Dłonie miałeś mokre,...w gardle lęk,...nogi z waty...na głosu jej dźwięk
Gdy była tuż tuż...Gdy była tuż tuż...Brakło słów i brakło tchu!
Najpiękniejsza w klasie...bez dwóch zdań,...na przerwach biłeś o nią...się nie raz.
Jej obraz, choć zamglony,.. w sercu masz...i nie zapomnisz...nie! nie! nie! nie! nie!
... Marcello Mastroianni... chyba najsławniejsza gwiazda włoskiego kina drugiej połowy ubiegłego wieku. Każdy kinoman powinien go znać. Nie jestem takim kinomanem. Pewnie bym nie zapamiętał tego nazwiska gdyby nie jeden film. Głupi, może się wydawać, film. Dwoje ludzi zakochuje się i bierze ślub. Lecz tak są sobą zauroczeni, tak zakochani, że nie potrafią się do siebie zbliżyć fizycznie. Gdy rodzina doprowadza do rozwodu, ich małżeństwo nadal nie jest "skonsumowane" ( jak to się podobno fachowo określa ). Raz w życiu go oglądałem i zapadł głęboko w mym sercu. I nie potrafię go odszukać. Ani tytułu, ani reżysera, nic - kompletnie nic na jego temat. Dlaczego o nim piszę?. Bo zawsze, gdy słyszę ( zacytowaną wyżej ) piosenkę Majki Jeżowskiej, staje mi przed oczami. A wraz z nim ktoś szczególny, ta "najpiękniejsza w klasie", moja pierwsza miłość...
... tych pierwszych miłości było kilka w moim życiu. I każda inna, w każdej było coś pierwszego i coś innego. Lecz ta była, była, była... no w sumie, chyba najbardziej zaważyła na całym moim życiu. Magia tej miłości trwa do dziś. Gdy tylko przymknę oczy to widzę dziewczynę w szkolnym fartuszku. Granatowy, tak gdzieś do połowy uda ( może trochę krótszy, takie midi ), z przypinanym białym kołnierzykiem. I te kruczo czarne włosy, włosy uczesane bardzo specyficznie. Chyba nigdy więcej nie widziałem tak czesanych włosów. Oczy, uroda - pozwolicie że to pozostanie moją tajemnicą. A imię?. Pierwsze imię jakie, w moich czasach, człowiek uczył się pisać, ze szkolnego elementarza. Do końca życia nie zapomnę Jej. Tak samo jak nie zapomnę i dnia urodzin oraz imienin. Choć tutaj powiem, że te daty korelowały z urodzinami i imieninami mej mamy...
... ta dziewczyna to 7 lat mego życia. Po prawdzie to cały okres nastoletni był z nią związany. W tym czasie, chyba wszystko co robiłem, było pod jej dyktando. Nie, niczego nie żądała, nic nie mówiła. To serce prowadziło samo. W podstawówce zawsze gdzieś w pobliżu Niej. Na wszystkich zdjęciach, zawsze na wyciągnięcie ręki. Gdy jedno znalazłeś na zdjęciu, to i drugie było w pobliżu. Nawet drużynowym ZHP zostałem, by móc być w pobliżu, by wpływać na drobne zdarzenia. Liceum, to nie tylko nauka, lecz również sport. Drużyna siatkówki z którą zdobywałem laury okręgowe, później próba kariery w AZS-ie. A wszystko to by móc później wracać do domu. Autobusem którym i Ona wracała do domu. Nawet zbytnio nie rozmawialiśmy, nieraz. Sam fakt Jej obecności był mym szczęściem. Do kościoła też nie chodziłem na jakieś konkretne msze. Jedynym wyznacznikiem była Jej obecność. To musiała być Jej msza, msza na której była obecna.Nawet lekcje religii były cudem. Trwały dla mnie kilka godzin. Niby godzina z wikarym, lecz później szedłem kilka kilometrów z koleżankami i kolegami. By odprowadzić ją do domu, by dłużej być w pobliżu...
... dziś to wydaje się szaleństwem i amokiem. A jednak to było moje szczęście - i nieszczęście też. W końcu się przemogłem i zaprosiłem ją do kina. Chyba nawet ułatwiła mi to sama. Chyba zauważyła moje wysiłki. No własnie kino, moja pierwsza i największa tragedia życia ( a na pewno jedna z największych ). W tamtych, czasach bilet na dobry film trzeba było odstać w kilkugodzinnej kolejce. Lecz co tam te kilka godzin, przecież szedłem z Nią do kina. W końcu kasa, "poproszę dwa bilety na 17,45 " To była trochę magiczna godzina, już nie z dzieciarnią, a pozwalał na taki bardziej intymny ( ręka w ręku, może i całus jakiś taki bardziej dorosły ) powrót, no i pozwalał odprowadzić dziewczynę do domu przed 21,oo. Takie pierwszo-randkowe wyjścia dłużej nie trwały - rodzice, sami wiecie. "Tylko obok siebie, to ważne" dorzuciłem kilka słów. Szybki rzut oka na bilety, miejsca 11 i 12 ( do dziś pamiętam ) i pędem do domu, przygotować się do "randki" z Nią. Tylko że, no właśnie... w całym tym amoku nie sprawdziłem jednego, numerów rzędu ( nikt później się nie chciał zamienić więc siedziałem za Nią ). A kasjerka? A co "głupią... echhh" obchodziło, że właśnie zniszczyła szczęście młodego człowieka, że właśnie zmieniła całe jego życie...
... ojjj, odbeczałem to całe kino. Tak samo jak i pewną późniejszą zabawę ( dość mocno późniejszą ). Wtedy usłyszałem parę przykrych słów ( nie Jej wina, sam sobie na to zapracowałem ) po których wybiegłem w takim nastroju, że... Wtedy, pierwszy raz poczułem magię siły pędzącego autobusu. Nie, nawet nie pomyślałem o śmierci, chciałem się przytulić. Przytulić do czegoś silnego i zimnego. Ale takie uczucia to inna bajka, inny świat, ten bardzo nieszczęśliwy. Trzeba było się pogodzić z losem, choć trochę to trwało. Chyba dopiero w wojsku poznałem uczucie które potrafiło przyćmić ten ból. Przyćmić, bo nie zapomniałem do dzisiaj. Czas robi swoje, tylko czy zawsze?. Bardzo rzadko Ją widuję, choć nadal mieszkamy w tym samym mieście. Nawet ma rodzinę naprzeciw mojego domu rodzinnego. Lecz może to i lepiej. Za każdym razem gdy Ją spotkam to dzieje się to samo. Dziwne uczucie w brzuchu ( ach, te motyle ), nogi z "waty" i mokre dłonie. No i ta niewidzialna pętla na szyi, pętla która dławi oddech i słowa. Czy chciałbym wrócić do tej pierwszej miłości? Sam nie wiem. Boję się że wszystko by się rozsypało w rękach. To wspomnienie mogłoby nie wytrzymać zetknięcia z realem. Choć tak często wabi i tęskni. Za każdym razem gdy słyszę piosenkę Majki Jeżowskiej, za każdym razem gdy przed oczami pojawia się ten obraz. Obraz "Najpiękniejszej w klasie..."
[Copyright]
"Hulali po polu i pili kakao
OdpowiedzUsuńHulali po polu i pili kakao"
Wreszcie się doczekałam historii Pana pierwszej miłości. Magiczny tekst, naprawdę wciągający i bardzo szczery. Czekam na kolejne..
Pozdrawiam ;)