(przed drugim spotkaniem, Skierniewice, maj AD 2023)
- „Baaaczność! W tyyył... rozejść się!”-
Donośny głos kaprala Barysa wieńczył koniec zajęć z musztry. Podszedł do niego Jurek.
- „Chodź, zapalimy”- Jurek wyciągnął, z bocznej kieszeni spodni, paczkę „Klubowych”.
- „Wiesz, że rzadko palę” – odrzekł – „Do tego jeszcze „Klubowe”…
- „Wiem, wiem. Jaśnie pan szlachcic przyzwyczajony do lepszych papierosów”-
Jurek, trochę żartem, trochę z przekory, czasami nazywał go „jaśnie panem szlachcicem”. Niepotrzebnie mu opowiedział historię, jaką mu kiedyś prababcia opowiadał, skąd i dlaczego jego ród trafił do Polski. Jedynie co do tych papierosów, to Jurek miał rację. Rzeczywiście palił (wówczas jeszcze) niedużo, i to tylko lepsze marki, „Caro” lub „Carmeny”. Do obiadu mieli jeszcze ponad pół godziny czasu. Dzisiaj były ostatnie zajęcia z musztry, jutro mają być egzaminy, więc każdy był zaaferowany. Temat egzaminu był jedynym, tego dnia.
Prawie od początku szkolenia, przez ostatnie niespełna trzy tygodnie, każdy dzień wyglądał tak samo. Pobudka, około 2; 3-kilometrowy bieg, łaźnia i śniadanie. Dwadzieścia minut (pomiędzy biegiem a śniadaniem) na zmycie potu, ubranie munduru polowego i zasłanie łóżka to naprawdę niewiele. Dobrze, że nie robili tego całą kompanią, lecz okupione to było pewnymi wyrzeczeniami. Ich pluton szkoleniowy, podobno „specjalistyczny”, miał pobudkę pół godziny wcześniej, więc poranne zajęcia wykonywali osobno. Dopiero na śniadanie szli razem, by późniejsze zajęcia mieć już całą kompanią. Mieli również pewne przywileje. Jakim niewytłumaczalnym, jak na zwyczaje wojska, otrzymali umundurowanie zgodne z ich rozmiarami. Wyglądali więc lepiej, niż reszta kompani, zwłaszcza, że i pod względem wzrostu i postawy był jakby staranniej dobrany…
Po śniadaniu mieli zajęcia w terenie. W terenie, czyli na placu apelowym ćwiczyli musztrę pojedynczą i plutonami. Po obiedzie nauka regulaminów, oj przydały się później, i to bardzo. Wówczas też dowiedzieli się, że w wojsku nie obowiązuje jeden regulamin. I tak było przez pierwsze dni, dopiero od tygodnia zaszła pewna zmiana. Dwa razy w tygodniu zaczęli chodzić na pobliski poligon. Cały dzień mieli zajęcia taktyczne, nawet na obiad nie wracali, dowożono go im w termosach…
(jakiś tydzień później)
- „Jurek, oddawaj wycior, masz swój przy broni…” - prawie siłą wyszarpnął Jurkowi wycior.
- „No nie, Jurek do ku… nędzy” - zaklął - „… oliwiarkę też „pożyczyłeś? Co się z tobą dzieje”
- „Nie wkurzaj się, Grzesiek, to przez ten wczorajszy list z domu. Z magazynku broni zabrałem tylko broń, reszta została na półce”-
Faktycznie, wczoraj dostał list z domu a w nim informację, że jego dziewczyna znalazła sobie innego amanta. Też mi dziewczyna, poznana raptem na miesiąc przed wojskiem. I taka jakoś mało honorowa, mogła sam napisać do Jurka z taką informacją… Szkoda chłopca, ale w tym wieku, przy tak krótkiej znajomości, to szybko mu minie… Grzegorz uśmiechnął się nieznacznie do siebie, na myśl o pewnej dziewczynie. Co prawda została w domu dziewczyna, tak otoczenie sądziło. Lecz oni oboje wiedzieli, że „z tej mąki chleba nie będzie”, nad przyjaźń na długie lata. W myślach powrócił do przygody w Koluszkach. Tak, o tamtej dziewczynie pomyślałby na poważnie. Tylko gdzie jej szukać, Koluszki to stacja przesiadkowa, mogła być z każdego regionu kraju...
… egzamin z musztry okazał się nic nieznaczącym wydarzeniem. Był w planie szkolenie, więc musiał się odbyć. Tylko śmiechu było trochę. Niektórzy tak się nim przejęli, że poddali się stresowi i zaczęli się mylić przy prostych czynnościach. Za to w ten sam dzień dostali pierwszą broń. Na razie jakieś starsze rocznikowo egzemplarze AK-47, do celów szkoleniowych w sam raz. Na odpowiednie uzbrojenie, w tym i tę cięższą, mieli jeszcze poczekać miesiąc.
- „Konćzyć czyszczenie i składać broń. Za pół godziny obiad”- głos kaprala przerwał jego myśli…
*******
… niespodziwanie po obiedzie, cały ich pluton wezwano na odprawę, na plac apelowy. Dlaczego tam, a nie jak zwykle przed budynek koszarowy? I co robił tam szef kancelarii pułku? Tego nikt nie wiedział. Sam apel nie odznaczał się niczym rewelacyjnym, choć zapowiadał „nową przygodę”. Szef kancelarii podał dowódcy kompanii jakieś pismo. Ten odczytała z niego szesnaście nazwisk, w tym nazwiska Jurka i jego. Przy okazji okazało się, że któryś z tej listy, przez pomyłkę został przydzielony do innego plutonu. Teraz szef kancelarii powiedział kilka słów. O zaszczycie i odpowiedzialności, taka tam standardowa gadanina. Po nim zabrał głos dowódca kompani, ten przynajmniej wywołał lekkie zdziwienie zapowiadając, że cała szesnastka będzie teraz spać na jednej sali. Jurkowi i jemu przeprowadzka nie groził, i tak spali właśnie na tej sali, najbliższej wyjścia z pomieszczeń kompani. I tak zostali „łącznikami alarmowymi. Tak też spotkała się ich czwórka, „czterech muszkieterów”, jak czasami się śmiali sami z siebie. Jurek, Mirek i Janusz, no i on sam. Z tej czwórki tylko Janusz był spoza ich regionu, bo spod Tarnowa. Byli nierozłączni, nawet po ukończeniu szkoły, dostali przydział do tej samej jednostki w Warszawie…
*******
- „Łącznicy alarmowi zameldują się u dowódcy kompani. Na świetlicy. Biegusiem!”-
Doniosły głos kpr. Barysa było słychać na całej kompani, to on miał dzisiaj służbę jako podoficer dyżurny kompanii. Spojrzeli po sobie, o co w tym chodzi? Dopiero co wrócili z apelu, nie wszyscy zdążyli się rozpakować po przeprowadzce na wspólną salę. Jednak rozkaz to rozkaz, pośpiesznie udali się na świetlicę, gdzie czekał już dowódca kompani i ich dowódca, dowódca plutonu. Kpr. Barys sprawdził, czy wszyscy są i zameldował przybycie łączników. Po czym wyszedł.
- „Poruczniku, proszę rozdać żołnierzom koperty z mapkami, według nazwisk na nich. Mają się ich nauczyć na pamięć, po czy zwrócić je panu. Na mapkach jest stopień i nazwisko oficera którego mają powiadomić o alarmie. Jest adres i wskazana najkrótsza trasa dotarcia pod wskazany adres. Jest też wskazany przewidywany czas na powiadomienie. Zrozumiano?”-
- „Tak jest, obywatelu kapitanie”-
Dowódca plutonu, jak zwykle odpowiedział krótko i zwięźle. Wziął koperty i zaczął wyczytywać nazwiska żołnierzy. Gdy dotarł do nazwiska Grzegorza, niespodziewanie odezwał się dowódca kompani.
-”Szeregowy, wy macie dziewczynę? Tak, czy nie?”- pytanie zaskoczyło nie tylko Grzegorza.
- „Mam dziewczynę, obywatelu kapitanie” – Grzegorz odpowiedział, z pewnym wahaniem.
- „To proszę ją poinformować, że odwiedziny są wyłącznie w niedzielę. I nie interesuje mnie, czy jest tutaj przejazdem, czy z innego powodu. Pozwolenia na widzenie nie dostanie, Zrozumiano?”-
- „Tak jest, obywatelu kapitanie”- w głosie Grzegorza już wyraźnie było słychać zaskoczenie i zdumienie. Jednak dopiero po capstrzyku miał czas się zastanowić o co w tym wszystkim chodzi. »Jaka dziewczyna? Skąd i po co miałaby go odwiedzać?« myślał. Krysia, choć uchodziła za jego dziewczynę, na pewno by się nie zjawiła tak sobie, bez przyczyny w jednostce. Nawet gdyby była przejazdem. Zaś gdyby stało się coś ważnego, to zostawiłaby jakąś wiadomość, a może nawet by go wezwano na salę odwiedzin. Kim była ta dziewczyna, dlaczego była w jednostce i po co chciała się z nim widzieć? Odpowiedzi na te pytania miał otrzymać dużo później. Na razie pozostawały dręczące domysły… intryga została zawiązana…
[~ Irracja ~, 21 listopada AD 2023]
@
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz