Szukaj na tym blogu

Translate

Krótko o blogu

Ten blog powstał z połączenia dwóch innych - to impuls serca i duszy, jego wściekłości. Miałem zamiar go skasować, ale chyba się jeszcze przyda. Kiedyś jeden mądry człowiek powiedział "Nie rób głupot z wściekłości, lepiej krzycz" Więc czasem będę krzyczał, właśnie tutaj.

********************************************************
Nie wiem kogo i dlaczego może zainteresować ta opowieść. Opowieść różna - czasem ciekawa, częściej nudna- czasem romantyczna, częściej głupia i prozaiczna - czasem szczęśliwa, częściej do bani, wręcz nieszczęśliwa - taka jak życie... moje... i większości Tych, którzy tu trafią... zajrzą i przejdą jak powiew nowej wiosny obok marnej kupki brudnego śniegu zimy... przebrzmiałej zimy.


Nie wiem, po co to piszę. Nie piszę ku uciesze gawiedzi, nie piszę ku żadnej przestrodze - ani współczesnych, ani potomnych ludzi. Piszę bo muszę, bo mam taką wewnętrzną potrzebę, bo chcę pisać, bo chcę ułożyć sobie własne myśli, a to jest najlepszy dla mnie sposób.


Piszę więc ten blog wyłącznie dla siebie. No, może jeszcze dla córki, Blusika i... mojej kochanej Agnieszki, a zwłaszcza... BOŻENKI - ISKIERKI. Tylko im to dedukuję...
https://www.cytaty.info/autor/irracja.htm

07 sierpnia 2011

"Romska miłość"...

... urodził się i wychował w okolicy gdzie Romów można było często spotkać. Po prostu, kilka ich rodzin mieszkało i żyło w pobliżu. Stosunki między nimi a miejscowymi układały się różnie. Ogólnie jednak trzymali się na dystans od siebie, nie wchodzili sobie w drogę, nie poznali nawzajem. Oprócz niego, cichy spokojny chłopak, stroniący od rozrób i wypadów. Ciekawy jednak świata, tego bliskiego i dalekiego, wiecznie rozmarzony lub zaczytany. I właśnie te jego książki były przyczyną poznania romskiej dziewczyny i ich wspólnych rozmów. Często uciekał nad rzekę, do zagajnika gdzie nikt mu nie przeszkadzał a on sam widział nadchodzących. Tam marzył lub czytał, nawet nie zauważył, że ktoś go jednak obserwuje. Młoda, w jego wieku, 13-14 letnia dziewczyna, która też tam czasem uciekała. Nieważne jak się poznali, nieważne dlaczego rozpoczęli rozmowę, nieważne jak często się spotykali. Znajomość, bardzo sporadyczna, trwała jakieś 2-3 miesiące, później ich drogi się rozeszły. Jedynie ważne jest to o czym rozmawiali, a w zasadzie pewien pewien segment ich rozmów. On jej opowiadał baśnie - o Kopciuszku, o Śpiącej Królewnie - te najbardziej lubiła, dla niego to były baśnie, dla niej zaś opowieści o miłości, jakże innej niż sama słyszała. (Wtedy jeszcze nie wiedział, że za rok, jego towarzyszka zostanie poślubiona mężczyźnie. Tradycja romska wcześnie, bardzo wcześnie wydaje kobiety za mąż). Ona zaś odwdzięczała się opowieściami jakie sama znała, jakie sama słyszała w kręgu rodziny. Nawet nie podejrzewał, że kiedyś jedną z nich przeżyje sam, że jego też spotka kiedyś "amir pjar"...

... samochód trząsł na nierównej powierzchni Koszykowej. Stan wojenny był w pełni, lecz atmosfera już dawno zelżała. Raczej z nudów, niż z obowiązku, wybrali się na patrol, w końcu byli nadterminową "rezerwą" Już dawno powinni być w cywilu, a oni nadal w "woju" nie wiedzieć jak jeszcze długo. Ciepło było, skwar lata dawał się we znaki, ekwipunek rzucony na deski paki, i pić się chciało jak cholera. Samochód zwolnił przed czymś, w tym momencie zobaczył uliczny saturator. "Staszek, zatrzymajcie się w pobliżu" - i jeszcze w biegu zeskoczył z wozu. "I żebym nie musiał was "koty" szukać" - rzucił przez ramie, z AK w ręku ruszył do saturatora. Kolejki nie było a przy ladzie stała ładna blondynka. Hmmm... żeby tak wiedzieć, że z pół roku będzie jeszcze w Warszawie, smaczny kasek, może by było warto się zakręcić. Lecz on miał dość już Warszawy, a zwłaszcza przykrych wspomnień. Od czasu śmierci Kasi, od prawie półtora roku, żył na wysokich obrotach, i gdyby nie "Puma" żyłby tak dalej. Blondynka uśmiechnęła się filuternie, jakby chciała go poderwać, i czekała na zamówienie. "Z sokiem malinowym, dla pana rezerwisty" usłyszał z tyłu głos Staszka. "Kur... co za kot, trzeba go chyba prześcigać", pomyślał wściekły. Fajny chłopak w sumie, z jego miejscowości. Taki "roczniak" z humorem i dobrą duszą, tylko przyczepił się jak "rzep psiego ogona". Blondynka, z ciekawością zerknęła na niego - "To pan kapral zaczeka chwilę, aż podłączymy nowa butlę", usta jednak wygięła w ironiczną podkówkę. Chciała usłyszeć jego głos, a nie Staszka. "Zrobione" - odezwał się dźwięczny głosik i spod lady wychyliły się bujne, kręte i ciemne włosy, zaraz za nimi przepiękne zielone oczy... Zaniemówił jak sztubak z pierwszej podstawowej...

... pociąg wlókł się jak ślimak, okna zamarznięte a w przedziale mróz jak za kołem podbiegunowym. To nie tylko efekt awarii ogrzewania, czy oszczędności PKP. To również wynik totalnego braku podróżnych, normalnie byłby taki tłok, że i nago by się nie zamarzło. Trudno jednak znaleźć chętnych do podróży w sylwestrowy wieczór. On też nie miał zamiaru podróżować o tym czasie, lecz miało to i dobre strony, nie musiał się wstydzić łez, które gęsto kapały na kurtkę. Ostatni miesiąc wojska przeżył jak w amoku. Koledzy myśleli, że znów przyszła depresja i ma gdzieś dyscyplinę i rygor, że znów pije i włóczy się, po najgorszych melinach Warszawy, jak dawniej, po śmierci Kasi. A on, owszem, dyscyplinę miał gdzieś, prawie codziennie urywał się na "samowolkę", lecz powód był inny. Tęsknił za pewnymi zielonymi oczami. Po wyjściu do cywila nie skorzystał z przysługujących dwóch miesięcy laby. Nie, nie śpieszyło mu się do pracy, lecz samochód służbowy i możliwość tras zrobiły swoje. W pracy był wściekły, uraczyli go "Bostonką". Syrenka jak syrenka, lecz to dla większości kierowców było to upokorzeniem. To dobry samochód dla tych prosto po szkole, a nie dla niego, już z doświadczeniem i po wojsku. Większość kolegów poszło na piwo, z tej "radochy". Lecz nie on, on poszedł do "Mamuśki" by sprawdzić jakie trasy i dla kogo są przydzielane. Renia, starsza od niego o kilka lat, wzięła go kiedyś, jeszcze przed wojskiem, pod swoje skrzydła. Choć nigdy wcześniej się nie spotkali, ani nie widzieli, to jednak pochodzenie z tej samej dzielnicy zobowiązuje. Zresztą szybko się zrozumieli i polubili. Już od drzwi spedytorki, ledwo się witając, poprosił o grafiki tras. Zdziwiona, bez większego wypytywania, dała mu. Zasypał ją pytaniami na które odpowiadała, bacznie się mu przyglądając. Po pół godzinie wiedział wszystko, reszta dnia była już "spokojna". Przyszedł Andrzej, mąż Reni, kilku znajomych sprzed wojska, zaczęło sie przywitanie "cywila"... Kiedy wylądował w domu, nie pamięta... w sumie, niedziela była nazajutrz...
... od poniedziałku zaczął się jego "tor przeszkód", najpierw kierownik, też się znali sprzed "woja". Później kierownik taboru, starszy i nieznany mu, lecz okazało się, że z sąsiedniej dzielnicy. Następnie warsztat, po drodze zaczepił o dyrektora, ale jest, "syrenka" trafiła na warsztat, do dokładnego przeglądu. W końcu, ale ulga... Bostonka pojawiła się na wykazie tras, a przynajmniej jego Bostonka... kierunek trasy?... oczywiście, że... Warszawa... Początkowo wyjeżdżał w poniedziałek (to oficjalnie, nieoficjalnie już w sobotę), by w środę stawiać ją na warsztat do naprawy. Piątek i sobota to "przymusowa pańszczyzna", i znów trasa... do Warszawy lub okolic. Gruntownie, wtedy, poznał wszystkie drogi wokół Warszawy. I do perfekcji nauczył się wypełniać "kartę pojazdu" oraz wykorzystywać oficjalną ksiażkę odległości i przejazdów. Nawet Renia nie mogła się doczepić, choć stary wyga z niej był i czasem palcem pogroziła. Przeczuwała, że coś kombinuje, a on tylko do Kampinosu zaglądał, takie dodatkowe sto kilometrów. Tam mieszkali rodzice Goni, tam, prawie za każdym razem, jeździł...
... Gonia, Gonia, Małgorzata... to właśnie te zielone oczy. W Kampinosie poznał to zdrobnienie, i do dzisiaj dziwnie się czuje gdy słyszy inne. Drobne dziewczę, jakieś 160 cm wzrostu, nie więcej. Wręcz filigranowa i krucha postać zawładnęła jego sercem, niczym jakiś mocarz. Boziu, jak bardzo się nienawidził początkowo za to uczucie. Przecież zdradził pamięć Kasi, i ich nienarodzonego dziecka, raptem dwa lata wytrzymał. Dopiero gdy Kasia mu się przyśniła, gdy zobaczył jej uśmiech i oczy, poddał się temu uczuci. Zaczął marzyć wtedy o rodzinie, znowu zobaczył jasna przyszłość. Gonia też miała swoja tajemnicę, był chłopak, jeszcze ze szkoły. Lecz szedł do wojska i zerwał, postanowił, że wojsko będzie taką granicą między tym co było a będzie. Chciał się wyszumieć, jak to określił. Bardzo to odczuła. Jednak i ona odżyła przy nim, dobrze im było razem. Wspólne spacery i rozmowy, kino ( czy ktoś by dziś uwierzyłby, że pierwszy raz , "Wejście Smoka" z Brucem Lee, oglądali przy pustej widowni?... a właściwie to nie oglądali, byli zajęci sobą)...

... chyba za drugim, lub trzecim przyjazdem do Warszawy, Gonia zaprosiła go do rodziców. W Warszawie mieszkała na stancji z koleżanka. Unikał zawsze takich okoliczności, w tamtych czasach oznaczało to już pewne zobowiązanie, lecz tym razem jechał, jak na skrzydłach, pełen wdzięczności i nadziei. Rodzice Goni przyjęli go życzliwie, choć byli dość mocno zaskoczeni, tym bardziej, że wiązało się to z noclegiem... A pokoi mało było, oprócz niedużej sypialni rodziców, tylko jeden pokój gdzie sypiały córki ( Gonia miała siostrę, młodsze i czupurne dziewczę, lecz polubili się). Kilka nocy przesiedział na podłodze, przy łóżku sióstr, poddając się delikatnym karesom jej ręki, uwielbiała bawić się jego włosami. I tylko czekali, by Basia wyszła do łazienki, lub na chwile zasnęła, by ukraść coś więcej, jakiegoś całusa, jakąś bardziej intymną pieszczotę, a Basia miała radochę udając że mocno pilnuje siostry. Czuł się tam jak w rodzinnym domu, choć zdawał sobie sprawę z kłopotu jaki sprawiał swą obecnością. Najwięcej problemu sprawiał jego wzrost, wysoki z niego był mężczyzna, a cała rodzina filigranowa. Gdy tylko przyjeżdżał, na środek pokoju przesuwano stół, zwykle ustawiony pod ścianą - za pierwszym razem chciał rozbić głową żyrandol, gdy przechodził z kanapy w stronę kuchni...

... tym razem nie przyjechał służbowym samochodem. Wszak został zaproszony na Sylwestra. Jego szczęście było bezgraniczne. Miał szczerą chęć porozmawiać, w dogodnym momencie, z Gonia i jej rodzicami. Chciał się spytać, po ponad roku znajomości, o rękę ich córki, liczył na przyjazne przyjęcie, wszystko na to wskazywało. Nawet nie zwrócił uwagi na trochę ciężką i niezręczna atmosferę. Przyjęto go radośnie i życzliwie, jak zwykle, choć Gonia była jakaś cicha. Sądził że to z powodu jego zamiarów, już od miesiąca nie ukrywał zbyt swych uczuć i zamiarów... Nagle, za oknem rozległ się gwizd, wszyscy trochę się obruszyli na ten dźwięk. Pod domem Goni pojawił się jej były chłopak, zadowolony z siebie. Pojawił się z dwa tygodnie wcześniej, bałamucił dziewczynę, przepraszał. Rozmowa z Gonią nie była zbyt długa, wyjaśnienia, przeprosiny i płacz Goni. Rodzice i siostra skryli się w kuchni. Gdy w części zmieszana, a w części radosna ubierała się by wyjść z tamtym na zabawę sylwestrową, nie żałował już swej decyzji. Zwrócił jej słowo, dał wolność. We wzroku byłego chłopaka wyczuł wyższość, tym razem on wygrywał - "ona jest moja, nie oddam ją komuś obcemu". Żal też zrobiło się mu dziewczyny, zrozumiał, że to była zwykła zazdrość, że tamten skrzywdzi tę dziewczynę. I miał racje, gdy rok później odezwał się do Goni, właśnie przygotowywała się do ślubu z bratem koleżanki z Warszawy. Niezbyt jej się podobał, lecz podkochiwał się w niej już wcześniej...

... zapłakana Basia skryła się gdzieś w domu. Mimo czasu do autobusu wolał go spędzić na przystanku. Zbyt ciężka atmosfera panowała by czekać u niedoszłych teściów. Gdy wychodził, jej rodzice przytrzymali go. Ojciec pobłogosławił a matka ucałowała w czoło, jak syna, łzy pojawiły się w oczach całej trójki. Gdyby chciał wtedy walczyć, miałby sojuszników w całej rodzinie. I wiedział, że wygrałby, że zapewniłby jej dużo więcej szczęścia i miłości. Tylko czy byliby szczęśliwi, czy nie byłoby wiecznych pretensji, że stanął jej na drodze do szczęścia. Nie ważne, że to nie byłaby prawda, często wyobrażenia wygrywają ze złudzeniami i niszczą całe życie. Wolał by tęskniła kiedyś i wspominała czule, obwiniając samą siebie, niż by jej żale miały niszczyć ich oboje...

... nie wie jak znalazł się na dworcu w Warszawie. Nie wie jak kupił bilet i jak znalazł się na peronie. Nie wie kiedy przekroczył żółtą linię bezpieczeństwa, ani jak długo stał na skraju peronu. Wjeżdżające pociągi kusiły by zrobić krok w przód i przytulić się do chłodnego, mocnego metalu, ostatni raz w życiu. Znał to uczucie, kiedyś już, dawno temu, pojawiło się w jego życiu. Nagle ktoś szarpnął go za rękę, na tyle mocno, że cofnął się krok czy dwa. "Powróżyć pane, ne bujte sie, dajcie ręku, cyganka prawdę wam powie, za jednego pieniążka, za jeden papierek"... Nie zdziwiła go jej obecność na peronie, mimo gęstych patroli milicji w holu głównym dworca centralnego. Znał, sam kiedyś często korzystał z tajemnych przejść na "Śródziemny". Jakoś trzeba było, w czasach wojska omijać patrole WSW, zawsze jakaś "kontrabanda" się trafiła, zwłaszcza deficytowy "Żywiec", w końcu urodził się niedaleko tego browaru. Romka trzymała go za rękaw, próbując uchwycić i otworzyć jego dłoń. Spojrzał na nią dziwnym wzrokiem i odpowiedział, nie wiedząc dlaczego właśnie słowami zapamiętanymi z dzieciństwa - "Maim usaki swatantrata pucza". Ręka Romki drgnęła, jej wzrok obiegł peron i skierował się w jego stronę. Spojrzała mu głęboko w oczy i nie wiadomo co ujrzała. "Bewakufa aurata. nie odrzuca się Amira pjara, to nieszczęście" popłynęły wolno jej słowa. Z trudem zrozumiał jej słowa, nigdy nie mówił ich językiem, ledwie kilka słów zasłyszał od krótko znanej przyjaciółki. "Bogata? Chyba głupia i nieszczęśliwa, tak... nieszczęśliwa dla mnie" - odrzekł. "Ne pane, siła miłości nie w pożądaniu i chęci, jej siła w rezygnacji dla szczęścia innych" - ręka Romki zagięła jego dłoń do stanu pierwotnego. Chwilę przytrzymała jeszcze jego rękę i delikatnie ją puściła - "Długo będziecie szukać, pane. Może całe życie? Gdyby wy byli Rom, pane, gdyby wy byli Rom"... Kobieta odeszła w stronę końca peronu. Chwilę coś mówiła do młodej dziewczyny, prawie dziecka. Oczy dziewczyny rozszerzyły się ze zdziwienia, po czym z ciekawością, i pewnym wstydem, powędrowały w jego stronę. Obie Romki odwróciły się i zniknęły w ciemnym przejściu do "Śródmieścia"...




... użyte słowa nie pochodzą z języka romskiego, zostały użyte w innym celu...
amir pjar - (bogata miłość)...
Maim usaki swatantrata pucza - (dałem jej wolność)...
Bewakufa aurata - (głupia kobieta)...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz