Jako jedyny z rodziny, nie tylko lubię pisać piórem, ale również param się „piórem”. Tak w czasach mojej młodości określano czasami poetów i literatów – „człowiek parający się piórem”. To moje zamiłowanie do „pióra” objawiało się od najmłodszych, bo już przedszkolnych lat. Nim pierwszy raz dotknąłem pióra, nim postawiłem nim pierwszą literę, już byłem zafascynowany książkami. Długo pamiętano, w mojej rodzinnej dzielnicy, czterolatka uczepionego kiosku Ruchu. Rzewnym płaczem, głośno prosił – „mamusiu bądź grzeczna i kup mi książeczkę”.
Dwa lata później w naszym domu zjawiła się szkolna koleżanka mojej mamy. Umiałem już czytać (bardziej dukać, ale pal licho o szczegóły) więc na prośbę mamy zabrała mnie do dzielnicowej biblioteki. I tam spełniła moje największe marzenie tamtych czasów – zapisała mnie do biblioteki. Helenka Dobisz była nie tylko bibliotekarką. Była również nauczycielką języka polskiego w Szkole Podstawowej, jak również harcmistrzem i szczepową w tejże szkole. Pół roku później, w ostatnie wakacje przed szkołą, spełniła również moje drugie marzenie. Zostałem zuchem i zaczęła się moja przygoda z harcerstwem. Ale o harcerstwie kiedy indziej.
„Pióro” w Szkole Podstawowej to przede wszystkim dziesiątki, jak nie setki, przeczytanych książek. No i pamięć opuchniętej ręki, oraz kilka połamanych linijek. Niestety, miałem to (nie)szczęście urodzenia się leworęcznym. A wtedy to był prawdziwy „dopust Boży”. Piętno które należało „naprostować”. Dwa lata walczono z tą moją „przypadłością”. Długo też zmuszałem się, już sam siebie, do pisania piórem. Pióro wymuszało staranne pisanie, a więc kształtowało styl i charakter pisma. W końcu polubiłem pióro. Dziś, mając wybór, wybiorę pióro. Zwłaszcza jeżeli to będzie Waterman. W moim domu zawsze znajdzie się pióro i atrament.
Czy jednak wówczas „parałem się piórem”? Bezwiednie, ale raczej tak. Jakiekolwiek laurki, życzenia czy kartki świąteczne były na mojej głowie. Najlepiej wierszowane. Do tego zadania szkolne i wypracowania. Helenka Dobisz pilnowała bym uczęszczał na kółko polonistyczne. Za to p. Gęborek (druga polonistka) wręcz powiedziała – „Kanik, to nie klasa literacka, wyższej oceny i tak nie dostaniesz”. Dla niej mój styl pisania był wadą.
To co było wadą w ostatniej klasie Szkoły Podstawowej, okazało się zaletą w Liceum. No, nie tylko zaletą, bo i utrapieniem. A to za sprawą polonistki, p. Majdak. W pierwszej licealnej zadała wypracowanie semestralne na temat Polskiej literatury średniowiecznej. Nie było mnie na tej lekcji, więc koledzy przekazali mi wymogi wypracowania. Oczywiście rozpisałem się ponad miarę. Mniejsza o ocenę za wypracowanie. Do dziś pamiętam jej ocenę opisową – „praca warta wydania broszurowego, choć nie całkiem na temat”. Zaowocowało to oczywiście ksywką „poeta”, w klasie. Tej ksywki dość szybko się pozbyłem. Gorzej było z profesorką. Jak zaczęła mnie namawiać na „paranie się piórem” to ustąpiła dopiero pod koniec drugiej klasy. Przestała „ciosać mi kołki na głowie”, bo... uległem i zacząłem pisać w ramach koła polonistycznego…
Z biegiem czasu pojawiły się i inne formy literackie niż krótkie opowiadania, czy recenzje.
I piszę do dzisiaj, właśnie na cytatch.info...
©
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz