Szukaj na tym blogu

Translate

Krótko o blogu

Ten blog powstał z połączenia dwóch innych - to impuls serca i duszy, jego wściekłości. Miałem zamiar go skasować, ale chyba się jeszcze przyda. Kiedyś jeden mądry człowiek powiedział "Nie rób głupot z wściekłości, lepiej krzycz" Więc czasem będę krzyczał, właśnie tutaj.

********************************************************
Nie wiem kogo i dlaczego może zainteresować ta opowieść. Opowieść różna - czasem ciekawa, częściej nudna- czasem romantyczna, częściej głupia i prozaiczna - czasem szczęśliwa, częściej do bani, wręcz nieszczęśliwa - taka jak życie... moje... i większości Tych, którzy tu trafią... zajrzą i przejdą jak powiew nowej wiosny obok marnej kupki brudnego śniegu zimy... przebrzmiałej zimy.


Nie wiem, po co to piszę. Nie piszę ku uciesze gawiedzi, nie piszę ku żadnej przestrodze - ani współczesnych, ani potomnych ludzi. Piszę bo muszę, bo mam taką wewnętrzną potrzebę, bo chcę pisać, bo chcę ułożyć sobie własne myśli, a to jest najlepszy dla mnie sposób.


Piszę więc ten blog wyłącznie dla siebie. No, może jeszcze dla córki, Blusika i... mojej kochanej Agnieszki, a zwłaszcza... BOŻENKI - ISKIERKI. Tylko im to dedukuję...
https://www.cytaty.info/autor/irracja.htm

27 stycznia 2023

Z ostatnim życia tchem…

 

cicho wszedł do izolatki hospicjum. Rozejrzał się. Pod oknem, kobieta z mężczyzną, spierali się o coś. Druga para stała przy drzwiach, oparta o ścianę, jakby nieobecni. Pod ścianą, grupka dzieci patrzyła tępo, jedne w okno, drugie w sufit. To jej rodzina, syn i córka z rodzinami.

Od strony okna doleciał cichy szept – „ ...ale to mnie się należy, Ty weźmiesz daczę…”

na środku, w sterylnym łóżku i podpięta do aparatury, leżała Ona… Lodzia jego ojca. Ojciec poznał ją w sanatorium. Nie znali się wcześniej, choć oboje mieszkali w tej samej miejscowości. Oboje dojeżdżali do pracy w tym samym mieście. Miał wówczas niecałe 40 lat, Ona pięć lat młodsza. Oboje zakochali się w sobie, choć oboje mieli swoje zobowiązania. Może zbliżyły ich podobne losy, podobne trudy życia…

romans nie trwał długo, przez czas turnusu sanatoryjnego. Później unikała ojca, odrzuciła jego miłość. Fakt trudną miłość, bardzo trudną. Pozbawioną, prawie całkiem, marzeń o wspólnej przyszłości. Pełną przypadkowych spotkań, które pozwalały na chwilę rozmowy, czułości i bliskości. Ale i pełnej nadziei, że kiedyś?… może?... No i pełna siły tak potrzebnej, na drodze którą kiedyś błędnie poprowadzili...

ojciec często wspominał „swoją Lodzię”, zawsze mawiał, że to Ona dodaje mu sił w życiu. A łatwego nie miał. Młodszy syn „poszedł w świat kryminalny”. Córka stale w kim innym zakochana. W efekcie trójka dzieci i żadnego męża. Każdy uciekał jeszcze w ciąży. No i matka, chora psychicznie, od „Bóg jeden wie kiedy". Kiedyś, po przedwczesnej śmierci jej rodziców, zaopiekował się nią. I tak już zostało… ślub, dzieci… normalna kolej rzeczy... Tylko on, jakoś nie stoczył się, choć zmartwień ojcu nie poskąpił. I zawsze ojca podziwiał, za tę jego siłę i upór. Ojciec zmarł trzy lata temu… Nie doczekał się „swojej Lodzi”...

wtedy, na pogrzebie ojca, spotkał Lodzię po raz pierwszy. Starsza schorowana pani z pobliskiego Domu Opieki Społecznej. „Jesteś taki sam jak on”. Faktycznie, był bardzo podobny do ojca. Chwyciła go za rękaw, i zaczęła szybko opowiadać o sobie i ojcu. Jakby bała się, że ją odtrąci i nie wysłucha. Przerwał jej jednak, i na odczepnego umówił się z nią za dwa dni. Nie zamierzał tam iść, ale zaintrygowała go trochę ta historia. Chciał się dowiedzieć dlaczego nie byli razem. Ojciec, po śmierci matki, odszukał ją. Była już wówczas wdową. A mimo to znów ojca odrzuciła, choć podobno bardzo się kochali…

… już pierwszego popołudnia, Lodzia okazała się bardzo interesującą osobą. Inteligentna i elokwentna. Umiała opowiadać… i miała co. Od tamtej pory odkrywała przed nim swoje życie. Była całkiem ładną kobietą... zdolną, pracowitą, pełną pasji i marzeń. Przebojowa i niezależna, stanowiła wyzwanie dla mężczyzn. Zakochana nie zauważyła, że tak ją potraktował narzeczony. Gdy urodziła syna, czym zaspokoiła jego męskie ego, odstawił ją jak „trofeum na półkę”. Trofeum które jest na pokaz, i nic więcej. Znienawidziła go. Postanowiła poświęcić się dzieciom, nic od nich nie żądając w zamian. I nic nie dostała, oprócz wnuków na wychowanie. Przecież ktoś musi się nimi zająć, by rodzice mogli „uczęszczać”, jak to wtedy się mówiło. Gdy zachorowała, i zaczęła sama wymagać opieki, oddali ją do Domu Opieki Społecznej… Od tamtej pory dość często odwiedzał Lodzię… Lodzię jego ojca. Polubił tę osamotnioną kobietę...


********************************************************************************************


… gdy wszedł do izolatki, zrobił się lekki ruch. Każdy był ciekaw, kto przyszedł. Lodzia, jak zwykle delikatnie uśmiechnęła się do niego. Ciekawe czy swoje dzieci też tak wita…

Idźcie już. Chcę z nim porozmawiać na osobności” – cichym głosem poprosiła Lodzia.

To my idziemy na kawę i coś zjeść. Będziemy najdalej za dwie godziny” – powiedziała córka.

Mamo, chcemy hamburgera i pepsi” – stanowczo zażyczyły sobie dzieci. Wyszli z wyrazem widocznej ulgi. Lodzia wskazała na łóżko. Usiadł koło niej. Blisko by lepiej się słyszeć.

Wiec mówisz, że mnie kochają… że nie jestem dla nich ciężarem?” Któryś raz z kolei, od wielu dni, zadała to samo pytanie. „Tak, tak jest” – po raz kolejny skłamał.

Kłamczuch” – odrzekła – „A teraz opowiadaj, ale szczerze. Jaki był Twój ojciec. Tak mało go znałam… stanowczo za mało” – teraz nie musiał kłamać. Lodzia pytała, on odpowiadał. Mijały minuty, nie liczył ile. Nagle poczuł mocniejszy uchwyt na swej dłoni. Lodzia z trudem oddychał, coś szeptała.

Powiedz… powiedz im, że... przebaczam… że... kocham ich”. Chwilę później Lodzia zgasła. Wraz z jej ostatnim życia tchem, usłyszał ulgę. Ulgę jaką wydaje człowiek nabierający pewności, po wielu dniach oczekiwania. Nacisnął dzwonek alarmowy, zamknął jej oczy. I pochylając się nad jej głową, cicho szepnął – „Jednego możesz być już pewna… nie jesteś dla nikogo ciężarem… już nie… teraz nie kłamię”…

do izolatki wbiegła siostra dyżurna, za nią sanitariusz. Wiedzą co robić dalej. Wyszedł cicho, tak jak cicho wszedł. Przed hospicjum spotkał rodzinę Lodzi. Nie powtórzył im jej ostatnich słów. To dla nich bez znaczenia… i tak nie zrozumieją… Przystanął i spojrzał w górę – „O czym Ty tato teraz z Lodzią rozmawiasz?” - spytał w duchu. Bo że są razem… razem i w końcu szczęśliwi… tego był pewien. Odpowiedział mu jasny blask słońca. Spacerkiem ruszył przed siebie…

***************************************************************************************************

* widziałem taką śmierć… w innym miejscu, w innych realiach… ale tamto uczucie pozostało... nigdy nie chciałbym się zastanawiać, nad tym, czy… czy rodzina mnie kocha… czy też jestem dla niej tylko ciężarem… raczej bym sam sobie życie odebrał...







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz