Szukaj na tym blogu

Translate

Krótko o blogu

Ten blog powstał z połączenia dwóch innych - to impuls serca i duszy, jego wściekłości. Miałem zamiar go skasować, ale chyba się jeszcze przyda. Kiedyś jeden mądry człowiek powiedział "Nie rób głupot z wściekłości, lepiej krzycz" Więc czasem będę krzyczał, właśnie tutaj.

********************************************************
Nie wiem kogo i dlaczego może zainteresować ta opowieść. Opowieść różna - czasem ciekawa, częściej nudna- czasem romantyczna, częściej głupia i prozaiczna - czasem szczęśliwa, częściej do bani, wręcz nieszczęśliwa - taka jak życie... moje... i większości Tych, którzy tu trafią... zajrzą i przejdą jak powiew nowej wiosny obok marnej kupki brudnego śniegu zimy... przebrzmiałej zimy.


Nie wiem, po co to piszę. Nie piszę ku uciesze gawiedzi, nie piszę ku żadnej przestrodze - ani współczesnych, ani potomnych ludzi. Piszę bo muszę, bo mam taką wewnętrzną potrzebę, bo chcę pisać, bo chcę ułożyć sobie własne myśli, a to jest najlepszy dla mnie sposób.


Piszę więc ten blog wyłącznie dla siebie. No, może jeszcze dla córki, Blusika i... mojej kochanej Agnieszki, a zwłaszcza... BOŻENKI - ISKIERKI. Tylko im to dedukuję...
https://www.cytaty.info/autor/irracja.htm

05 lutego 2023

*Flamenco… symbol życia i miłości...

 (z cyklu „Bezsenne noce”...)


umierając za życia, nieba nie osiągniesz… samobójcom się nie należy…

***************************************************************

… muzyka i taniec, te dwie rzeczy od niemowlęcia mi towarzyszyły. Przy muzyce zasypiałem w kołysce. Przy muzyce do dzisiaj często zasypiam. Gorzej z tańcem. Tak się złożyło, że w wieku trzydziestu paru lat straciłem partnerkę do tańca. Jak się później okazało, jako życiowi partnerzy też zaczęliśmy się powoli oddalać od siebie. Oboje po przejściach. Córki jeszcze „starczyło” na dwadzieścia lat, tylko na dwadzieścia lat. Zaczęliśmy „umierać za życia”, na własne życzenie. Między innymi z powodu tańca…

… Mirka była 11 lat starsza. Oprócz córki, niewiele Nas łączyło. Przede wszystkim łączyły Nas grzyby oraz Rysianka i Lipowska. Dwie górskie hale ze schroniskami, gdzie lubiliśmy się „zaszywać” na weekendy. Przynajmniej do czasu gdy nie zaczęto Nam „podrzucać” wnuki na wychowanie. Dzieci potrafią łączyć, potrafią też dzielić. Cała reszta Nas dzieliła, w tym taniec…

… moje pokolenie to pokolenie „big-beat’u”, wpierw twista, później rock and rolla. Idealna muzyka by wyrazić swoją pasję życia. Pamiętam, jakby to było dziś, pewną imprezę z okazji ukończenia szkoły. Miało być ognisko, była klubo-kawiarnia. Miała być „barowa nasiadówka”, skończyło się na rywalizacji tanecznej z młodszym pokoleniem. A wszystko za sprawą "Let's Twist Again". Skąd wzięło się to, i kilka innych „twistowych” nagrań, tego nie pamiętam. Ale rywalizacja była ostra, przez kilka ładnych godzin. Kto wygrał, mniejsza z tym. Oni trochę bardziej wytrzymalsi, my trochę bardziej sprawni (twist wymaga sprawności), lecz pasję wykazaliśmy taką samą…

... Mirka preferowała imprezy „kameralno-barowe”, gdzie więcej się piło, niż tańczyło. Nie żeby nie lubiła, czy była jakąś „nogą”. Lecz „jej muzyka” była bardziej stonowana, a zazdrość niezbyt przychylnie patrzyła na inne partnerki tańczące ze mną. Nawet jeśli była to jej siostra. Ja zaś bardziej wolałem parkiet. Jako DDA (i nie tylko z tego powodu) wolałem taniec od alkoholu. W którymś momencie, w ramach pewnego kompromisu, postanowiliśmy zapisać się na kurs tańca. Ambitnie, od razu na taniec latynoski. I ambitnie zaczęliśmy od… no właśnie, od „flamenco”. Mieliśmy trzy miesiące do „ślubu i wesela w rodzinie” i postanowiliśmy zabłysnąć na parkiecie. Mirce starczyło „ambicji” na miesiąc, czyli 10 lekcji. Tyle było opłaconych z góry. Siłą rzeczy, zaliczyłem też tylko te dziesięć lekcji…

… dlaczego „flamenco”? Z powodu historii dotyczącej mojego rodu. „Flamenco” w języku hiszpańskim znaczy „flamandzki”. A właśnie z Flamandii (dokładnie Flandrii) przywędrował do Polski mój ród. Również historia samego tańca zafascynowała mnie. Przede wszystkim Andaluzja, skąd wywodzi się „flamenco”. To stąd bowiem czerpiemy większość stereotypowych wyobrażeń o Hiszpanii: upalny klimat, równie gorący temperament, popołudniowa sjesta, nocna fiesta i beztroskie życie zgodnie z filozofią mañana [maniana], czyli „zrobi się jutro”. Tam faktycznie żyje się spokojniej i wolniej, a mieszkańcy nie wstydzą się okazywać swoich uczuć – wycofani nieco z obłędnego pędu cywilizacji, wolą kultywować rodzinne tradycje i regionalne zwyczaje. To również wielonarodowy i wielokulturowy tygiel, dający bezpieczne schronienie ludom z najbardziej egzotycznych zakątków świata, ale i sam będący pod wielowiekowym panowaniem innych narodów. Andaluzja była krainą Fenicjan i Kartagińczyków, kolonią grecką i Imperium Rzymskim, cesarstwem wizygockim i arabskim kalifatem, a także domem dla sefardyjskich Żydów i hinduskich Cyganów...

… no i samo „flamenco”. Bo „flamenco” to feeria barw i szelest falban, szmer rozkładanych wachlarzy, brzęk kastanietów i stukot obcasów, rytm wyklaskiwany przez dłonie i podkręcające atmosferę entuzjastyczne okrzyki. Zawodzący, chropowaty głos i przejmująco ekspresyjna mimika śpiewaka sprawiają, że ciarki przechodzą po plecach, nawet, gdy nie zawsze rozumiemy znaczenie śpiewanego tekstu; wirtuozerskie i żywiołowe dźwięki gitary doprowadzają do łez wzruszenia; karminowe usta i krwistoczerwone sukienki tancerek oraz ich zmysłowe ruchy ciała i dłoni przypominają odwieczną grę w uwodzenie i odpychanie… grę czasami solową… czasami opartą o rywalizację, której elementy pokazano w teledysku do Enrique Iglesias’a – Bailando… czy w „klasycznej walce zakochanych” ...

… „Flamenco” to również smutek, żal, ból i nostalgia. Odwaga, brawura, duma, waleczność i zdecydowanie. Gorące serce, miłość, namiętność, nieokiełznana radość. Impulsywność i melancholia. Wulkan uczuć, gejzer emocji, gama ekspresji. Tu nie ma stanów pośrednich – albo od pierwszego wejrzenia odrzuca, albo też kompletnie hipnotyzuje, zachęcając do głębszego poznania. „Flamenco” to również apoteoza innego fenomenu średniowiecznej Europy. Fenomenu fin’ amors, miłości idealnej…

… idealna miłość [fin’ amors] to średniowieczna apoteoza miłości jako delikatnego i złożonego uczucia. Narodziła się na południu Francji w XII w, w słonecznej Prowansji, która pozostawała pod silnym wpływem kultury andaluzyjskiej i arabskiej. Idealna miłość jest także interesująca ze względu na swoją złożoność, napięcie, oksymorony i kontrasty: sacrum – profanum, szlachetne – obsceniczne, idealizm – realizm, rozstanie – złączenie. Pozornie jej koncepcja sprzeciwia się religii – pochwałę pożądania można przecież przeciwstawić wiecznej miłości chrześcijańskiej lub caritas. Ekstatyczna miłość, wychwalająca wartość jednostki, jest jednak **analogiczna do miłości, którą opisywało wielu XII-wiecznych wyznawców, m.in. Bernard z Clairvaux…

… mogłoby się wydawać, że „flamenco” nie jest takie trudne. Fakt, pod względem tanecznym jest do opanowania przez każdego. Trudność się pojawia gdy uświadomimy sobie pasję i ekspresję jaką trzeba włożyć w ten taniec. „Flamenco” zawiera w sobie wszystkie uczucia życia i miłości. Od grzechu z pogranicza patologi, aż po miłość wręcz boską. Wszystko, każdy gest, mimika, ruch ciała, jest tutaj ważny. „Flamenco” to taniec całego ciała, duszy i serca jednocześnie… i to wszystko trzeba pokazać, uzewnętrznić…

… czy tamte lekcje tańca przydały się Nam? Na weselu nic a nic. Ale jakieś dwa lata później, w Muszynie na „fajfie”***, zagrano tango, czy też paso double. W sumie można było wykorzystać niegdysiejsze lekcje. I nagle Mirce zebrało się na odwagę. To nic, że trzeba było rozpiąć „wabik” do samej góry. To nic, że półhalka pod spódnicą była zbyt obcisła. Pierwszy i ostatni raz parkiet był tylko dla nas. Pierwszy i ostatni raz „zagrała” w Nas wspólna pasja życia i uczuć… znajomi odsunęli się pod ścianę. A największe ich zdumienie wywołał moment, gdy w Naszych rękach pojawiła się półhalka. Nawet nie zauważyli kiedy pozbyliśmy się jej… od tamtej pory, na parkiecie Naszej pasji już nie pokazaliśmy… powoli „umieraliśmy za życia”…

©

**********************************************

* - wpis powstał na podstawie własnych wspomnień, oraz artykułów Olgi Bialer-Young (lente-magazyn.com/flamenco-wiecej-niz-taniec), oraz Zuzanny Pol (focus.pl/artykul/milosc-narodzila-sie-w-sredniowieczu)

** - Oto vida (krótka średniowieczna biografia) jednego z nich: „Jaufre Rudel z Blaye był wysoko urodzonym księciem Blaye; i zakochał się w hrabinie Tripoli, nie ujrzawszy jej ani razu, ale słysząc o niej wiele dobrego od pielgrzymów powracających z Antiochii. Skomponował wiele pieśni o niej, chwaląc ją w pięknych melodiach i smutnych słowach. Pragnąc ją ujrzeć, wziął krzyż i wyruszył w morze; na łodzi zaś zachorował. Przyniesiono go, ledwo już żywego, do gospody w Tripoli i powiedziano o tym hrabinie; ta zaś przyszła do niego i wzięła go w ramiona. Poznał, że to musi być ona, i odzyskał zmysły słuchu i woni, i chwalił Boga za to, że mógł dożyć chwili, gdy jego ukochana znalazła się przy nim”. Wprawdzie w kolejnym wersie niedoszły kochanek umiera, ale umiera spełniony, bo hrabina wzięła go w ramiona, a to było celem jego wycieczki. Czyli niby jest źle, ale jednak dobrze (żeby nie rzec: idealnie). To typowy wątek w miłości dwornej, bo tak w XIX w. nazwano tę średniowieczną obsesję fin’amors – miłości idealnej.

*** - codzienne, taneczne spotkanie w okolicach podwieczorka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz