… maj zapowiadał piękne lato, zieleń koło kina „Moskwa” była piękna i soczysta, codziennie tamtędy przechodził. Ten sam maj zapowiadał też zdarzenia w wyniku których, w tym samym miejscu gdzie dziś są trawniki, staną patrole, grzejące ręce przy „koksiakach”, chroniące się przed chłodem w cieniu „skotów” i BWP. Lecz do grudnia było jeszcze daleko. Przed nimi całe lato i jesień…
… to już trzy miesiące, od kiedy nie ma Kasi. Ból straty nie dawał mu spokoju, nie dawał się zagłuszyć. Prawie codzienne urywał się i włóczył po jakiś podejrzanych lokalach i melinach. Czegoś szukał, jakiś wrażeń, może czegoś więcej, czegoś ostatecznego. Mało pił, cały żołd szedł na papierosy, palił jak smok. Owszem trafiały się „fuchy” różnego typu, w Warszawie ludzie dawno mieli gdzieś milicję, lecz dla munduru jeszcze jakąś estymę mieli. Mógłby żyć jak „pączek w maśle”, lecz mimo całego otępienia i tumiwisizmu ostatnich miesięcy, jego wrodzony altruizm nie pozwalał mu na korzystanie z wielu okazji. No chyba, że trafił na wyjątkowego cwaniaka… jak wczoraj?... nie, to było dwa dni temu. Ledwie wyszedł z dyżurki na główną ulicę zaczepiła go wzburzona kobieta, której towarzyszył niewysoki, dość mocno starszawy mężczyzna.
„Panie żołnierzu, hej panie żołnierzu. Może zechciałby nam pan pomóc” – mówiła szybko przytrzymując go za mundur. Przystanął zdziwiony.
„W Samie była dostawa, no wie pan, papierosy, słodycze, sam deficytowy towar a kierownik zamknął wszystko i czeka nie wiadomo na co. Ludzie już trzy godziny czekają a ten pewnie wszystko spod lady sprzeda” – trajkotała jak najęta. „Pan kapral pomoże, pójdzie z nami do samu” – odezwał się mężczyzna – „W końcu, może przed wojskiem będzie miał respekt, no i jakaś szarża z pana kaprala jest”. Cholera, zaskoczyła go ta prośba, nie wiedział jak się wymigać. Zza ogrodzenia dochodziły odgłosy zmiany warty. Nagle jego oczy błysnęły , powziął decyzję, szaloną lecz co tam. Odesłał ludzi do samu, odchodzili tacy jacyś bez nadziei, a sam wrócił za ogrodzenie. Warta była z innej jednostki lecz często pełnili ja ci sami ludzie, więc znał ich trochę…
„Piotrek, masz pusty magazynek?” – spytał rozprowadzającego – „Potrzebuję jednego „młodego”, z bronią lecz z pustym magazynkiem”. Piotrek się mocno zawahał, to mogło mieć poważne konsekwencje.
„Po pierwsze; zajęci są „Solidarnością” więc się nami nie interesują, po drugie; wróci za pół godziny” – przekonywał – „No i jesteś mi coś winien” dorzucił lekki szantaż. A miał mu dużo do zawdzięczenia, jakiś miesiąc temu przyszedł do niego z sercem w gaciach. Wartownik mu zginął z posterunku. Pomógł, wiedział co gdzie jest i gdzie taki idiota mógł pójść. Całe szczęście, że broń i hełm ukrył w krzakach. Znaleźli go w klubie studenckim, ledwo na nogach stał. Studenci, dla rozrywki go spili. Trochę by mógł o nich powiedzieć… Kilka minut później z „młodym”, trochę opłotkami, wyszli na zaplecze samu. Nie było trzeba daleko iść, do Samu było jakieś 200 metrów…
… szum się podniósł, gdy weszli. Starszy mężczyzna, z wyraźną ulgą i nadzieja, poprowadził ich do biura kierownika. Ludzie szeptali a ekspedientki ze stoiska, mocno zaintrygowane, cicho obserwowały co się będzie działo. Opuścił pod brodę pasek czapki i bez pukania wszedł, „młody” za nim. Za biurkiem siedział mężczyzna, w średnim wieku, na jego widok podniósł się. Popatrzał chwilę na kierownika, spojrzał na „młodego”. „Kociak” wystraszony wszystkim stał przy drzwiach, nerwowo poprawiając opadającą z ramienia broń.
„No więc, panie kierowniku…” – słowa potoczyły się rozważnie, lecz szybko. Wyjaśnił co się stało, kto się zwrócił do niego z prośbą i po co przyszedł. Dalej już poszło szybko, i zaskakująco nawet dla niego. Wiedział, że kierownik może go przepędzić, że nie miał najmniejszego prawa tam być, jeszcze w takiej sprawie. Lecz chyba ten nadmiar różnego rodzaju komisji i kontroli, jeszcze te zawieruchy i niepewny czas, zrobiły swoje. Po pierwszym zdumieniu i zastanowieniu, twarz kierownika okrasił uśmiech cynicznego porozumienia, skierowanego do nich. Sięgnął do szuflady biurka, nie zdając sobie sprawy jak tragiczny błąd popełnia, na blacie wylądowało pięć banknotów.
„Ooo… ty ciu…” – pomyślał – „To tak nisko mnie cenisz? Uważasz mnie za podobnego sobie, skur… Tak bez słowa racji czy wytłumaczenia?.. Taka zniewaga krwi wymaga”. Z zastanowieniem sięgnął i wziął dwa banknoty, po chwili wziął trzeci – „Niech „kot” też coś z tego ma”. Uśmiech złośliwości pojawił się na jego twarzy – „Dziękuję” – i z tym słowem podszedł do drzwi, nie zwracając więcej uwagi na niepewnego sytuacji kierownika…
… gdy wyszli, specjalnie nie zamknął drzwi za sobą. Ludzie czekali niespokojnie.
„Proszę państwa” – usłyszał własne słowa – „Kierownik jest w porządku, po prostu były nieścisłości w dokumentach i musiał je wyjaśnić. Lecz właśnie skończył i nakazał sprzedaż, ekspedientki już dostały polecenie wystawienia towaru”. Na te słowa tłum ruszył hurmem do stoiska, bez mała tratując ich. Usunęli się na bok obserwując rozwój sytuacji. Jedna z ekspedientek próbowała się dostać do, zamkniętych już drzwi biura kierownika. Nie potrafiła jednak pokonać tłumu, pozostałe dwie pędem wynosiły towar i sprzedaż się zaczęła. Wszyscy wiedzieli, że tłum by ich prędzej zlinczował niż zgodził się na jakakolwiek zwłokę w sprzedaży. Po jego słowach nie było odwrotu, tłum już sam wyłowił „ślepców” próbujących się dostać bez kolejki. „Młody” zanosił się ze śmiechu obserwując jak „niby ślepa” kobieta ucieka szybciej niż jej przewodnik, zresztą dużo młodsza była od towarzyszącego jej mężczyzny… jeszcze ktoś im dziękował, jakiś mężczyzna ręką zrobił coś na kształt krzyża. Jakaś starowinka dała mu kilka paczek „Sportów”. Nikt w jej domu nie palił, a na kartki się należały…
… z powrotem wracali szybkim krokiem, tym razem prowadził na około, by przed dyżurką oficera dyżurnego nie przechodzić. Gdy podawał banknot „młodemu”, ten jakoś niepewnie na niego popatrzył.
„No co, należy Ci się, przyda się chyba? Choćby na fryzjera” – nawet jak na jego jednostkę to te jego blond włosy za bardzo już wychodziły spod hełmu. Doszli w pobliże wartowni, zatrzymał go – „Palisz?” – w kieszeniach czuł pięć paczek „Sportów”, nie palił takich, zawsze się z nich tytoniu najadł. „Yhymmm…” –skinął głową.
„No to masz, jedna dla dowódcy, druga dla Piotra… znaczy się rozprowadzającego. Tę masz dla siebie, tylko dobrze ja schowaj… a te, nie tę masz dla kolegów. Zbyt szybko by Cię opalili.” Piąta paczka będzie dla dyżurnego biura przepustek, to tam go ludzie zaczepili, niech lepiej sobie przydymi pamięć. „Młody” chował papierosy do kieszeni .
„Acha, pamiętaj, z warty poszedłeś prosto spać i nawet armata nie była Cię w stanie zbudzić. Dowódcy sam wyjaśnię, później. Zrozumiano?”- jego głos nabrał lekkiego zabarwienia groźby. „Tak jest, obywatelu kapralu” – obcasy stuknęły służbowo, lecz w oczach błysnął ognik porozumienia. Rezolutny chłopak, pewnie z jakieś wioski, lub małego miasteczka. Lecz już się przekonał do nich, nieraz hardzi i w kaszę sobie nie dadzą dmuchać, jednak znają swoje miejsce i wiedzą kiedy ktoś musi być twardy wobec nich… a kiedy ktoś próbuje ich wykorzystać.
„No to odmaszerować… biegusiem „kociaku”’. Tym razem jego ton był miękki, prawie przyjacielski. Posłał mu lekki uśmiech, chłopak odwzajemnił tym samym i pobiegł na wartownię…
… ruszył w stronę biura przepustek. Przypomniał sobie tę starszą kobietę, co ona to mówiła gdy dawała mu papierosy? „Bóg zapłać, panie oficerze” „E tam, babciu, zwykły żołnierz, raptem kapral ze mnie” – prostował jej słowa. „A jednak anioł, prawdziwy anioł w ludzkiej skórze” – uśmiał się wtedy w duszy, oj uśmiał. „Ależ babciu, co to ze mnie za anioł, co i ciemną stronę posiada” – spojrzała na niego – „Widać takie czasy, że i anioły ciemną stronę posiadają”…
… tak to było dwa dni temu… dalsze rozmyślania przerwała narastająca awantura, przy jednym ze stolików kawiarni hotelowej. To raczej niespotykane, zwłaszcza o tej porze dnia. Jakiś gość szarpał „lalunię” (pewnie płatną), coś mówiąc o okradzeniu. W ich stronę podążał osiłek, szykowała się draka…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz