i ruszył na spotkanie syndyka. Pięć minut później byli w jego mieszkaniu. Syndyk uważnie rozejrzał się po mieszkaniu. Zajrzał do kuchni, oprócz lodówki i zmywarki nie było tam nic ciekawego.

- To pana własność? Zmywarka dość stara i w zabudowie, nie będziemy się nią zajmować. A lodówka? Widać, że raczej nowa, jakieś 2-3 lata. - było słychać zainteresowanie syndyka lodówką.

- Nie, nie moja. Jak już mówiłem w biurze, mieszkam z kurantką i dość duża część wyposażenia stanowi jej własność. - starał się nie okazywać po sobie poirytowania nabrzmiałego w ciągu dnia. Przeszli do sypialni, tutaj zainteresowało go szerokie łoże, typowe dla sypialni małżeńskich. Zauważył wyraźne zniechęcenie, u syndyka, gdy okazało się, że łoże to część stałej zabudowy całej ściany. W łazience uwagę syndyka przykuła pralka, kilkuletnia i dość wysłużona. Syndyk coś zakreślił w notatkach i więcej się nią nie interesował. Przeszli do pokoju dziennego, gdzie rozsiedli się przy stole. Syndyk zaczął się przyglądać meblom, same starsze, nie nadawały się już na sprzedaż. Poza tym część stanowiła wyposażenie wynajmowanego mieszkania.

- O ile pamiętam, to zgłaszał pan telewizor jako własność pana kurantki?

- Tak… -odparł syndykowi — fakturę mam w laptopie. Pokazać?

- Nie, nie trzeba – powiedział syndyk – A laptop jest pana, czy potrzebny?

- Jest mój i ma już pięć lat – jak na tego typu sprzęt to dość dużo, oboje o tym wiedzieli – Potrzebuję go do pracy, mam w nim całe swoje biuro. Zdigitalizowane wszystkie akta i dokumenty, tak potrzebne do pracy jako kurator, jak i te sądowe. - Syndyk pokiwał głową, pewnie sam miał wszystko w swoim laptopie i dobrze wiedział, jak to wygląda.

- Kwestia telefonu, to smartfon. Do czego pan go potrzebuje? - spytał syndyk.

- Wie pan, pracuję w ochronie. Czasami szybkość reakcji zależy od łączności z innymi. Telefon jest mi potrzebny. Czasami trzeba zrobić zdjęcie, przesłać szybko jakiś dokument. Na zwykłym telefonie nie jestem w stanie tego zrobić.

Ta odpowiedź usatysfakcjonowała syndyka, co do reszty jego rzeczy nie miał pytań, nie przedstawiał zainteresowania nimi. Zaczęli wypełniać odpowiednie dokumenty. Pół godziny później odprowadził syndyka do drzwi. Wizyta była zakończona…


©




Rozmowy z Abélardem Dýspistos’em _ Czym jest miłość… rozmowa 1

 

Rozmowy z Abélardem Dýspistos’em

(Czym jest miłość… rozmowa 1)


- aaa, to Ty, mój drogi przyjacielu, co Cię sprowadza do mnie?

- Witaj Mistrzu, nie wiem czy mogę zaprzątać Twoją głowę doczesnymi zmartwieniami ludzi. Pewnie masz nadmiar problemów, innych niż doczesne, do przemyślenia.

- Tym się nie przejmuj, właśnie skończyłem pewne przemyślenia i mój umysł chętnie odpocznie od poważnych spraw.

- W takim razie, czy mógłbyś mi, mniej więcej, powiedzieć czym jest Miłość? Mam bowiem siostrzeńca, któremu ciężko jest teraz zrozumieć samego siebie, a wydaje się, iż go dopadła Miłość. Szczerze mówiąc sam nie wiem czym owa Miłość jest i ciężko jest mi ulżyć przyjacielowi, próbując mu wytłumaczyć co się teraz z nim dzieje.

- ... hmmm... Od nader trudnego pytania zaczynasz, bowiem miłość ma dla każdego, z ludzi, trochę inny wymiar. Czym innym jest dla kobiety, a czym innym dla mężczyzny. Czym innym dla młodzieży, a czym innym dla osób starszych.

- Lecz Mistrzu, czyż nie ma jakiegoś jednego ogólnego schematu, odpowiedniego dla wszystkich?

- Spróbuję, lecz musimy pominąć takie aspekty miłości jak np. romantyzm, dążenie do zaspokojenia potrzeb cielesnych, etc. Skupimy się raczej na tej bardziej pragmatycznej, choć być może najcenniejszej formie Miłości, która jest potrzebna do trwałego i udanego związku dwojga ludzi.

- Będę rad, Mistrzu, usłyszawszy każde Twoje przemyślenie w tej sprawie.

- Podstawą każdej miłości są te same uczucia które czujemy do członków swej rodziny, oczywiście mam na myśli rodzinę taką jaką przeważnie oczekujemy, każdy od swojej. A więc poczucie bezpieczeństwa, chęć niesienia pomocy w każdej sytuacji, chęć dzielenia cierpień i radości drugiej osoby, chęć poświęcenia ważnych dla Ciebie wartości, niekiedy z życiem włącznie. To również pełna szczerość i czucie się swobodnym w swoim towarzystwie, zrozumienie i wdzięczność, pociechę i czułość. Większość tych wartości i uczuć każdy zna i sam sobie je dopowie. I, na pewno wiesz że wymagają wzajemności i pewności ich otrzymania w równym stopniu w jakim je komuś ofiaruje.

- Mistrzu, lecz taką Miłość czujemy, tak do rodziny, jak i nieraz do przyjaciół. Lecz czym Miłość do rodziny różni się od Miłości do kobiety, lub mężczyzny, z którymi pragniemy się związać na stałe.

- Czym jednak różni się miłość do kobiety, czy mężczyzny, od miłości do rodziny? Przede wszystkim tym że w każdej sytuacji te uczucia mają pewien nadrzędny priorytet. To właśnie od tej osoby, w pierwszej kolejności, oczekujesz tego wszystkiego, o czym wcześniej wspomniałem. To właśnie tej osobie dajesz, w pierwszej kolejności, wszystkie swoje uczucia. Jeżeli jeszcze dołożysz do tego wszystkiego sferę intymną. To przyśpieszone bicie serca i przyjemność związaną z bliskością czy dotykiem drugiej osoby. Tą rodząca się chęć na nowe doznania związane z własnym ciałem, pocałunki i całą resztę. To właśnie jest miłość między kobietą a mężczyzną. Tak więc, niech przypomni sobie wszystkie uczucia jakie zawsze chciał dostać od rodziny, w chwilach dobrych i złych. Zwielokrotni je i doda do tego to co chciałby dostać i ofiarować, drugiej osobie, ze sfery intymnej. Jeżeli wyjdzie Mu, że to chce ofiarować, i z wzajemnością dostać od drugiej osoby, to jest właśnie Miłość która Twego siostrzeńca, prawdopodobnie, dopadła.

- Czy to wszystko, Mistrzu, tak banalne i mało romantyczne wytłumaczenie co to jest Miłość?

- Tak, to chyba wszystko, pomnij, iż rozmawiamy o tej najczystszej formie Miłości, pozbawionej egocentryzmu i nie nastawionej tylko na chęci zaspokojenia swoich potrzeb cielesnych. Pominęliśmy również romantyzm, który nadaje Miłości to o czym ludzie tak marzą. Może wyszło to mało romantycznie. Lecz romantyzm rodzi się we wspólnie przeżywanych chwilach, chwilach których nie jesteśmy zaplanować, tak co czasu jak i okoliczności. Romantyzm to również wspólne wspomnienia i chęć wspólnego przeżycia dalszych chwil, które staną się pożądanymi wspomnieniami. Niestety, a może to i lepiej, romantyzm jest tak bardzo uzależniony od sytuacji, od czasu i nas samych że głupotą byłoby wypowiadać się o nim. A tym bardziej, idiotyzmem by było, opisywanie, nawet w ogólnym zarysie, romantyzmu.

- Dziękuję Ci Mistrzu, za tak wyczerpującą odpowiedź. Nie sądziłam, że można w logiczny sposób wytłumaczyć na czym polega miłość. Rozmowy z Tobą są bardzo kształcące, czy mogę kiedyś jeszcze zając Twój czas rozmowami o problemach które mnie nurtują?

- Oczywiście, Przyjacielu, rozmowy z Tobą są nawet inspirujące. Choć to sprawy lżejsze niż, te nad którymi zajmują się filozofowie, lecz nie mniej ważne. Wszak jesteśmy ludźmi, i wśród ludzi żyjemy...


©





22 lipca 2023

Codziennik… 012.

 

17 lipca A.D. 2023.



w niedzielny poranek spał do 10:00 i nie, wcale nie za długo, spać poszedł o trzeciej nad ranem. Chciał, w sobotę, pooglądać jakiś film, lecz internet go wciągnął i o filmie zapomniał. Wpierw przejrzał pocztę, lecz nic ciekawego nie było. Potem zajrzał na swój portal literacki, oraz na Twetter’a. Skacząc z jednego na drugi, spędził czas aż do północy, może trochę dłużej. To jego dwa ulubione, zawsze coś interesującego się na nich dzieje. Zwłaszcza na TT w związku z nadchodzącymi wyborami jest dość duży ruch. Sam nawet zaangażował się w kilka projektów, społeczeństwo wrzało, gdy na jaw wychodziły kolejne przekręty i afery rządzącej partii. Ludzie mieli dość kłamstw i defraudacji publicznych pieniędzy. Takie afery jak z zakupem willi dla bonzów rządzącej partii, czy nierozliczone dotacje dla wybranych podmiotów budziły sprzeciw. Inne, jak afera ze zbożem z Ukrainy, czy ze zbiorem malin zaczęły buntować wieś, do niedawna silne zaplecze obecnego rządu. Zaczęli buntować się górnicy na Śląsku i inne grupy społeczne, czy zawodowe. Do tego doszły protesty wobec ustawy antyaborcyjnej. Naród obwinia ją za spowodowanie śmierci kilku kobiet, za poniżanie kobiet w każdy możliwy sposób. Policja, jak za czasów komuny Milicja, zaczęła być postrzegana jako wróg społeczeństwa i Narodu. No i to totalne i coraz szersze zniesmaczenie rolą Kościoła Katolickiego. To przeobrażanie uroczystości religijnych w wiece partyjne, niejasne zasady finansowania, wypowiedzi niektórych członków kleru, i wiele innych spowodowało dość gwałtowny spadek religijności. Młodzież zaczęła wypisywać się z lekcji religii w szkole, starsi zaczęli krytykować i przeciwstawiać się swoim księżom. Zaś symbol polskiej religijności, Częstochowa, zapoczątkowała szereg petycji z żądaniem wycofania religii ze szkół. Zauważył to nawet sam papież Franciszek, dając wyraz swego niezadowolenia przy mianowaniu nowego kardynała. Pominął jednego z najbardziej politykujących biskupów, namaszczając jednego z bardziej umiarkowanych. Tak rozdartego i skonfliktowanego społeczeństwa w Polsce nie było od czasu lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Dotknęło to również i jego, za udział w proteście warszawskim, czwartego czerwca tego roku, został przeniesiony na inne stanowisko. Niby gorsze, lecz dla niego okazało się lepsze, przynajmniej, dopóki nie było dużych mrozów, bo na nowej dyżurce ogrzewanie było fatalne. Nie to jednak zaprzątało jego myśli, do zimy jeszcze daleko a on miał inne problemy na głowie…


w niedzielę zaczął całonocną służbę, do domu wrócił więc rano, nawet niezbyt późno. Wyprowadził psa, na krótki spacer, przebrał się i położył spać. Ze snu wyrwał go dzwonek telefonu. Wstał z zamiarem opieprzenia dzwoniącego, lecz w tym momencie odezwał się budzik. Uspokoił się, i tak by nie pospał dłużej.

- Cześć mój jedyny bracie. - w telefonie usłyszał głos siostry, taki jakiś spięty, zdenerwowany – Greg, ty ostatnio masz jakieś konszachty z opozycją rządową, co to się dzieje, dlaczego ludzie zaczynają nagle wariować? - tak, siostra była czymś mocno zdenerwowana. Pokrótce naświetlił jej ostatnie wydarzenia i nastroje.

- Trzeba czasami oglądnąć jakieś wiadomości, a nie tylko MTV. Co się stało, coś taka nerwowa, masz jakieś problemy w pracy? - tym razem to on zaczął wypytywać.

- Nie, nie w pracy. Twój młodszy siostrzeniec zwalił się do domu rodzinnego. Wyobraź sobie, pół roku po zaręczynach, już zaczęli planować i uzgadniać termin ślubu, a tej popieprzonej Ślązaczce szajba odbiła i wyrzuciła go z domu, zerwała zaręczyny – o, to coś nowego, nie dziwił się już zdenerwowaniu siostry.

- Dąbrowa to nie Śląsk, to Czerwone Zagłębie, taka z niej Ślązaczka jak z nas Holendrzy, czy Belgowie – nawiązał do bardzo starych dziejów ich rodu.

- Opowiadaj, po kolei i ze szczegółami – siostra zaczęła opowiadać. Zaczęły się potwierdzać jego wcześniejsze obserwacje. Jak zaczęła nagle biegać do kościoła, jak zaczęła się zachwycać jakimś księdzem. Ksiądz Tosiek to, ksiądz Tosiek tamto, ta nagle nadmierna, wręcz ortodoksyjna religijność musiała się też przekuć na konkretne poglądy polityczne. Ich rodzina zawsze była wierząca i religijna, jednak nieortodoksyjna. Politycznie również bardziej pośrodku, niż w prawo, czy lewo. No to się dostało chłopakowi, musi to ciężko przeżywać. Czuł, że za kulisami jeszcze kryło się coś innego, coś związane z uczuciami. Raczej jakiś chłopak, bo przecież nie sam ksiądz. Chyba dobrze, że zaczął się angażować politycznie. Jesienne wybory muszą przerwać tą całą szopkę. Inaczej Polska, z państwa demokratycznego, zamieni się w państwo wyznaniowe, i to ortodoksyjnie wyznaniowe. Konkordat to tylko rodzaj umowy międzynarodowej, a nie akt inkorporacji. Na przestrzeni całej historii nie było takiego momentu. Słowiański lud, jaki tworzył naród polski, nie był zwolennikiem tyrani i ortodoksji…


spojrzał na zegar, była już trzynasta godzina. Rozmowa trwała godzinę. Do banku już nie zdąży dzisiaj, o tej porze zaczynały się tworzyć kolejki. Zabrał się za przygotowanie obiadu i kanapek do pracy. Po obiedzie wyprowadził psa, ma dziś szczęście, może sobie pozwolić na ponad półgodzinny spacer. Po powrocie przebrał się i wyszedł na autobus. Na służbę stawił się na kwadrans przed siedemnastą. Miał jeszcze czas, by iść do biurowca, kupić w automacie kawę i jakieś paluszki...


©

Codziennik… 011

 15 lipca A.D. 2023


w mieszkaniu przywitał go trzask zamykanego gwałtownie okna w kuchni. To efekt przeciągu, powstałego przy otwarciu drzwi mieszkania. Niecałą godzinę temu, gdy wychodził z Nellą na spacer, pootwierał wszystkie okna. Mieszkanie musiało się gruntownie przewietrzyć, robił to sukcesywnie raz na kilka dni. Zwykle był wtedy w mieszkaniu, dziś postanowił zrobić to w czasie gdy będzie na spacerze. Całe szczęście, że w kuchni nie można było całkowicie otworzyć okna, więc uderzenie zamykanego się okna nie było zbyt mocna. Ściągnął Nelli szelki, jak zwykle pobiegła do swojej nory, czekając tam, aż przygotuje jej żarcie. Taki już rytuał, lecz dziś poczeka trochę dłużej. Najpierw drobne porządki w sypialni, ubrał świeżą pościel i zaścielił łóżko. Z wieszaka stojącego w rogu pościągał rzeczy do prania, nastawił odpowiedni program pralki i uruchomił ją. Przy okazji dokonał drobnych poprawek w porządku panującym w łazience. Powinien jeszcze porządnie wyszorować wannę, ale to zrobi jutro, przy okazji kąpieli. Mieszkając tymczasowo sam, nie musiał się przejmować, że ktoś będzie chciał z niej skorzystać. Przygotował Nelli żarcie, zawołał ją i poszedł siąść na chwilę w fotelu…


wczorajszy dzień minął raczej spokojnie. Miał dość duży ruch towarowy między jedenastą przed południem a piętnastą po południu. To jednak była norma, w tych godzinach przychodziło wsparcie, w dwójkę swobodnie sobie radzili. Wcześniej jednak było nudno, nie mógł rozłożyć notepad’a, poświęcił więc czas na rozmyślania. Jego myśli, od dłuższego już czasu, zajmowały dwie dziewczyny, La Petitefeu i Agnieszka. Jego stosunek i uczucia do nich, jak i ich uczucia do niego…


patrząc wstecz, wyraźnie widział, że całe jego życie to huśtawka dwóch postaw psychologicznych. Mieszanina introwertyka z ekstrawertykiem, co przeważało, i dlaczego przechodził z jednego stanu w drugi, tego żaden psycholog nie był w stanie stwierdzić. We wczesnym dzieciństwie przeważał chyba introwertyzm, nawet podejrzewano go o któryś stopień autyzmu. Dopiero gdzieś od przedszkola, od tzw. starszaków, zaczął przejawiać pewne cechy ekstrawertyka. Sporadycznie, bo sporadycznie zaczął brać udział we wspólnych zajęciach, szukać towarzystwa wybranych dzieci. Dziś wie, że wymagało mocnych emocji, nie koniecznie związanych z jakimkolwiek zagrożeniem. Raczej dotyczących emocji intelektualnych, zainteresowania, zaciekawienia czy wręcz ciekawości…


urodził się jako leworęczny i to, że np. pisze prawą ręką, było efektem żmudnego i długotrwałego „samogwałtu” na własnych preferencjach manualnych. Nie tylko rodzina go do tego zmuszała, to też efekt pewnej alienacji wśród rówieśników spowodowanej właśnie leworęcznością. W okresie, gdy jego zachowanie było przepełnione cechami introwertycznymi, nie przeszkadzało mu to. Potrafił zająć się sam sobą, uwielbiał czytać i rozmyślać. No właśnie, był też nadaktywny mentalnie, nie potrafił wyłączyć intensywnego myślenia, stale nad czymś rozmyślał i dedukował. Lecz przychodziły okresy, gdy spotykał ludzi nadzwyczaj ciekawych pobudzających jego ciekawość, a zwłaszcza jego intelekt. Przy nich zaczynał żyć pełnią, wykazywał cechy typowe dla ekstrawertyków. W takich sytuacjach alienacja była przeszkodą, przynajmniej wówczas, gdy był młodym człowiekiem. Dopiero po wielu latach spotkał się z określeniem tego typu zachowań – sapioemocjonalizm. Podświadomie blokował dostęp do siebie ludzi miałkich, nijakich i poniżej pewnego poziomu. Nawet ich nie dyskryminował, potrafił z nimi porozmawiać i być, przez jakiś czas, w ich towarzystwie. Po prostu unikał takich ludzi, wolał swoją samotność…


ze wspomnień wczorajszego dnia wyrwała go znana melodia, pralka zakończyła swą pracę i mógł już wywiesić pranie. Kwadrans później wkroczył do kuchni i zabrał się za przygotowywanie posiłków na następne kilka dni. Zajęło mu to kilka godzin, zwłaszcza iż starannie posprzątał po sobie kuchnię. Przy sobocie, chociaż raz w tygodniu wymagała gruntownego porządku. Pomimo codziennego bieżącego sprzątania, zawsze gdzieś coś umknęło uwadze. Późnym popołudniem, z nieodzowną kawą zasiadł przed telewizorem, z laptopem na kolanach. Zamierzał dłużej posiedzieć, jutro niedziela, więc mógł dłużej pospać…


©

Codziennik... 010

 13 lipca A.D. 2023


szelest przekładanych papierów, w segregatorze roznosił się po całym mieszkaniu.

- Do cholery, gdzieś tutaj musi to być...- wyrwało mu się półgłosem. Aż pies podniósł głowę, patrząc zdziwiony, co też jego pan wyprawia. Normalnie wydrukowałby te dokumenty, miał je zdigitalizowane na dysku. Lecz dzisiaj potrzebował oryginały, no i zapomniał kupić tusz do drukarki. W końcu odnalazł wszystkie, ostatni był włożony do innej koszulki, skrył się między innymi dokumentami. To właśnie on wprawił go w ten nerwowy stan. Zapakował dokumenty do podręcznego skoroszytu. Teraz mógł zająć się przygotowaniami do wyjścia, miał ponad godzinę czasu…


autobus wlókł się ponad miarę, godziny szczytu to i korki na ulicach. I tak wysiadł o dwa przystanki za wcześnie, nie skojarzył, że od drugiej strony miałby dużo bliżej. To efekt stresu ostatnich dni, no i niedospania. Rano wrócił z pracy, nim się położył, minęło prawie dwie godziny. Dzień wcześniej zostawił bałagan w kuchni, nagle musiał jechać ponad godzinę wcześniej. Do tego trochę dłuższy, bo ponad półgodzinny, spacer z psem. Ostatnio trochę zaniedbywał Nellę. Już w pidżamie włożył służbową koszulę do pralki, resztę wsadu przygotował przed pracą. Nastawił program i uruchomił pralkę, nim wstanie, zdąży się wyprać. Sen też nie przyszedł od razu, choć był intensywny to jednak krótki, raptem niecałe trzy godziny. Spokojnie zrobił to co wymagało życie codzienne i wyszedł na autobus…


pod kancelarią był o trzy kwadranse za wcześnie.

- Iść na spacer, czy wejść i czekać wewnątrz na umówioną godzinę? - intensywny deszcz nie zachęcał do spaceru. Zapalił papierosa i pomyślał o swojej La Petitefeu, to z jej powodu postanowił przerwać marazm, w jakim żył ostatnie 7-8 miesięcy. Dla niej zaczął starania o dodatkową rentę, i dla niej wszczął procedurę „upadłości konsumenckiej”. Te trzy „nakazy zapłaty” obaliłby na drodze sądowej, lecz to wymagało czasu, a z jej powodu czas zaczął być drogocenny. Od czasu wojska, by żyć „normalnie” potrzebował mocnych wrażeń i emocji, a L’Attente mu je zapewniała. Spojrzał na zegarek, jeszcze pół godziny – A co tam, tutaj czy wewnątrz… wsio rawno… - pomyślał. Zgasił drugiego papierosa i sięgnął do przycisku dzwonka.

- Kancelaria prawna, słucham – w domofonie odezwał się damski głos.

- Dzień dobry, nazywam się… Jestem umówiony na spotkanie z syndykiem. - usłyszał ciche brzęczenie, elektrozamek został zwolniony. Pchnął drzwi, otwarły się z lekkim oporem, i wszedł do kamienicy...


na półpiętrze, w drzwiach kancelarii, czekała sekretarka.

- Dzień dobry, proszę chwilę zaczekać w tym pokoju. - cofnęła się dwa kroki i wskazała ręką pokój. Urządzony skromnie, lecz i gustownie, na pewno funkcjonalnie. Po szczegółach poznał, że była to niegdyś kuchnia. Pokój socjalny pewnie był urządzony w byłej łazience. Były dość przestronne i dla czworga osób wystarczające, w tym celu. Znał te stare kamienice, wiele lat projektował i przerabiał, istniejące w nich mieszkania. Prawie dwadzieścia lat zajmował się instalacjami grzewczymi i wewnętrznymi.

- Witam, jestem… - odwrócił się w stronę wejścia do pokoju. Przed nim stał trzydziestoletni mężczyzna. Przedstawili się sobie i oboje usiedli przy niedużym stole konferencyjnym.

- Może zaczniemy od ogólnego przedstawienia, czym jest „upadłość konsumencka”. Czy ma pan jakieś pytania? - syndyk był uprzejmy, i rzeczowy jednocześnie.

- Studiowałem kiedyś prawo, przejrzałem również internet. Może przejdziemy do bardziej szczegółowych spraw. - odrzekł, obserwując jednocześnie lekkie zaskoczenie i pewną ulgę na twarzy mężczyzny. Widocznie był przygotowany na trudną rozmowę z kimś, komu trzeba wszystko „ładować łopatą” do głowy. Tacy klienci zdarzali się chyba pęczkami, przeważnie „upadłość” ogłaszali ci, co na prawie się nie znali i dlatego „wierzyciele” ich osadzali jak niedźwiedzia w czasie polowania…


rozmowa, choć rzeczowa i dość płynnie prowadzona, wymagała jednak dużo czasu. Zwłaszcza, że musiał syndykowi wyjaśnić zawirowania dotyczące sprawy, a wynikające z faktu zamieszkiwania z nim osoby ubezwłasnowolnionej częściowo, nad którą sprawował kuratelę. Najwięcej czasu zajęło ustalenie majątku ruchomego, w części należącego do niego, a w części do podopiecznej. No i sprawa rachunku bankowego na jego nazwisko, na które wpływały wyłącznie dochody podopiecznej. Oficjalnie dysponował nim, lecz kwoty tam widniejące nie należały do niego. Nie mógł pozwolić, by syndyk zajął je na poczet jego sprawy, groziło to krzywdą dla Agnieszki i utratą przez nią środków na życie.

- To co, mamy prawie wszystko ustalone. Resztę omówimy podczas mojej wizyty u pana w mieszkaniu. Tylko kiedy? - to proste pytanie trochę nastręczyło mu problemu.

- Nie mam przy sobie grafiku służb. Czy możemy umówić się telefonicznie? Zadzwonię w poniedziałek. - nie pozostawało mu nic innego, jak właśnie w ten sposób wybrnąć z tej sytuacji.

- Bez problemu. To pozostało nam jeszcze sprawa podpisania odpowiednich dokumentów, zwłaszcza upoważnień. - oboje spojrzeli na stertę papierów leżących na skraju stołu. Zabrali się do przeglądania i czytania ich, po wyjaśnieniu niektórych zapisów podpisał je. Po godzinie, spędzonej z syndykiem, mógł skierować się na autobus…


po niewielkich zakupach, lodówka trochę zaczynała świecić pustkami, do domu wrócił około 17

:00. Spacer z psem, kolacja dla nich obojga, i zasiadł do komputera. Planował sprawdzenie poczty elektronicznej i odpisaniu na najpilniejsze. Chciał również sprawdzić niektóre paragrafy prawne, i odwiedzić swoje portale, zwłaszcza literacki i TT. Postanowił położyć się wcześniej spać, jutro musi wstać po trzeciej rano. Służbę zaczynał o piątej, a przed nią trzeba się przygotować. No i psa wyprowadzić, choćby na 10-15 minut…


©

Rozmowy z Abélardem Dýspistos’em _ O miłości niespełnionej… rozmowa 2

 

Rozmowy z Abélardem Dýspistos’em

(O miłości niespełnionej… rozmowa 2)



- Witaj przyjacielu, cóż to robisz samotnie, pośród tego ogrodu.

- Bądź pozdrowiony, Mistrzu. Siedzę i rozmyślam o życiu i jego aspektach.

- Widzę, że Twoja nadaktywność mentalna jest równie ogromna, jak moja, a na pewno większa niż zwykłego człowieka. Nie potrafisz siedzieć bezczynnie, stale musisz zaprzątać swój umysł problemami wszechświata.

- Tym razem tylko problemami ludzi i ich losem… Mistrzu, czy masz chwilę czasu, byśmy mogli wrócić do naszej ostatniej rozmowy o miłości, o kobiecie i mężczyźnie zagubionych na ścieżkach swych uczuć?

- Bardzo chętnie, nie mam w tej chwili umysłu zaprzątniętego niczym ważnym, a jak wiesz, nie lubię, gdy umysł nadmiernie wypoczywa. To szkodzi jego giętkości i zdolności pojmowania otaczającego świata. Cóż więc Cię interesuje?

- Wyjaśniłeś mi ostatnio, że choć powody mają różne, to ich potrzeby są takie same. Że powinni być razem szczęśliwi i iść wspólną drogą. Jednak jest inaczej, idą dwiema różnymi drogami, pomiędzy którymi jest znaczna odległość, bardziej dzieląca ich, niż łącząca. Pochodzą bowiem z dwóch różnych środowisk, inaczej są wychowani i inaczej postrzegają świat. Inaczej widzą swój związek, jak i swoją rolę w nim.

- W Twojej wypowiedzi jest zawartych kilka pytań, kilka problemów. Zajmijmy się nimi w odpowiedniej kolejności, a zacznijmy od ich, tak różnych, jak się wydaje dróg, którymi podążają. Pogląd, że idą dwiema różnymi drogami, jest w najwyższym stopniu błędny. Zajęci, w różnym stopniu doczesnością, nie potrafią spojrzeć na siebie z pewnym dystansem. Gdyby, choć na chwilę porzucić troskę o sprawy doczesne i spojrzeć na swój los z dystansu, spostrzegliby jedno. Owóż, oni oboje idą tą samą drogą, w tym samym kierunku i do tego samego celu, choć trzeba przyznać, że po różnej stronie tejże drogi. To zaś, co pomiędzy nimi, co wydaje się dzielić ich, jednocześnie łączy oboje. Są oni oboje jak awers i rewers jednej monety, zaś to, co pomiędzy nimi, jest jak igła strzykawki. Igły raz dającej życie, innym razem znowu je odbierającej, w zależności od zawartości strzykawki. Ta droga jest ich karą i odkupieniem, odkupieniem będącym jednocześnie próbą ich samych. Jest również tymczasową nagrodą potrzebną im obojgu w drodze do nagrody ostatecznej.

- Mistrzu, w jaki sposób karą, a nie krzywdą... i karą za co? W jaki sposób mają odkupić swoje winy… i jak kara, czy odkupienie może być jednocześnie nagrodą?

- Mój Przyjacielu, znów zadajesz trzy pytania, w jednym. Pozwolisz, że odpowiem Ci na nie pojedynczo, w kolejności, w jakiej je zadałeś.

Kobieta i mężczyzna są dla siebie jak dwie, przeznaczone sobie, połówki jednej całości. I każde z nich marzy, by znaleźć tę najbardziej pasującą, najbardziej idealną połówkę, przeznaczoną dla nich. Podobno jest tylko taka jedna i możemy ją spotkać w wyznaczonym miejscu i czasie. Nie wszystkim się to udaje, z różnych powodów. Jedni wybierają siebie jako połówki nieidealne, choć pasujące do siebie. Z różnych powodów się tak dzieje, często zauroczeni drugą połową nie sprawdzają dokładnie, lub jest to narzucone przez innych. Nie jest to zdrożne i grzeszne, choć Ci ludzie czują niedosyt Miłości i tęsknią, często nieświadomie, za swoją przeznaczoną połową. Drudzy, igrając z własnymi uczuciami, jak i z uczuciami innych, odrzucają swoje przeznaczenie. I czynią to z pychy. Odrzucają spotkane przeznaczenie, wierząc, iż spotkają coś dużo lepszego. I zazwyczaj zostaje im to, co jest gorsze, niż mogli mieć. Trzeci zaś, nie czekając na swe przeznaczenie, jawnie i świadomie sięgają po coś, co im się nie należy, co nie było im przeznaczone. Często krzywdząc tych, których wybiorą, jak i tych, którzy byli sobie przeznaczeni. I zwykle ich drogi skręcają tak, że się te przeznaczone połowy już nie spotykają. Ich karą jest świadomość popełnionego błędu i wieczna tęsknota za tym, czego dostać już nie mogą.

- Rozumiem Mistrzu, lecz co ta kara ma wspólnego z tymi dwojga. Z powstałym obecnie zawirowaniu w ich uczuciach. Według Twoich słów mieli się nie spotkać.

- I tak by było, gdyby nie zamiary Najwyższego wobec nich. I choć nie nam dochodzić Jego zamiarów, to domyślać się można ich kilka. Po pierwsze, być może Najwyższy uznał, iż to nie wystarczająca kara. Być może jedno z nich, lub oboje nic sobie z kary nie robili i nadal igrali z uczuciami swoimi, i innych. Tedy nie ma dla nich ratunku, nigdy się nie porozumią i cierpieć będą, aż po kres swych dni. To będzie jednocześnie ich kara, a zarazem pokuta. Istnieje jednak i druga możliwość. Najwyższy, widząc ich los i udrękę, uznał, iż zasłużyli na drugą szansę, postanowił poddać ich próbie, czy dojrzeli do Miłości, czy też znów ją odrzucą. Czy będą w stanie pogodzić, to co im było i jest przeznaczone, z tym, co przeszłość na nich nałożyła. Jest jeszcze jedna możliwość, jeżeli podejmą wyzwanie, jeżeli nie odrzucą tej Miłości, może ona być im nadzieją i pomocą. Albowiem taka Miłość, oprócz wiadomej nadziei na przyszłą szczęśliwość we dwoje, potrafi dać siłę i odwagę, by spełniać dobrze i szczerze zobowiązania z przeszłości, których porzucić nie powinni i nie mogą.

- Mistrzu, masz na myśli związki, w jakich obecnie są uwiązani?

- Nie przyjacielu, nie o same ich związki chodzi, te dawno wypalone nie powinny im stać na przeszkodzie. Lecz każda przeszłość, każde przeszłości związki rodzą pewne zobowiązania, które powinny być kontynuowane, a więc brane pod uwagę również w nowym związku. Grzechem by była krzywda innym wyrządzona dla własnego pragnienia. I tutaj, ich Miłość może się im bardzo przysłużyć. Nadzieja bowiem zawarta w tej Miłości, potrafi nadać nowy sens ich życiu. A tym samym spowodować by swe obowiązki wykonywali z większą życzliwością i radością, z korzyścią dla bliskich i otoczenia. Im samym również może być bardzo pożyteczna. Bliscy ich, gdy posiądą wiedzę o ich tajemnicy, o ich uczuciach, będą przeciwni temu, z obawy o własną krzywdę. Jeżeli jednak spostrzegą, że ta Miłość nie tylko nie dąży do ich krzywdy, lecz robi wszystko by ich przed krzywdą ustrzec, mogą zacząć sprzyjać ich uczuciom. Wtedy nie tylko nie będą przeciwni, lecz mogą nawet sami namawiać do zakończenia starego i podjęcia nowego związku. Zwłaszcza gdy stary związek, również i w ich oczach wydaje się martwy i nieszczęśliwy, a zobaczą, ile szczęścia daje im obojgu, ich wzajemne uczucie. Jak sam więc widzisz, taka Miłość to nie tylko kara i pokuta, lecz również próba, nadzieja i nagroda.

- Mistrzu, czy to już wszystkie powody, dla których Najwyższy może obdarzyć dwoje ludzi taką Miłością?

- Nie mój przyjacielu. Nikt nie zna i nigdy nie pozna zamiarów Najwyższego, więc tych powodów może być dużo więcej. Również w moim umyśle pojawia się ich jeszcze kila, choć już nie powiązanych z kochankami, lecz z innymi ludźmi z ich otoczenia.

- Jakież to powody, czy możesz mi o nich opowiedzieć, Mistrzu?

- Porozmawiamy o nich już innym razem. Dziś już późno, zaraz kolacja, po której jeszcze kilka spraw mam do załatwienia, nim położę się do snu… Jutro też jest dzień, a każdy dzień jest dobry na rozmowy…

- Dziękuję, Mistrzu, za rozmowę i naukę…



Abélard Dýspistos

©

Rozmowy z Abélard'em Dýspistos’em - O miłości niespełnionej… rozmowa 1

 

Rozmowy z Abélard'em Dýspistos’em

(O miłości niespełnionej… rozmowa 1)



- Cóż Cię trapi, przyjacielu? Nad czym rozmyślasz?

- Mistrzu, czy można pozbyć się Miłości?

- Dlaczego by ktoś się chciał jej pozbyć? Miłość jest darem Najwyższego, a człowiekowi nie wolno odrzucać jego darów. Odrzucenie Jego darów, wcześniej, czy później mści się na ludziach, jak nie na nich samych, to na ich potomnych. Ludzie tego nie rozumieją i nie dostrzegają, szukając winy, za wszelkie nieszczęścia, poza sobą, zamiast w sobie samych... Więc, dlaczego chcą się pozbyć tej Miłości?

- Bo to Miłość „niespełniona”, niemożliwa do „spełnienia”. On pragnie uczuć, ona zaś bliskości cielesnej. Mówiłem Ci już o nich.

- Nie ma takiej Miłości, Miłość „niespełniona” nie istnieje. Nie potrafią się porozumieć, by spełnić swoje potrzeby, choć oboje wiedzą, że tylko siebie wzajemnie potrzebują. To trudna i wymagająca Miłość, którą Najwyższy obdarza nielicznych wybranych.

- Jak to, Mistrzu? Nie rozumiem, dlaczego tak sądzisz.

- Ponieważ taka Miłość jest karą i nagrodą jednocześnie dla nich, jest próbą ich serc i woli. Równocześnie stają się „narzędziem” w ręku Najwyższego, wobec innych ludzi. Narzędziem karzącym jednych, innym zaś dającym nadzieję. Ludzie widzą, w niej Miłość „niechcianą i grzeszną”, choć powinni widzieć Miłość „pożądaną i błogosławioną” wolą i mądrością Najwyższego.

- A oni, ci dwoje, cóż uczynić z nią mają, by przejść swoją próbę, a nie zatracić się w grzechu i w szaleństwie? Wyjaśnij mi to, aby można było im, i innym, pomóc.

- Aby nasza rozmowa miała sens, abyś mógł to pojąć, musimy podążać krok po kroku, zaczynając od nich samych. Od ich uczuć, strachów i oczekiwań, w tym i ich potrzeb serca i ciała. Rozmyślałem o nich, oni nie znają siebie samych, nie znają swoich potrzeb, dlatego nie potrafią się porozumieć. Oboje pragną tego samego, pragną i potrzebują właśnie siebie wzajemnie, lecz boją się do tego przyznać.

- Skąd się bierze w nich ta bojaźń, Mistrzu?

- Z poglądów i wielowiekowych nauk tych, którzy sami nie pojmując świata i duszy ludzkiej, chcą nad nimi sprawować władzę. Nie znając istoty i zamiarów Najwyższego, próbują jego istotę i zamiary interpretować i tłumaczyć na ułomny ludzki język, język ludzkich uczuć i potrzeb. Ja sam, nie wiem wszystkiego o istocie i zamiarach Najwyższego, więc nie możesz mnie traktować jak najwyższy autorytet. Nie możesz moich słów traktować jak wyrocznię mądrości. Wiedza moja nie wywodzi się z poznania istoty i zamiarów Najwyższego, lecz z przemyśleń własnego sumienia i rozumu. A jeżeli ona, ta moja wiedza i mądrość jest większa niż ich, to tylko dlatego, iż dawno temu odrzuciłem pragnienie osobistej chwały, własnego bogactwa i pożądania władzy nad innymi. Czego oni nie robiąc, pozwalają, by ich nauki były skażone tym wszystkim. Chwała, bogactwo i władza, w połączeniu z egocentryczną pychą to furtki, które dają dostęp do nas Szatanowi, by przejął nad nami władzę.

- Powróćmy jednak, Mistrzu, do meritum naszych rozważań, do ich dwojga i tego co ich dotknęło, ich Miłości.

- Masz rację, przyjacielu, zacznijmy więc od nich samych, od ich potrzeb, które w ich mniemaniu dzielą, choć tak naprawdę łączą. Widzisz, on potrzebuje, tak samo jej bliskości cielesnej. Jego nadrzędną potrzebą jest dawanie, dawanie jej zadowolenia, nawet wtedy, gdy sam już spełnienia nie będzie miał. Przychodzi taki czas na mężczyznę, gdy spełnienie coraz rzadziej jest jego udziałem, aż po czas gdy, spełnienia nie będzie już mógł uzyskać. Mężczyzna zaczyna się wtedy bać, iż kobieta go porzuci, odejdzie do innego, by sama mogła nadal spełnienie mieć. Jeżeli prawdą jest, że ten mężczyzna jest taki, jak mi opowiadałeś, to on nie musi się bać, że ona go porzuci. Potrafi bowiem on dać to, czego jej potrzeba, aż do późnej starości, czerpiąc z tego zadowolenie bycia potrzebnym i kochanym. Jej miłość da mu również pewność, iż zawsze będzie widzieć w nim mężczyznę, nawet wtedy, gdy on, w sensie biologicznym, mężczyzną być przestanie. Dlatego, tak bardzo potrzebuje i pragnie jej uczuć, jej miłości. Równocześnie potrzebuje jej bliskości cielesne, choć stara się tej potrzeby nie dopuścić do swej świadomości. Potrzebuje jej równie mocno, co jej uczuć, ponieważ jej bliskość cielesna potwierdza jej uczucia, względem niego. On potrzebuje potwierdzenia, że ich wzajemne pieszczoty są jej miłe, że nie wstydzi się swego i jego ciała, że sposób, w jaki zaspakajają swe potrzeby, nie jest jej obrzydliwy.

- Wyjaśniłeś mi, Mistrzu, dlaczego on potrzebuje jej uczuć i jej bliskości cielesnej. Lecz ona, mistrzu? Dlaczego ona nie chce mu dać tego, czego on pragnie.

- Ponieważ boi się tego uczucia, chociaż potrzebuje i pragnie Miłości bardziej niż on, bardziej niż bliskości cielesnej. Również na kobietę przychodzi taka pora, że zaczyna się bać. Zaczyna się bać, iż utraci swą atrakcyjność, że przestanie być dla niego kobietą. I tylko Miłość takiego mężczyzny może ją wyleczyć z tego strachu. Miłość, która da jej pewność, że nigdy nie przestanie być, dla niego, kobietą atrakcyjną i pożądaną.

- Mistrzu, cały czas, mówiąc o Miłości, nawiązujesz do bliskości cielesnej. Nie tak dawno mówiłeś, że nie wolno wiązać bliskości cielesnej z Miłością, gdyż ona jest najcenniejsza i samowystarczalna. Nie potrzeba jej bliskości cielesnej.

- Bo taka jest prawda. I nie ma żadnej sprzeczności w naszej dzisiejszej rozmowie, i rozmowie wcześniejszej. To nie ich wina, że tak postrzegają Miłość, to wina zakorzenionych przez wieki nauk tych, co Miłość potrzebują do własnych celów. To wina tych, którzy Miłość wykorzystują do własnych partykularnych celów, by utrzymać władzę nad ludźmi, by się bogacić ich kosztem. Aby to osiągnąć, muszą wpierw ludzką Miłość powiązać z bliskością cielesną i obie sprowadzić do roli prozaicznej prokreacji pozbawionej wszelkiej radości z własnego ciała. Tylko wtedy mogą przejąć władzę nad ich Miłością i skierować na tory im odpowiadające. Na przestrzeni wieków, jeżeli chodzi o umysł ludzki, udało się im to. I tylko ludzkie serce, to siedlisko uczuć, nie poddało się i stale walczy o „swoją własność”. Dlatego Miłość rodzi tyle bólu i goryczy, choć powinna dawać szczęście i radość życia… Widzę, że zainteresował Cię ten temat, temat Miłości, i masz jeszcze kilka pytań. Pozwolisz jednak, że zakończymy, na dzisiaj, naszą rozmowę. Powrócimy do niej, w najbliższej przyszłości.

- Dobrze, Mistrzu. Dziękuję za dzisiejszy wykład. Będę czekał, z niecierpliwością, na następną okazję do rozmowy o Miłości


Abélard Dýspistos

©


Rozmowy z Abélardem Dýspistos'em... Pokora...

 

17 lipca A.D.2023

Pokora…


... i choć mądrości wymaga, to pokora nigdy nie była, nie jest i nie będzie mądrością. Bo czymże jest mądrość, jak nie "towarem", wystawionym na sprzedaż, lub raczej w dzierżawę. Jakże często wpychanym, narzucanym innym, wbrew im samym. Mądrość polityka, to zawsze jego mądrość, mądrość kościoła, to zawsze mądrość kościoła. I tak jest z każdą mądrością...

... a czymże jest pokora, wraz z pychą i uległością, jak nie sposobem "sprzedaży" tejże mądrości. Jakże różną „sprzedażą” od pozostałych. Podczas gdy pycha, nachalnie i z pogardą dla kupca, wciska swój towar, głosząc kłamstwo i bezwartościowość za najwyższe wartości. Pycha sprzedaje to co sama już wykorzystała i zniszczyła. To, co dawno by wyrzuciła na śmietnik, gdyby nie zachłanność. Gdyby nie chęć zarobku na śmieciach, nikomu niepotrzebnych i szkodliwych dla kupującego...

... podczas gdy uległość bierze wszystko, nie zważając na towar bez wartości, i pogardę sprzedającego dla kupującego. Bierze by, często nie wiedząc, co z tym zrobić, zniszczyć i wyrzucić na śmietnik...

... pokora stawia się w roli pośrednika, przyjmującego to, co jeszcze wartościowe. Pośrednika stojącego na uboczu, bez krzykliwej reklamy swojej obecności. Pośrednika cierpliwie czekającego na odpowiedniego kontrahenta. Przyjmuje by, po renowacji móc skorzystać z dobrodziejstwa przyjętego towaru. Przyjmuje, nie po to by zużyte i zniszczone wyrzucić. Lecz po to, by zadbane ofiarować następnemu potrzebującemu… często bez zysku, a nawet ze stratą, wiedząc, że zadowolenie innych zaowocuje kiedyś, dużymi zyskami i dla niego...


taaak, pokora mądrości wymaga, lecz sama w sobie mądrością nie jest…




Abélard Dýspistos

13 lipca 2023

Codziennik... 009

 

12 lipca A.D. 2023



budzik nastawił na szóstą rano. Zanim się oporządzi, przygotuje śniadanie minie jakaś godzina. Nie chciał się śpieszyć, wszystko dokładnie i z rozwagą. Jeszcze psa wyprowadzić i można ruszać do ośrodka, do Agnieszki po ten nieszczęsny telefon. Wiedział co go czeka, płacz i wyrzuty, że ją krzywdzi. Ale musiał tak postąpić, musiał ją odciąć od tamtych ludzi. Ani oni, ani tym bardziej Agnieszka nie zdawali sobie sprawy, że nie ma dla nich przyszłości. Nie takiej jaką sobie wymyślili. Dopóki „stara” żyła, to jeszcze pół biedy, choć alkohol lał się tam strumieniami. Lecz ona miała już osiemdziesiątkę na karku, w każdej chwili Bóg mógł ja powołać. I co wtedy zrobi troje niepełnosprawnych ludzi? Kłótnie, wzmożona przemoc fizyczna i w końcu Dom Opieki Społecznej. Najprawdopodobniej zamknięty, a nawet na pewno. Agnieszka, jak i ten najmłodszy, na wózku, mieli jeszcze szansę na normalne życie. W miarę normalne, zważając na ich niepełnosprawność. Ale im dłużej to trwa, im więcej czasu minie, tym te szanse maleją…


na miejsce dojechał dwadzieścia minut przed czasem. Pani ordynator jeszcze nie było, musiał więc zaczekać. Agnieszka już go widziała, posmutniała gdy zobaczyła, że jest bez siatki, bez paczki dla niej. Miał przywieźć jej kosmetyki, zwłaszcza dezodoranty i perfumy. Specjalnie nie wziął, by nimi nie rzucała. W jej stanie wszystko było możliwe. Wystarczyło 8 miesięcy, by tamci ludzie doprowadzili ją do takiego stanu. By ją zniszczyli, zmarnowali 15 lat ciężkiej pracy. W końcu pojawiła się pani Ordynator, niedaleko stały dwie pielęgniarki. Podeszli do stolika recepcji…


gdy na stoliku pojawił się telefon Agnieszki, wziął go i schował do kieszeni. Agnieszka wpierw zaniemówił, by po niecałej minucie zaczęła się awantura.

- Co robisz, to mój telefon… Oddaj mi go… - w oczach pojawiły się łzy, usta wykrzywione w podkówkę zaczęły wręcz krzyczeć. Pielęgniarki poruszyły się niespokojne, czekając na znak ordynatorki.

- Agnisiu, porozmawiajmy… wszystko Ci wytłumaczę… - zaczął spokojnym głosem, choć wewnątrz cały drżał.

- Nie... nie chcę… chcę mój telefon… - wydawało się, że nic do niej nie dociera, nie chciała go słuchać. Ordynatorka nie wtrącała się do rozmowy. Przynajmniej na razie.

- Agnisiu, posłuchaj… - Lekko podniósł głos, bojąc się, że go nie słyszy wyraźnie.

- Nie… nienawidzę Cię… chcesz wojny, to ją będziesz miał… - nadal nie chciała słuchać. Jak mantrę powtarzała „oddaj mi mój telefon”

- Agnisia, uspokój się… oddam Ci telefon, za jakiś czas… są tylko dwa warunki… - nadal próbował przemówić jej do rozumu, obserwując jej zachowanie. O dziwo, nie następowała dalsza eskalacja agresji, unormowała się na poziomie płaczu i krzyku, lecz nie przeradzała się w agresję fizyczną. To napawało nadzieją.

- Żadnych warunków… żadnych… chcę mój telefon… - w tym momencie ordynatorka chwyciła go za ramię. Spojrzeniem wybłagał jeszcze trochę czasu.

- Zaufaj mi, zaufaj pani ordynator i lekarzowi, musisz się leczyć. I… zapomnij o tamtych ludziach… musisz o nich zapomnieć… to oni Cię krzywdzą, pustymi obietnicami… - do rozmowy włączyła się ordynatorka. Zwracając się na przemian do Agnieszki, zaczęli ją uspokajać, zaczęło powoli skutkować. Ordynatorka delikatnym ruchem ręki dała znać pielęgniarkom, że mogą już iść. Sytuacja została opanowana. Czas było zakończyć wizytę, po południu szedł na służbę.

- Zaczekam Agnisiu za drzwiami. Napisz na kartce co chcesz by Ci przywieźć w piątek. - chciał jeszcze uzgodnić, co ma jej przywieźć za dwa dni. Spojrzała na niego z wyrzutem w oczach.

- Nie chcę was widzieć, nic od was nie chcę. Oddaj mi telefon… bez niego nie będę z Tobą rozmawiać… - z łzami w oczach i nie pewnym krokiem odeszła w stronę sali. Pani ordynator ruszyła za nią, tłumacząc jej coś po cichu. Rozejrzał się wkoło. Tak, koniec przedstawienia, powoli ruszył w stronę wyjścia. Naprawdę żal mu było tej dziewczyny. Przez dziesięć lat zdążyli się zżyć. Dla niego to już nie była zwykła znajomość, czy zażyłość. Nie, nie była to miłość partnerska, bardziej rodzicielska. Lecz czuł, że nie może jej zawieść, nie może pozostawić samej sobie. Pomyślał o swojej drugiej miłości, o tej zda się ważniejszej. Robił to również dla Niej, by zasłużyć sobie u Opatrzności i Boga na nagrodę. Właśnie w postaci jej powrotu, jej miłości…


zaczekał przed wejściem kilka minut, po czym ruszył w stronę przystanku autobusowego...


©

Codziennik... 008

 

11 lipca A.D. 2023


poprzednie dwa dni nic nie wniosły do jego życia. Prawdę mówiąc niedzielę mógł uznać za straconą, wykreślić ją całkowicie z kalendarza. Wstał dość późno i zajął się trochę porządkami. Owszem, szanował ją jak większość ludzi wychowanych tradycyjnie. Jednak nie miał jakiś oporów, by nie zająć się pracą domową. Jedynie nie włączał odkurzacza, czy pralki do południa. To ze względu na sąsiadów, nie muszą go obgadywać, że ateusz i niedzieli nie szanuje. Po niespełna godzinie mieszkanie było posprzątane, odkurzanie zostawi na poniedziałek. Włączył telewizor, nie było nic ciekawego, same powtórki. Trochę oglądając, trochę wymykając się do kuchni zaczął przygotowywać obiad na trzy dni. Tak spędził czas aż do pory obiadowej. Po obiedzie położył się na chwilę. Jak to mawiała córka, „pół godziny dla słoniny”. Te pół godziny przeciągło się na ponad godzinę. Było wpół do trzeciej, po południu, jak wyszedł na spacer z psem. Gdy wrócił dochodziła szesnasta. Szybko się przebrał w mundur i wyszedł na autobus. Jedzenie i inne rzeczy miał spakowane wcześniej…


w poniedziałek wrócił do domu tuż po szóstej. Przebrał się i wyszedł z psem na krótki spacer. Czuł się mocno przemęczony, więc po powrocie postanowił odespać ostatnie kilka dni. Sam nie wie kiedy zasnął głębokim, choć niespokojnym snem. Obudziło go piszczenie psa. Nella domagała się wyjścia za potrzebą. Spojrzał na zegar, spał prawie dziewięć godzin. Jak na niego to długo. Po powrocie zjadł spóźniony obiad, z lodówki wyciągnął piwo. Uzbrojony w pełny kufel i papierosy zasiadł do komputera. Musiał popłacić rachunki, sprawdzić pocztę i wiadomości na portalach. Zeszło mu do pierwszej w nocy, jak zwykle gdy nie szedł do pracy nazajutrz…


na dzisiaj planował wizytę u Agnieszki. Musi jej zabrać telefon, by nie kontaktowała się z tamtymi ludźmi. Jedynie on to mógł zrobić, ośrodek psychiatryczny nie miał takiej prawnej możliwości, a bardzo prawa tam przestrzegali. Czasami miał dość tej kurateli, właśnie ze względu na takie chwile, gdy musiał zrobić coś co w oczach Agnieszki było krzywdą. Cóż takie życie, nie wymiga się od tego. Byle tylko zdążyć przed dziewiątą, kiedy oddawali im telefony. W nocy żaden pensjonariusz nie mógł mieć przy sobie telefonu…


no i nie zdążył przed dziewiątą. Jedna głupia awaria autobusu i był pół godziny za późno. Porozmawiał tylko z lekarzem prowadzącym, dowiedział się o stan Agnieszki i umówił na następny dzień. Tym razem wyjedzie dużo wcześniej. W drodze powrotnej odebrał maila na telefon. Jego sprawa w sądzie nabrała toku. Mail był od syndyka, z prośbą o pilny kontakt. Rozmowa z biurem syndyka była krótka i rzeczowa. Dowiedział się gdzie ma siedzibę i jakie dokumenty ma przynieść, umówili się na czwartek, na popołudnie. Będzie miał pracowite popołudnie. Dobrze że popłacił rachunki, bo na kilka dni będzie miał zablokowane konto. Taka procedura, dopóki się nie dojdzie do porozumienia z syndykiem. Taka procedura…