"...To nie ten który spłodził, lecz ten który prawdziwie pokochał..."
— Irracja
Nie tylko pokochał! Ale też wychował.
Wielu jest takich co się nie przyznają do swojego dziecka... Nie akceptują go...
Tak samo niektóre matki zostawiają swoje dzieci w szpitalu, porzucają na śmietnikach czy byle gdzie. Takich ludzi powinno się wysterylizować jak zwierzęta....... Raz na zawsze.
— EVA610
Faktycznie, czasami ojczym bardziej kocha dziecko niż biologiczny ojciec.To jest piękne bo "obcy" pokochał bardziej niż "swój własny".
Ale samotni nie muszą być-chyba,że już tak chcą... Życie toczy się dalej.
— EVA610
To była prawdziwa lekcja...
Dziękuję i przepraszam jednocześnie...
Współczuję problemów, teraz już wiem skąd ta myśl...
Tak to jest jak się nie wie, nawet nie pomyśli o co może chodzić...
Historia wprost niesamowita ale dla osób bezpośrednio z nią związanych dość nieprzyjemna...
Hmmm... Z tym,że rodzice zastępczy muszą być samotni to nie do końca się zgodzę...
Czy nie można znaleźć drugiej połówki?(oczywiście już po zakończeniu poprzedniego związku).
Okrutne życie potrafi płatać figle... Niesprawiedliwie... :(
Mnie nie uraziłeś-to nauczka za bezmyślność w wypowiadaniu swojego zdania.
— EVA610
Pomysł tego posta narodził sie przy okazji pewnego cytatu i ataku na ten cytat. A właściwie dyskusji jaka się wywiązała. Okazało się bowiem, że mój konwersarz jest młodą osobą. Młodą i, jak to często bywa, bardzo zapalczywą w tropieniu niegodziwości tego świata oraz wyrażaniu swych opini. Okazało się również, że jest osobą bardzo samokrytyczną wobec siebie. Potrafiącą przyjąć krytykę i umiejącą się na niej uczyć. Mam nadzieję że pozostanie taką do końca swych dni. Oby do takich ludzi należała przyszłość naszego świata.
Pierwsza rozmowa, atak... On spłodził i uciekł od odpowiedzialności. Ona urodziła i porzuciła w szpitalu, lub gorzej, gdzieś na ulicy czy śmietniku. Tak, takich ludzi można by wykastrować, a przynajmniej pozbawić skutecznie i nieodwracalnie praw rodzicielskich. Jakichkolwiek praw rodzicielskich, tak jak sami zrezygnowali z obowiązków i pozbawili opieki swoje dziecko. Sami zrezygnowali z tytułu ojca. Ale czy wszystkich? Czy należy generalizować? Przecież świat nie jest czarno-biały. Ma wiele kolorów jak i odcieni szarości.
Ot taki przykład. On, głupi niedorostek. Ona, załamana czymś mężatką. Nie dochodźmy okoliczności jak to się stało, ale się stało. Mieli sie więcej nie spotkać. Ale się spotkali. Po iluś tam latach. On już dojrzały, choć młody męźczyzna. Ona nieszczęśliwa mężatka. Poznali się lepiej, pokochali. On dowiedział sie prawdy, a przynajmniej tak sie domyślił. I podjął wyzwanie.
Ona nie zaprzeczała, pozwalała mu w to wierzyć. I jakaż tu ich wina? Czy mieli wcześniej szansę podjąć odpowiedzialną decyzję. A on? Zna ludzką zawiść, nietolerancję, pruderyjność i zakłamanie. Gdyby powiedział prawdę, gdyby próbował weryfikować własne prawa? Ludzie nigdy by nie wybaczyli takiego "grzechu", odbiłoby się to na wszystkich. Zwłaszcza na dziecku. Wie jak okrutne potrafią być dzieci gdy usłyszą coś niepochlebnego w domu, sam to kiedyś przeszedł. Dla dobra kobiety i dziecka został "ojczymem własnego dziecka"
Rozmowa druga, dlaczego samotność... No tak, faktycznie, to największe chyba poświęcenie. Dać obcemy dziecku miłość, opiekę, całego siebie. Przynajmniej większość tak sądzi. A ja sądzę że to należy się każdemu dziecku, i nie jest to poświęcenie lecz przywilej. Przywilej pozyskania serca, dziecięcego serca.
Niestety, często nie jest to przygoda zakończona pozytywnie. I owszem, najpierw jest szczęście. Szczęście obojga, i ojczyma i dziecka. Najpierw obchodzenie siebie wzajemnie, takie "bokserskie punktowanie". I rosnące zaufanie, i uczucia, i radość rodziny. I nieraz więź tak mocna że nawet "naturalne " więzi przy tym wysiadają. No oczywiście, jest też podziw reszty członków rodziny, sąsiadów i znajomych. Ach, och, jaki on dobry i czuły, jaki kochający. Takie poświęcenie dla dziecka, taka miłość do ojczyma.
Ale powoli coś się zaczyna psuć. Powoli słychać jakieś podszepty koleżanek i kolegów, nawet dorosłych. I nagle przychodzi dzień kiedy pierwszy raz ojczym słyszy "...nie masz prawa, nie jesteś moim ojcem..." I pierwszy raz czuje bół, strach i niepewność. A tych razy przybywa, przychodzą coraz częściej. Coś się kończy, zaczynacie się oddalać. I nie pomagają żale i skargi. Ci którzy do tej pory Cię chwalili i hołubili zaczynaja się dziwić. O co Ci chodzi, przecież nie jesteś ojcem. Ono ma swojego naturalnego ojca. To on ma wszelkie prawa. Prawo do miłości, szacunku, do całego dziecka. Nie, nie za to że był przy nim w radości i chorobie. Nie za to że dbał o nie, dawał radość i poczycie bezpieczeństwa. Ma prawo bo miał kiedyś 5 minut przyjemności, bo jego nazwisko figuruje na akcie urodzenia. Wtedy ojczym boleśnie uświadamia sobie że w życiu nie są ważne uczucia, serce czy poświęcenie. To jest dobre dla ojczyma, takiego "jelenia" jak on. W życiu liczą się tylko papierki...
Rozmowa trzecia, a jednak samotność... Kiedy dziecko odchodzi, czy własne czy też przybrane. Kiedy dziecko, czy to zakłada własną rodzinę czy też odchodzi do naturalnego ojca. Kiedy przestaje mieć czas na zainteresowanie i uczucia, wtedy człowiek zostaje samotny. Owszem, nieraz ma nawet kochająca małżonkę, czasami znajduje inny związek. Nieraz dziecko wraca, daje opiekę, nawet nieraz przyjmuje pod swój dach. Ale brak już tej więzi, uczuć, tego co daje więź rodzinną. Pozostaje tylko "obowiązek moralny" lub "obowiązek prawny".
Ale widziałem ludzi umierających wśród swoich dzieci. Ludzi dla których śmierć była wybawieniem. W ich oczach nie było widać radości, widać było ulgę że nareszcie przestana przeszkadzać. Że nareszcie nie będą przedmiotem "obowiązku moralnego".
Bo "obowiązek moralny" to też SAMOTNOŚĆ. To ta bardziej GORSZA samotność, BARDZIEJ GORZKA, BARDZIEJ BOLESNA.
[Copyright]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz