Szukaj na tym blogu

Translate

Krótko o blogu

Ten blog powstał z połączenia dwóch innych - to impuls serca i duszy, jego wściekłości. Miałem zamiar go skasować, ale chyba się jeszcze przyda. Kiedyś jeden mądry człowiek powiedział "Nie rób głupot z wściekłości, lepiej krzycz" Więc czasem będę krzyczał, właśnie tutaj.

********************************************************
Nie wiem kogo i dlaczego może zainteresować ta opowieść. Opowieść różna - czasem ciekawa, częściej nudna- czasem romantyczna, częściej głupia i prozaiczna - czasem szczęśliwa, częściej do bani, wręcz nieszczęśliwa - taka jak życie... moje... i większości Tych, którzy tu trafią... zajrzą i przejdą jak powiew nowej wiosny obok marnej kupki brudnego śniegu zimy... przebrzmiałej zimy.


Nie wiem, po co to piszę. Nie piszę ku uciesze gawiedzi, nie piszę ku żadnej przestrodze - ani współczesnych, ani potomnych ludzi. Piszę bo muszę, bo mam taką wewnętrzną potrzebę, bo chcę pisać, bo chcę ułożyć sobie własne myśli, a to jest najlepszy dla mnie sposób.


Piszę więc ten blog wyłącznie dla siebie. No, może jeszcze dla córki, Blusika i... mojej kochanej Agnieszki, a zwłaszcza... BOŻENKI - ISKIERKI. Tylko im to dedukuję...
https://www.cytaty.info/autor/irracja.htm

05 czerwca 2013

"Wsiąść do pociągu"...

... już późno, dochodzi północ. W zapadającej, z wolna ciszy, wyraźnie słychać śpieszne kroki ostatnich, spóźnionych przechodniów. W blokach gasną już, jedne po drugich światłą, niechętnie lecz rytmicznie wyznaczając staccato wyciszenia i spoczynku. W ogródku jordanowskim słychać brzęk rzuconej butelki. To ostatni goście, dorywczego "Bary pod Chmurką" oznajmiają koniec biesiady. Chwijnie rozchodzą sie, przy dźwiekach okrzyków i śmiechu, gęsto przerywanego przekleństwami. Wszystko to przygłusza sygnał karetki, w niedalekim pogotowiu odebrali sygnał S.O.S - ratownicy śpieszą się na ratunek, by przy czyimś losie nie pojawił sie wpis - "następny Titanic"...


... w niedużym mieszkaniu, gdzieś w samym środku jednego z bloków, widać okno bardziej zaciemnione, przysłoniete roletami przed wścibskim wzrokiem świata. W niedużym pokoju siedzi człowiek. Nie rusza się, nie słychać żadnego oddechu, jakby nie żył. W ciszy i bezruchu wygląda jak posąg, zamarła solą żona Lotha... Dźwięk syreny poruszył go, drgnął i zebrał się jakby chciał gdzieś pobiec. Trwało to tylko moment, rozejrzał się z wolna. Sięgnąła ręką po lamkę stojacą na stoliku. To jego ulubiony Budafok, robiony z wegierskich win. Nawet wymyślił sobie drinka o swojskiej nazwie "Dwa bratanki", mieszanina Budafoku z miodem pitnym, uzupełniona Schewppsem lub Kinleyem. Dźwięk syreny zanika powoli gdy jego wzrok, wędrujący po stoliku, spoczywa na telefonie. Leży cichy i bezwolny, taka jego syrena alarmowa, już od wielu lat. Nie, jego dźwięk nie powodował aż takiego pośpiechu. Lecz zawsze czynny, zawsze odbierany by wysłuchać prośby o ratunek. Wyrywał go o różnej porze dnia, czasami i w dni świąteczne. Zdawał sobie sprawę, że to nie jest najlepsze dla jego rodziny, lecz sądził, że rozumieją i akceptująjego zawód, jego misję. Dziś już wie, że w części się mylił, choć robił to też właśnie dla nich. Lubił tę pracę, choc przynosiła też dużo przykrego doświadczenia. Tyle mieszkań i domów odwiedił, tyle różnych ludzi, tyle różnych radosnych lub gorzkich ludzkich chwil, mniej lub bardzie przypadkowo widzianych i słyszanych. Lecz to już nie ważne, już jest za nim. Telefon coraz częściej jest wyłaczony. Wie, że czeka go daleka podróż, opuści to miejsce i tych ludzi...

... wybiła północ, w ciszy nasłuchiwał bicia zegara na wieży katedry św. Mikołaja. Rzadko ten głos dochodził tutaj, dzis jakby chciał mu coś powiedzieć, był czysty i wyraźny. Uśmiechnął się wyraźnie na wspomnienie jej wezwania. Św. Mikołaj... jako dziecko wierzył w tę legendę, zresztą nie tylko on. A dziś przyszła myśl, że jego życie tak bardzo przypomina los wiary w św. Mikołaja. Tak jak dzieci pamietają o św, Mikołaju gdy nadchodzi czas prezentów, tak samo ludzie dzwonili z prośbą o pomoc, tak samo jak on, przynosił radość... i tak samo, aż do następnego grudnia ich życia, zapominano o nim... tak jak zapomina się o... św. Mikołaju. Jego myśli powędrowały ku innej katedrze, katedrze która powstała z kaplicy i kościoła, wieki temu fundowanej przez jego przodków... Opatrzońść Boża, piękne wezwanie. Dawno odszedł od kościoła, jedynie tę jedną świątynię, czasami odwiedzał, rzadko, lecz w chwilach zwątpienia tam chodził myśleć, tam jeszcze znajdował wewnetrzny spokój. To prababcia zasiała w nim tę miłość, choć zmarła, gdy miał 9-10 lat to dość dobrze pamięta jej opowieści. Już nie pamięta, czy to ona, czy też sam odkrył, że urodził się równo 200 lat po śmierci pierwszego fundatora tej świątyni...Opatrzność Boża, jakoś instynktownie tylko jej ufał, i z nią ruszy w drogę... przed siebie... w nieznaną przyszłość. Skoro go tutaj przywiodła, to chyba na swój los zasłużył...

... w nocnej ciszy słychać tykanie zegara, tik-tak... tik-tak... tik-tak... jak powolne kapanie kropel wody do pojemników wodnej wagi. Kiedyś taką widział, z wolna napełniana kapiącą wodą, to jedna szalka przechylała wskazówkę wagi, to druga. Jak w życiu, do jednej szalki spadają krople szczęścia, do drugiej bólu. Która przeważy na końcu drogi?... Tylko, że on nakrył swoja szalę szczęścia, niczego już nie czeka, niczego nie szuka... Nawet sam, bezwiednie pod wpływem zniechęcenia doprowadził do tego, że nie można mu już pomóc. I nie pozwoli na to, "Titanic" jego życia przełamał się wpół, a on nie pociągnie nikogo za sobą... Moga o nim mówić, że jest zły, nie ma to już znaczenia. Wie, czuje to całym sobą, że musi odejść, opuścić ludzi dobrych i złych. Nie potrafi, i nie chce już przebywać wśród nich... Jedni go uczyli życia, przekazywali szczytne ideały, by później zaprzeczym im w życiu, swoim postepowanie. Drudzy, w jeden dzień go chwalili i wielbili, by na drugi dzień sprzedać go za kilka stówek i lodówkę z odzysku - a może za ułudę uwielbienia, a może tylko chwilowego pożądania...

... byli i tacy co chcieli mu pomóc, lecz później wykorzystali, w strachu, że może się upomnieć o to wszystko co mu kiedyś zabrali i musieliby oddać... A ile tłumaczeń się nasłuchał, tak od bliskich, jak i obcych, poznał chyba wszystkie wymówki i usprawiedliwienia świata... i zawsze dla czyjegoś dobra. A to dla dobra dziecka, to znów rodzeństwa i rodziny, dla dobra ukochanej osoby, dla dobra bliźnich i społeczeństwa, i wiele innych kategorii. Czasami go zastanawiało dlaczego właśnie tak, skoro przeważnie dotyczyło to wyłacznie ich dzieci i bliźnich, nigdy nie tych obcych. Czy dobrem jakiegokolwiek dziecka można usprawiedliwiać się, szukać łaski za okradzenie i oszukanie innego dziecka?... Pojawia się delikatny uśmiech goryczy - ciekawe ile razy, czy w ogóle i przez kogokolwiek... czy on sam był spostrzegany w tych kategoriach. Przeciez też był czyimś dzieckiem, bratem i bliźnim... podobno był kochany... był członkiem społeczeństwa...

... wzrok wolno wędruje dookoła, zatrzymuje się na nad drzwiami, na wiszącym tam obrazku. Jeszcze jeden symbol, jeden z wielu jakich spotykał na każdym kroku, w każdym miejscu tego kraju. Symbol wartości i uczuć, podobno cenionych i uznawanych przez ludzi go otaczających. Lecz dość ma ich już, tych symboli i ludzi. Dość kraju gdzie,powoli lecz stale, symbole, księgi i instytucje staja się ważniejsze niż ich autor... ważniejsze niż ludzie dla których zostały stworzone... z narzędzi służby tworzy się "pozłacane bożki" mające zastąpić, i usprawiedliwić zapominane ideały...

... dopija ostatni łyk alkoholu z lampki, odstawia ją obok, ledwie zaczętej butelki. Nie ma ochoty na więcej, nigdy nie lubiał nadmiaru alkoholu, a ta ilość mu wystarczy by zapaść w krótki i szybki sen. Oczy powoli się zamykają, znużone zmęczeniem i alkoholem. Nie wie która jest godzina, ile zostało do rana, bo i po co. Nie wie też ile jeszcze będzie takich wieczorów i nocy, kilka... kilkadziesiąt... czy wiecej. W myślach słyszy słowa...

... "wsiąść do pociagu, byle jakiego... nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet"...

~Irracja © (04.08.2011)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz