..."nie masz prawa się w to wtrącać" - młoda, niespełnotrzydziestoletnia kobieta, stała przy stole i była wzburzona. Obok, przy tym samym stole, siedziała jej siostra i wtórowała jej, reszta towarzystwa się nie wtrącała. Od dawna był przeciwny tej pracy córki, od samego początku, od chwili gdy właściciele się pobili jak mafiosi. W ruch szły młotki i jakieś noże, żona wróciła wtedy wystraszona jak nieboskie stworzenie. A mimo wszystko zatrudniła tam córkę, wbrew wszystkiemu. I miał rację, zaczęło się prawie od razu.
... "pomyśl o rodzinie, o mężu i dzieciach... on Ci nie da spokoju... to nie przypadek, że właśnie teraz zaczął dojeżdżać 80 kilometrów... w dni wolne, i to właśnie po Ciebie, młodego i niedoświadczonego pracownika" - perorował. Córce się nawet nie dziwił, młoda i zawsze skora do życia, ostatnie kilka lat siedziała w domu. Tęskniła do ludzi i do pracy, mogło jej trochę uderzyć do głowy takie wyróżnienie. Ale reszcie to już się dziwił.
... "To jak będzie?. Postaram się o inna pracę dla Ciebie"
"Ale to tylko były koleżeńskie wygłupy" odpowiedziała. "Koleżeńskie? Widziałem jakie, gdy sobie ostatnio popił. Sama dziękowałaś za moja obecność, wtedy"
"Ale przeprosił, obiecał, że już nigdy się to nie przytrafi."
"I co, po takich pzeprosinach zaczął właśnie dojeżdżać do pracy? Nie wierzę. Nawet jego wspólnik zaczął krzywo patrzeć na jego zachowanie, a zna go wiele lat."
W tym momencie odezwała się starsza ze sióstr. Mimo wszystkiego co dla niej zrobił, nie cierpiała go, zawsze mu na złość robiła. "A Ty co, zazdrosny? Jak będzie chciała to może i z całym pułkiem, nic Ci do jej dupy... A Ty nie masz nic do tego, nie jesteś jej ojcem." Jakby mu kto w mordę walną, po tylu latach, po ćwierć wieku takie słowa. Ale ona taka była, wszędzie szukała sensacji. Albo coś motała, albo kogoś osądzała...
... spojrzał na córkę, do niedawna była gotowa oczy wydrapać za takie słowa, każdemu. Zawsze powtarzała "nie ten co spłodził, lecz ten co wychował". Nadzieja w jego oczach szybko zgasła gdy usłyszał jej głos - "Tak, to moja sprawa, nie jesteś moim ojcem."
"Więc to koniec?. Takie oskarżenie nie może zostać bez konsekwencji" - "Tak, nic Ci do mnie, nie jesteś moim ojcem" i odwróciła się plecami. Czarna mgła zasłoniła mu oczy, świat odleciał, nie wiedział co się dzieje wkoło. W nagłym przypływie złości zrobił krok do przodu. Siłą przygiął ją do stołu, pośladki się wypięły. Aż skrzywił się z bólu, gdy otwartą ręką wymierzył pierwszego klapsa, z całych sił. Nie pamięta ile ich zadał, dwa, trzy, cztery?... Skarcił jak małe dziecko, pierwszy i ostatni raz w życiu i, bez słowa wyszedł. Samochód ruszył z piskiem opon, w ostatnim momencie wyminął rów. Łzy wściekłości na siebie, na nią, na wszystkich, na całą sytuację. Gdyby teraz dorwał tego jełopa bytomskiego to by bez litości zabił. Bez oporu, szybko i skutecznie, tak jak w wojsku uczono... Ledwie widział drogę, nie wie jak dojechał do siebie... wiedział, że pierwszy się do niej nie odezwie... nie może i... nie powinien...
... po jego wyjściu zapadła cisza. Dopiero pisk opon poruszył wszystkich. "Co za hu... ciu... jeden. Nie miał prawa", odezwała się siostra... "Skąd ta agresja, czy kiedyś już Cię uderzył?" zapytał ktoś... "Nie" odezwała się niepewnie... "on, on nigdy... nigdy nie dostałam od... od mojego... nie, nigdy nie dostałam od ojca", jej słowa padały bez składu i ładu, jakby nie wiedziała co się stało, od kogo dostała klapsa na tyłek, jak go nazwać... jak ma nazwać... ojca?... Załzawione, niebieskie oczy przykryły się powiekami, jakby chciała coś w nich ukryć... jakąś małą tęczę... coś zaczynała rozumieć, coś zaczęło docierać do niej...
... resztę czas przyniesie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz