Szukaj na tym blogu

Translate

Krótko o blogu

Ten blog powstał z połączenia dwóch innych - to impuls serca i duszy, jego wściekłości. Miałem zamiar go skasować, ale chyba się jeszcze przyda. Kiedyś jeden mądry człowiek powiedział "Nie rób głupot z wściekłości, lepiej krzycz" Więc czasem będę krzyczał, właśnie tutaj.

********************************************************
Nie wiem kogo i dlaczego może zainteresować ta opowieść. Opowieść różna - czasem ciekawa, częściej nudna- czasem romantyczna, częściej głupia i prozaiczna - czasem szczęśliwa, częściej do bani, wręcz nieszczęśliwa - taka jak życie... moje... i większości Tych, którzy tu trafią... zajrzą i przejdą jak powiew nowej wiosny obok marnej kupki brudnego śniegu zimy... przebrzmiałej zimy.


Nie wiem, po co to piszę. Nie piszę ku uciesze gawiedzi, nie piszę ku żadnej przestrodze - ani współczesnych, ani potomnych ludzi. Piszę bo muszę, bo mam taką wewnętrzną potrzebę, bo chcę pisać, bo chcę ułożyć sobie własne myśli, a to jest najlepszy dla mnie sposób.


Piszę więc ten blog wyłącznie dla siebie. No, może jeszcze dla córki, Blusika i... mojej kochanej Agnieszki, a zwłaszcza... BOŻENKI - ISKIERKI. Tylko im to dedukuję...
https://www.cytaty.info/autor/irracja.htm

24 lipca 2023

Codziennik… 013.

 

Codziennik… 013.


19 lipca A.D. 2023


wczorajszy dzień miał być dość sztampowy. Rano wrócił ze służby, wyprowadził psa, i nie jedząc nic, położył się spać. Spał do samego południa. Prawie prosto z łóżka, tylko robiąc toaletę i ubierając się, pojechał do banku. Trochę czasu mu zabrało czekanie w kolejce, by wybrać gotówkę. Przed czternastą był u siostry, oddać jej część gotówki na przechowanie. Miał z nią układ, oddawał jej część wypłaty na przechowanie. W razie potrzeby dokonywała, za niego, przelewy i część opłat. Sporadycznie, również wpadał do niej po drobne kwoty, nie zawsze opłacało się jechać do banku po 50-100 złotych. Resztę dnia miały mu zająć gotowanie, drobne sprzątani i dłuższy spacer z psem. Wieczorem zaś Internet i TV, w sumie nudny dzień, tak się wydawało…

Wieczorem jednak odebrał telefon, który dość mocno go zdenerwował, przy okazji wprowadzając znaczne poprawki w jego planach. Dzwoniła znajoma, kilka lat temu pracowała z Agnieszką i znajomość pozostała do dzisiaj. Kilka dni temu wróciła z Zamojskiego, była u rodziny cały miesiąc, i sąsiedzi zdążyli już jej zdać relację, co działo się w międzyczasie. Zaniepokoiła ją jedna wiadomość i obdzwoniła kilkoro znajomych, jej i Agnieszki. Teraz chciała zdać mu relację, z tego co się dowiedziała, a trochę informacji miała. Agnieszka, najprawdopodobniej, od miesiąca szukała pomocy. Nie mając gdzie się podziać i przespać, kilka razy dobijała się do mieszkania znajomej. Próbowała się również skontaktować z inną znajomą, nawet nocowała u byłego znajomego, takiego drobnego żula i pijaczka. Tego ostatniego znał, wiedział gdzie mieszka, kilka razy rozmawiał z nim. Jednak będzie się musiał wcześniej położyć, na pewno przed północą. Czekał go rano dłuższy spacer do niego. Autobusem, jadąc naokoło miasta, straciłby zbyt dużo czasu, a i Nella będzie zadowolona z długiego spaceru…


- Nella, Nella, gdzie jesteś piesku... – jego głos roznosił się po pustym jeszcze osiedlu.

Chodź do pana… Coś ty tam znalazła?… - pies wybiegł spośród krzaków. W połowie drogi Nella siadła i pomagając sobie tylnymi łapami, przejechała na tyłku jakiś metr po trawie. To znaczyło tylko jedno, zaczynała się u niej cieczka, przez kilka dni będzie musiał uważać, by nie poleciała za jakimś samcem na zaloty. Złapał psa za szelki i przypiął smycz, zerknął na zegarek, było kilka minut po siódmej rano. Osiedle wyglądało puste, gdzie, nie gdzie przemykały pojedyncze postacie spóźnialskich, to z powodu wakacji. Kto miał jechać do pracy, już pojechał, zaś dzieci i młodzież, zwykle wypełniająca ruchem osiedle, o tej porze, jeszcze nie powychodziła z mieszkań. Zresztą, w obecnych czasach, to była rzadkość zobaczyć większą ich ilość w jednym miejscu. Internet i komunikatory zastępowały im bezpośredni kontakt, zabawy i gry ruchowe zastąpiły im gry online. Tylko ci, co już poczuli „wolę Bożą” wychodzili, gromadząc się w okolicach ławek, internet nie zastąpi bliskości fizycznej związanej z rodzącymi się po raz pierwszy miłościami.

- Chodź Nellusia… idziemy dalej. - trochę już śpiesznym krokiem ruszył dalej. Pies wyprzedzał go o kilka metrów, smycz rozwijała się na długość prawie dziesięciu metrów. Niegłośnym gwizdaniem, i umiejętnie dając sygnały smyczą, kierował psa w odpowiednią stronę...


do mieszkania wrócił tuż przed piętnastą, do spodziewanej wizyty syndyka miał jeszcze godzinę, może trochę dłużej. Poranny spacer nie przyniósł spodziewanych rezultatów, no może oprócz korzyści wynikających z samego spaceru. Zapamiętany kiedyś dom odnalazł bez trudu, i lekko się zdziwił, dom był w lepszym stanie niż wtedy. Ciekawe kto się nim zainteresował, lokatorzy, których znał z widzenia, raczej do dbałych nie należeli. Nacisnął na przycisk dzwonka przy furtce i odczekał dwie minuty, nikt nie zareagował. Ponowił próbę kilkukrotnie, zawsze z tym samym efektem. Albo spali pijani, albo nie było ich w domu, co nie było czymś zaskakującym. Zniechęcony ruszył w drogę powrotną, cały spacer zajął mu prawie dwie godziny.

Po powrocie miał na tyle dużo czasu, że postanowił zajrzeć na pocztę elektroniczną, trochę poserfować po internecie. Chwilami przerywał, by nakarmić psa, sam też zjadł, nawet dość obfity posiłek, rodzaj amerykańskiego lunchu. Tuż po dwunastej w południe, wyszedł na przystanek autobusowy. Musiał pojechać do szpitala psychiatrycznego, chciał odwiedzić Agnieszkę i porozmawiać z jej lekarzem prowadzącym. Jednak i tutaj niewiele zdziałał. Lekarz, a w zasadzie lekarka prowadząca była na L-4, jakiś uraz stopy się przyplątał, pewnie skręcona kostka. Kiedy będzie tego nawet ordynator oddziału nie wiedział, prawdopodobnie dopiero w poniedziałek. Z Agnieszką też tylko kilka minut spędził, była prawie nieprzytomna po lekach. Poirytowany ruszył w drogę powrotną, po drodze wstępując na swoją ulubioną latte. Jak zwykle pomogła, uspokoił się i wyluzował, do mieszkania wrócił już spokojniejszy…


poderwał się na dźwięk domofonu, ruszył w stronę drzwi.

- Tak, słucham... kto tam.

- Dzień dobry… - w słuchawce domofonu usłyszał głos syndyka. - byliśmy umówieni na dzisiaj.

- Witam… - odpowiedział – piąte piętro, południowy korytarz. - dorzucił. Wziął klucze i ruszył na spotkanie syndyka. Pięć minut później byli w jego mieszkaniu. Syndyk uważnie rozejrzał się po mieszkaniu. Zajrzał do kuchni, oprócz lodówki i zmywarki nie było tam nic ciekawego.

- To pana własność? Zmywarka dość stara i w zabudowie, nie będziemy się nią zajmować. A lodówka? Widać, że raczej nowa, jakieś 2-3 lata. - było słychać zainteresowanie syndyka lodówką.

- Nie, nie moja. Jak już mówiłem w biurze, mieszkam z kurantką i dość duża część wyposażenia stanowi jej własność. - starał się nie okazywać po sobie poirytowania nabrzmiałego w ciągu dnia. Przeszli do sypialni, tutaj zainteresowało go szerokie łoże, typowe dla sypialni małżeńskich. Zauważył wyraźne zniechęcenie, u syndyka, gdy okazało się, że łoże to część stałej zabudowy całej ściany. W łazience uwagę syndyka przykuła pralka, kilkuletnia i dość wysłużona. Syndyk coś zakreślił w notatkach i więcej się nią nie interesował. Przeszli do pokoju dziennego, gdzie rozsiedli się przy stole. Syndyk zaczął się przyglądać meblom, same starsze, nie nadawały się już na sprzedaż. Poza tym część stanowiła wyposażenie wynajmowanego mieszkania.

- O ile pamiętam, to zgłaszał pan telewizor jako własność pana kurantki?

- Tak… -odparł syndykowi — fakturę mam w laptopie. Pokazać?

- Nie, nie trzeba – powiedział syndyk – A laptop jest pana, czy potrzebny?

- Jest mój i ma już pięć lat – jak na tego typu sprzęt to dość dużo, oboje o tym wiedzieli – Potrzebuję go do pracy, mam w nim całe swoje biuro. Zdigitalizowane wszystkie akta i dokumenty, tak potrzebne do pracy jako kurator, jak i te sądowe. - Syndyk pokiwał głową, pewnie sam miał wszystko w swoim laptopie i dobrze wiedział, jak to wygląda.

- Kwestia telefonu, to smartfon. Do czego pan go potrzebuje? - spytał syndyk.

- Wie pan, pracuję w ochronie. Czasami szybkość reakcji zależy od łączności z innymi. Telefon jest mi potrzebny. Czasami trzeba zrobić zdjęcie, przesłać szybko jakiś dokument. Na zwykłym telefonie nie jestem w stanie tego zrobić.

Ta odpowiedź usatysfakcjonowała syndyka, co do reszty jego rzeczy nie miał pytań, nie przedstawiał zainteresowania nimi. Zaczęli wypełniać odpowiednie dokumenty. Pół godziny później odprowadził syndyka do drzwi. Wizyta była zakończona…


©




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz